Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net
niezdatni do małżeństwa, których... rodzice takimi uczynili - Wersja do druku

+- Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net (http://e-sancti.net/forum)
+-- Dział: Religia w Świecie (/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Rodzina Katolicka (/forumdisplay.php?fid=41)
+--- Wątek: niezdatni do małżeństwa, których... rodzice takimi uczynili (/showthread.php?tid=5260)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12


niezdatni do małżeństwa, których... rodzice takimi uczynili - aga - 16-08-2010 21:56

Parafrazując słowa Jezusa Chrystusa - jak rozumiecie takie stwierdzenie? Oto dorosła osoba nagle zdaje sobie sprawę z dramatu życiowego - nie może wyjść za mąż, ożenić się, gdyż stała się osobą psychicznie do małżeństwa niezdolną. Nigdy nie nauczono jej odpowiedzialności, nie przygotowywano do małżeństwa, dorosłości. To dorosły, który w zamyśle niedojrzałych rodziców miał na zawsze zostać dorosłym małym dzieckiem. Nie umie budować relacji, bo nie miał możliwości się tego nauczyć.
Pozwolę sobie przytoczyć tekst, który dzisiaj znalazłam w internecie o dramacie dziecka niezdolnego do małżeństwa, dziecka, które stało się takim, bo takim uczynili go jego rodzice:

http://mateusz.pl/wdrodze/nr425/01-wdr.htm

Cóż zatem - czy ów "niezdatny do małżeństwa" ma pogodzić się ze swoim losem czy jednak budować - moim zdaniem niedojrzały - związek? Wszak nie da się nadrobić strat, odwrócić losu, cofnąć czasu, nauczyć się tego, czego człowiek nie nauczył się wówczas, gdy była ku temu pora.


- Annnika - 16-08-2010 22:12

Z czystym sumieniem powiem, że jeszcze 2 lata temu byłam z powodu moich rodziców absolutnie niezdatna do relacji z drugim człowiekiem. Zniszczone poczucie swojej wartości, zaburzony obraz hierarchii, zasad działania i ról zdrowej rodziny itd. Ale po pierwsze praca nad sobą, po drugie konsultacja psychologa - i dziś jestem szczęśliwą mężatką a jeśli wierzyć mojemu mężowi to i uszczęśliwiającą mężatką Oczko

DDD nie oznacza skazania na samotność.


- aga - 16-08-2010 22:21

A co powiesz, Aniu komuś, kto nie ma własnej tożsamości? Skoro nie ma tożsamości to znaczy, że nie żyje, nie ma go. Musi dopiero nauczyć się żyć, a więc jest dzieckiem. Powiesz dziecku, żeby wyszło za mąż lub ożeniło się, skoro nic nie wie o życiu? Dla mnie jest to pytanie o odpowiedzialność. Czy miarą odpowiedzialności jest niepodejmowanie życia, w którym wymaga się odpowiedzialności od osoby nieodpowiedzialnej, mającej wychować odpowiedzialne dzieci? Czy lepiej nie wkraczać na drogę, na którą się nie jest gotowym (i najpewniej nigdy nie będzie) wiedząc, że unieszczęśliwi się po drodze kilka osób, bo się jest niezdolnym do podjęcia obowiązków małżeńsko-rodzicielskich?


- Annnika - 17-08-2010 09:06

Dla mne -bez urazy - taka postawa to kulenie się w kącie i popiskiwanie i "ratunku" albo "nic się nie da zrobić". A da się Uśmiech .

Trzeba wziąć się w garść, zacząć walczyć o siebie, są odpowiednie osoby, które mogą pomóc. Zakładanie, że "nie warto" jest błędne. Bo terapia pomaga, to raz, dwa - najbardziej pomaga powolnie powstawanie więzi z drugim człowiekiem. Ja swoją drugą połówkę poznałam - 2 lata temu, gdy zaczęło się moje powstawanie z martwych jak to można nazwać analogicznie do Twoich porównań do nieistnienia Uśmiech


Samotni są ci, którzy w głębi serca tego chcą, bo okopali się w swoich szańcach i tak najfajniej, siedzę w swoim własnym rowie i nikt mi nic nie zrobi... naturalny mechanizm, aczkolwiek nie zawsze skuteczny. Włącza się w bardzo wielu sytuacjach.

Miłość to ryzyko. A "normalny" nie jest nikt. Absolutnie każdy w jakiś sposób jest skrzywiony w różny sposób. Jakikolwiek, w różnym natężeniu: ludzie zbyt pewnie siebie, ludzie nieśmiali, ludzie nie umiejący powiedzieć "nie", ludzie wpadający o byle co w gniew. To tak samo utrudnia, ale nikt nie uważa tego za kalectwo uniemożliwiające założenie w odpowiednim momencie rodziny. Najgorsze to usiąść na 4 literkach i sobie powtarzać, że "to się nie uda", "to nie ma sensu".


- aga - 17-08-2010 11:14

Annnika napisał(a):Trzeba wziąć się w garść
Najgłupsza rzecz, jaką można powiedzieć. Na takie i podobne odpowiedzi nóż mi się w kieszeni otwiera. :evil:
Acha, no i nikt nie mówi o chęci czy konieczności kulenia się w kącie i poddawania. Zastanawia mnie tylko to, czy istnieje realna szansa na to, by nadrobić to, co zostało stracone (bo jak dla mnie są pewne straty, których się nie da odzyskać) i jaka będzie jakość takiego życia "pooperacyjnego". Dlatego pytam o Wasze opinie w temacie.


- Annnika - 17-08-2010 12:08

Najprawdziwsza. Mi się udało, Tobie też Uśmiech

Istnieje realna szansa, sporo moich przyjaciół dowodem Oczko


- omyk - 17-08-2010 14:24

Najlepiej się nad sobą rozczulić i z góry założyć, ze wszystkie porady są niemożliwe do zrealizowania. Tak, tym sposobem na pewno wiele zwojujesz.


- aga - 17-08-2010 14:46

Nie rozumiem dlaczego w normalnej dyskusji przyjmuje się strategię atakowania. Ja tylko pytam.


- omyk - 17-08-2010 15:43

Pytasz, a na udzielone odpowiedzi reagujesz w stylu "głupiej już się nie da". Skoro więc wiesz, co jest głupie, to powinnaś też wiedzieć, co jest mądre i co zastosować.


- aga - 17-08-2010 15:48

omyk napisał(a):Pytasz, a na udzielone odpowiedzi reagujesz w stylu "głupiej już się nie da". Skoro więc wiesz, co jest głupie, to powinnaś też wiedzieć, co jest mądre i co zastosować.
Dzięki za rady, omyk - ni w kij, ni w oko jak zwykle. Prześledź może styl własnych wypowiedzi.


- Drizzt - 17-08-2010 15:52

Ja się tu zgodzę z Omyk i Annniką. Wszystko da się nadrobić. Wręcz powiedziałbym więcej - ludzie, którzy do pewnego momentu mają problemy, a potem z nich wybrną, są często o wiele bardziej świadomi świata, dużo więcej rozumieją, o wiele bardziej też są póxniej odporni na ewentualne problemy w przyszłości.

Tylko to zalezy od podejścia i osobistej motywacji. Jeżeli traktujesz wpadnięcie w ogień jak nieodwracalne spłonięcie, to niczego nie osiągniesz. Jeśli jednak potraktujesz to jak hartowanie stali - droga życia stoi otworem.


- omyk - 17-08-2010 15:58

Podziękuj Annnice, to ona Ci radziła. Radziła dobrze, ale oczywiście zjechałaś jej wypowiedź jako "najgłupszą z możliwych". Od lat obserwuję na forum Twoje humory - są bardzo trudne do zniesienia. Nie dziw się, że spotykasz się z takimi reakcjami.


- aga - 17-08-2010 15:59

Ja się chyba zgodzę z Annniką, ale nie zgodzę się z omyk, ponieważ jeszcze nie wypowiedziała się w temacie, więc nie ma z czym się zgadzać.

[ Dodano: Wto 17 Sie, 2010 16:03 ]
omyk napisał(a):Podziękuj Annnice, to ona Ci radziła. Radziła dobrze, ale oczywiście zjechałaś jej wypowiedź jako "najgłupszą z możliwych". Od lat obserwuję na forum Twoje humory - są bardzo trudne do zniesienia. Nie dziw się, że spotykasz się z takimi reakcjami.
Skomentowałam tylko stwierdzenie, żeby "wziąć się w garść" jako niedorzeczne (aczkolwiek przyznaję, że może zbyt ostro), ale nie nie całą wypowiedź - jeśli idzie o ścisłość. Co do Twoich, omyk, humorów, też mogłabym coś powiedzieć. A moje humory... cóż, na innych forach jakoś nikt nie narzeka Szczęśliwy
Strata czasu...


- Drizzt - 17-08-2010 16:05

omyk napisał(a):Podziękuj Annnice, to ona Ci radziła. Radziła dobrze, ale oczywiście zjechałaś jej wypowiedź jako "najgłupszą z możliwych". Od lat obserwuję na forum Twoje humory - są bardzo trudne do zniesienia. Nie dziw się, że spotykasz się z takimi reakcjami.

Heh, ja sobie przypominam pewne doświadczenie z przeszłości. Można powiedzieć, że miałem problem nie do rozwiązania, i wykazywałem podobne podejście (nie da, się, nie potrafię, nic nie będzie dobrze, głupie rady etc).

Wtedy akurat miałem się spotkać z kumplem. Oczywiście zacząłem mu mówić, jak jest źle, że to bez sensu i w ogóle. W połowie zdania kumpel, bez pardonu, trzasnął mnie pięścią w oko, ze słowami, wypowiedzianymi jak do najgorszego śmiecia: "Przestań pier****ć wreszcie, bo mnie mdli. Jak się nie podoba życie, to podetnij sobie żyły, albo bierz d**e w troki i zacznij wreszcie coś z tym robić!" Po czym poszedł bez słowa do domu.

I przyznam szczerze, że było to najlepsze "lekarstwo", jakie mógł mi dać. Problemy się bardzo szybko "same" rozwiązały, a niemała śliwa pod okiem przypominała mi przez spory czas o jego słowach.

Dlatego niestety, moje zdanie jest takie, że głaskanie "poszkodowanych" po główkach do niczego nie prowadzi. Im więcej się pomaga, pociesza, użala - tym mocniej kreuje to w drugiej osobie postawę unikania, wycofywania, i robienia z siebie ofiary.

Niestety, brutalne ale prawdziwe...


- Nicol@ - 17-08-2010 18:38

Najtrafniej, choć zbyt arogancko został potraktowany Drizzt, i nie obawiam się powiedzieć, że w sposób właściwy.
To oznacza ni mniej ni więcej, tylko to, co powiedziała Annnika:
"
Trzeba wziąć się w garść, zacząć walczyć o siebie"
.
A ty aga na to:
"Najgłupsza rzecz, jaką można powiedzieć. ".
I tu się bardzo mylisz.

Annnika powiedziała to z własnego doświadczenia i to byś mogła uznać jej za szczerą płynącą z serca odpowiedź. Bardzo chciała ci pomóc. A ty jeszcze takie słowa! Nie popisałaś się wdzięcznością, chociaż nie o wdzięczność tu chodzi.
Potraktuj bardzo poważnie wypowiedź Annniki, bo jest wzięta z autopsji i jej słowa mogą ci być bardzo pomocne.
Ja dzięki Bogu takich problemów nie mam i nie miałam więc chyba moje rady na nic się tu zdadzą. Zabieram głos w dyskusji, bo intrygujący temat, jaki poruszyłaś może się i mnie kiedyś przydać (w odniesieniu do moich pociech).
Jeżeli miała bym radzić, to z pewnością powtórzyła bym za Annniką. Nie poddawać się, to czego nie zrobili we właściwym czasie rodzice na pewno da się nadrobić i to jeszcze z nawiązką!
Trzeba tylko być konsekwentnym, twardo postawić na niezachwiane Prawdy Boże, bardzo uwierzyć w siebie i w żadnym wypadku nie użalać się nad sobą.
A ktoś drugi, kto pojawi się w życiu przy nas niech to będzie taki sam, jak my"nieudacznik".
Wtedy wspólnymi siłami podzielimy kłopoty na pół, a radości pomnożymy przez dwa!