Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net
niezdatni do małżeństwa, których... rodzice takimi uczynili - Wersja do druku

+- Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net (http://e-sancti.net/forum)
+-- Dział: Religia w Świecie (/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Rodzina Katolicka (/forumdisplay.php?fid=41)
+--- Wątek: niezdatni do małżeństwa, których... rodzice takimi uczynili (/showthread.php?tid=5260)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12


- aga - 19-03-2011 19:54

Coraz bardziej zaczynam rozumieć, dlaczego Kościół mówi o tym, że niektórzy ludzie są psychicznie niezdolni do małżeństwa. Do mnie coraz bardziej dociera prawda, że za mąż nie wyjdę, a nawet nie chcę. Kościół bowiem "dyskwalifikuje" osoby z zaburzeniami osobowości. Chcę powiedzieć, że jest to słuszna postawa, ponieważ zaburzenie osobowości oznacza tyle samo, co brak dojrzałości. By podjąć obowiązki małżeńskie i rodzicielskie trzeba być dorosłym, inaczej wyrządza się krzywdę sobie, drugiemu człowiekowi, a potem jeszcze obciąża dzieci. Dlatego uważam, że ogromną winą rodziców jest nie to, że są chorzy (ponieważ przedtem chorzy byli ich rodzice), ale to, że nie chcą się leczyć. Jeżeli bowiem rodzice czynią swoje dziecko psychicznie niezdolnym do małżeństwa to znaczy, że i z ich psychiką jest coś nie w porządku.
W innym miejscu forum była dyskusja na temat tego, czy osoba chora na schizofrenię może być małżonkiem i rodzicem. Otóż powiem z całym przekonaniem, że nie. Wszelkie zaburzenia psychiczne, tak psychotyczne, jak neurotyczne (w tym również zaburzenia osobowości) powodują swoiste rozszczepienie myśli i uczuć, co polega na tym, że się można na przykład rozumieć dobro, ale nie ma się poczucia dobra. Można rozumowo pojmować, że się kogoś kocha, ale się tego nie czuje. Mówi się o rysie psychopatycznym u osób chronicznie chorych - neurotyków i psychotyków. Oznacza to tyle, że się nie odczuwa empatii, a więc nie potrafi się kochać. Uważam, że brakiem odpowiedzialności (czy można mówić o odpowiedzialności w przypadku patologii?) jest małżeństwo w sytuacji, kiedy człowiek nie jest zdolny do miłości. jest to wówczas oszukiwanie siebie i ogromna krzywda dla człowieka, który sądzi, że jest kochany. Małżeństwo nie może być wyrachowaniem, stylem życia, chęcią ucieczki od samotności, uzależnieniem. Małżeństwo wymaga odpowiedzialności i miłości ofiarnej, a nie można mówić o ofiarności, jeśli się nie rozumie (rozumie - w sensie emocjonalnym) pojęcia miłości. Dziecko zasługuje na to, by być kochanym przez rodziców, a nie służyć im jako dodatek, jako chwilowe zaspokojenie instynktu rodzicielskiego albo co gorsza - posługiwanie się dzieckiem do zaspokajania swoich niedorosłych potrzeb emocjonalnych.
Zastanawiam się w tym wszystkim, jak do tego wszystkiego ma się poczucie odpowiedzialności przed Panem Bogiem? Tyle że jeśli ktoś jest pozbawiony uczuć to trudno, żeby odczuwał wyrzuty sumienia, czyż nie? Jeśli ktoś jest wierzący i wie o tym, że jest psychicznie niezdolnym do zawarcia związku małżeńskiego to powinien go zawierać czy nie? Czy bardziej dojrzałym będzie pozostanie w tej sytuacji w stanie bezżennym? Wydaje mi się, że ogromna większość ludzi nie ma poczucia braku dojrzałości i stąd bierze się tyle rozwodów i nieszczęść w rodzinach.


- Scott - 21-03-2011 01:03

Znam osobiście osobę która przetestowała na sobie wszelkie leki na depresje, stany lekowe. Co chciała to miała, a lekarze bez pytan przepisywali. I tak przez kilkadziesiąt lat, w koncu kiedy Bóg poukładał jej życie, kiedy uzdrowił wszystkie stany mineły.


Zresztą po moich zranieniach spokojnie bym powiedział że rany na 100% nie do uzdrowienia medycyną, i tak było. Ale Bóg chciał zeby było inaczej, i wystarczyło "tak" na wezwanie Boże, i się dział cud za cudem. Oczko


- aga - 25-03-2011 01:02

Stwierdzam, że katolicy to w znacznej większości grono o ograniczonej i sztywnej umysłowości... Szczęśliwy
Nie będę ciągnąć dyskusji, powiem tylko, że zaburzeń lękowo-depresyjnych nie leczy się tabletkami, nic dziwnego, że osobie "znajomej" nie pomogły. Oczko


- Scott - 25-03-2011 01:19

aga napisał(a):Nie będę ciągnąć dyskusji, powiem tylko, że zaburzeń lękowo-depresyjnych nie leczy się tabletkami, nic dziwnego, że osobie "znajomej" nie pomogły.
No to ciekawe na co są leki typu Afobamu chocaż. Język
Leku typu wytłumiaczy emocji jest naprawde masa, leczy się leczy i ma to dobre efekty, z tym że człowiek "nie czuje", może normalnie funkcjonować, taki chemiczny spokój.
aga napisał(a):Stwierdzam, że katolicy to w znacznej większości grono o ograniczonej i sztywnej umysłowości...
Oj, zdziwiłabyś się i to bardzo. Do teraz każdy się dziwił jak świadectwo dawałem. Oczko


- aga - 25-03-2011 18:01

Człowiek przestaje czuć, żeby nie zwariować. Nie zwalałabym wszystkiego na proszki.
Tabletki w niektórych chorobach powiedzmy, że leczą, ale zazwyczaj służą tylko pomocniczo, kiedy człowiek czuje się tak bardzo źle, że musi się znieczulić. Emocje leczy się psychoterapią wglądową. A nie zwalałabym wszystkiego na Pana Boga z tego powodu, że jak powiesz osobie ciężko chorej, że ma się modlić i wyzdrowieje, to prawdopodobnie jej stan się pogorszy.


- Scott - 26-03-2011 00:27

aga napisał(a):Człowiek przestaje czuć, żeby nie zwariować. Nie zwalałabym wszystkiego na proszki.
Inna sprawa. Ja nie o tym. Mowilem o działaniu chemicznego spokoju i potrzebie przyjmowania leków zeby nie czuc, i ciaglym zmienianiu ich na nowe.
aga napisał(a):Tabletki w niektórych chorobach powiedzmy, że leczą, ale zazwyczaj służą tylko pomocniczo, kiedy człowiek czuje się tak bardzo źle, że musi się znieczulić. Emocje leczy się psychoterapią wglądową.
Wszystkie formy leczenia były przerobione, spokojnie.
aga napisał(a):A nie zwalałabym wszystkiego na Pana Boga z tego powodu, że jak powiesz osobie ciężko chorej, że ma się modlić i wyzdrowieje, to prawdopodobnie jej stan się pogorszy.
Myślisz sterotypami. A druga sprawa że każda choroba, również fizyczna wzieła się z grzechu pierworodnego, wiec rozumowanie "w zdrowym duchu zdrowe ciało okazało się idealnie na miejscu. Dalej, ta osoba przestała brać leki, co było wcześniej totalnie nie do pomyślenia właśnie przez wspólną modlitwę, o to był właśnie cud, bo przerobiła wszystkie metody leczenia włącznie z najnowszymi, czasami trafiającymi w odstawkę bo jeszcze źle przebadane, chwytała się wszystkiego-dopiero potem zaczeły się intensywne poszukiwania Boga, bo wcześniej praktycznie Go nie było. I ma się dobrze do dziś. Nie wiem skąd bierzesz takie info, ale ona sama jest w środowisku medycznym.

Widzę że ostro uogólniasz, już nie tylko ktoś kto wierzy musi przestać wierzyć wg. Ciebie w określonym przypadku ale już ogólnie. :/

Zresztą moja sytuacja jest bardzo podobna, z patologicznych nerwic nabawiłem się różnych schorzeń, ustabilozowanie sytuacji życiowej przez Boga, wyjście do mnie z uzdrowieniem przez Jezusa-zakonczyły całą sprawę, dla mnie jako osoby chorej-modlitwa i nawrócenie bo chrzescijanstwo to nie paciorki i figurki była ostatnią deską ratunku. Wiec nie mów mi że stan się pogorszy, bo po sobie wiem że jest inaczej.


- Annnika - 27-03-2011 22:05

Offtop leci.


- aga - 27-03-2011 23:36

Wpadłam na forum, żeby przeprosić za to, że się z Wami kłócę. Przepraszam za offtop, ale nie zwracajcie, proszę, uwagi na to, co pisałam wcześniej. W istocie racja stoi zarówno po stronie religii, jak i psychologii, tylko trzeba nauczyć się te dwie rzeczywistości integrować. :|
U radykalnych katolików denerwuje mnie jednostronność patrzenia i "zwalanie" sprawy na Pana Boga. Też tak kiedyś patrzyłam, więc niby powinnam zrozumieć, a prawdą jest, że takie myślenie spowodowało we mnie jeszcze większe pomieszanie umysłu, więc uważałabym z jednokierunkowym "leczeniem" duchowym. Nie wiem, może w sytuacji, kiedy ktoś ma niezbyt ciężkie zaburzenia to religia pomaga, bo "terapia duchowa" opiera się na wewnętrznej analizie (tak jak psychoterapia) i owszem, zgodzę się, że Pan Bóg może uzdrowić. Ale jeśli ktoś ma naprawdę ciężkie zaburzenia, typu zaburzenia osobowości itd. to po prostu taka osoba nie jest psychicznie zdolna do wglądu i mówienie, że Pan Bóg ją uzdrowił jest nieporozumieniem. Jeśli chodzi o kierunek działań to powiedziałabym, iż we wględnie lekkich problemach emocjonalnym terapia psychologiczna może zaledwie wspierać duchową, natomiast przy ciężkich chorobach czy zaburzeniach kierunek jest odwrotny, a nawet sądzę, iż wiele osób nie zostaje duchowo uzdrowionych (a tym samym emocjonalnie), ponieważ ich psychika nie byłaby w stanie znieść tak gwałtownej zmiany. Ja myślę, że Pan Bóg, chcąc dobra człowieka, bierze pod uwagę jego aktualne możliwości psychiczne, On nigdy nie działa gwałtownie. Uśmiech Mówi się, że do uzdrowienia duchowego musi być przygotowane serce człowieka, inaczej on tego daru nie przyjmie, bo nawet nie będzie mógł. Jeśli ktoś ma stępione emocje to oczywistą sprawą jest, że w ten sposób zamyka się również na sferę duchową i działanie boże w jego życiu. Nie wynika to z jego niechęci, ale raczej niemożności. No ale jako katolicy wierzymy, że Pan Bóg może usunąć każą przeszkodę...
...i w tym momencie dochodzę do wniosku, że w gruncie rzeczy mówię o tym samym co Wy, tylko chyba ja mam problemy z komunikacją. Język


- Annnika - 28-03-2011 22:44

Spokojnie Aguniu - nie ma sprawy -a faktycznie pisaliśmy mniej więcej to samo Duży uśmiech

Witaj ponownie Uśmiech


RE: - F84 - 15-03-2015 14:58

(19-03-2011 19:54 )aga napisał(a):  Coraz bardziej zaczynam rozumieć, dlaczego Kościół mówi o tym, że niektórzy ludzie są psychicznie niezdolni do małżeństwa. Do mnie coraz bardziej dociera prawda, że za mąż nie wyjdę, a nawet nie chcę. [undefined=undefined]Kościół bowiem "dyskwalifikuje" osoby z zaburzeniami osobowości. Chcę powiedzieć, że jest to słuszna postawa, ponieważ zaburzenie osobowości oznacza tyle samo, co brak dojrzałości. By podjąć obowiązki małżeńskie i rodzicielskie trzeba być dorosłym, inaczej wyrządza się krzywdę sobie, drugiemu człowiekowi, a potem jeszcze obciąża dzieci.[/undefined] Dlatego uważam, że ogromną winą rodziców jest nie to, że są chorzy (ponieważ przedtem chorzy byli ich rodzice), ale to, że nie chcą się leczyć. Jeżeli bowiem rodzice czynią swoje dziecko psychicznie niezdolnym do małżeństwa to znaczy, że i z ich psychiką jest coś nie w porządku.
[undefined=undefined]W innym miejscu forum była dyskusja na temat tego, czy osoba chora na schizofrenię może być małżonkiem i rodzicem. Otóż powiem z całym przekonaniem, że nie. Wszelkie zaburzenia psychiczne, tak psychotyczne, jak neurotyczne (w tym również zaburzenia osobowości) powodują swoiste rozszczepienie myśli i uczuć, co polega na tym, że się można na przykład rozumieć dobro, ale nie ma się poczucia dobra. Można rozumowo pojmować, że się kogoś kocha, ale się tego nie czuje. Mówi się o rysie psychopatycznym u osób chronicznie chorych - neurotyków i psychotyków. Oznacza to tyle, że się nie odczuwa empatii, a więc nie potrafi się kochać. Uważam, że brakiem odpowiedzialności (czy można mówić o odpowiedzialności w przypadku patologii?) jest małżeństwo w sytuacji, kiedy człowiek nie jest zdolny do miłości. jest to wówczas oszukiwanie siebie i ogromna krzywda dla człowieka, który sądzi, że jest kochany. Małżeństwo nie może być wyrachowaniem, stylem życia, chęcią ucieczki od samotności, uzależnieniem. Małżeństwo wymaga odpowiedzialności i miłości ofiarnej, a nie można mówić o ofiarności, jeśli się nie rozumie (rozumie - w sensie emocjonalnym) pojęcia miłości. Dziecko zasługuje na to, by być kochanym przez rodziców, a nie służyć im jako dodatek, jako chwilowe zaspokojenie instynktu rodzicielskiego albo co gorsza - posługiwanie się dzieckiem do zaspokajania swoich niedorosłych potrzeb emocjonalnych.[/undefined]
[undefined=undefined]Zastanawiam się w tym wszystkim, jak do tego wszystkiego ma się poczucie odpowiedzialności przed Panem Bogiem? Tyle że jeśli ktoś jest pozbawiony uczuć to trudno, żeby odczuwał wyrzuty sumienia, czyż nie? Jeśli ktoś jest wierzący i wie o tym, że jest psychicznie niezdolnym do zawarcia związku małżeńskiego to powinien go zawierać czy nie? Czy bardziej dojrzałym będzie pozostanie w tej sytuacji w stanie bezżennym?[/undefined] Wydaje mi się, że ogromna większość ludzi nie ma poczucia braku dojrzałości i stąd bierze się tyle rozwodów i nieszczęść w rodzinach.

Ja chciałem mieć partnerkę od dzieciństwa. Kilka lat temu zdiagnozowali mi zespół Aspergera. Może ta diagnoza nie jest do końca trafna (niektóre rzeczy do mnie nie pasują), ale mam problemy w sferze duchowej, emocjonalnej. Spowiedź jest dla mnie problemem, mam konflikt wewnętrzny, byłem strasznym skrupulantem i w pewnym sensie wciąż mam ten problem.

Mogę marzyć o posiadaniu żony mającej to samo rozpoznanie, co ja, inne kobiety są dla mnie mniej ciekawe i atrakcyjne (nie w sensie seksualnym), mogą być dla mnie jakby "kosmitkami". Nie chcę opuszczać rodzinnego domu, tym bardziej nie chciałbym mieszkać samotnie. Boję się tego. Uważam, że jestem wyraźnie nieodpowiedzialny. "niedojrzały", przez co ewidentnie nie nadaję się na rodzica.

Zastanawiam się, czy pozwalanie osobom z zaburzeniami ze spektrum autyzmu (ASD) na posiadanie biologicznego potomstwa nie jest grzechem ze względu na duże ryzyko wystąpienia schorzeń, które mogą genetycznie obciążyć potomstwo. ASD może stanowić poważny problem nie tylko dla osoby nim dotkniętej, ale i dla otoczenia.

Nie chciałbym, aby któraś ze stron współżyła przed ślubem. Boję się, że brak żony rozleniwia mnie i ogranicza moją motywację i nasila moje problemy psychiczne. Chciałbym, abyśmy zarówno ja, jak i żona, mieli tylko jednego współmałżonka w ciągu całego życia. Dla mnie więż małżeńska jest czymś szczególnym, różnym od innych więzi międzyludzkich, co w pełni powinno się objawić po śmierci (chociaż bez współżycia), czymś, co ma być darem od Stwórcy. Marzy mi się tulenie, głaskanie, całowanie mojej żony, wspólne z nią spędzanie czasu... Nigdy nie miałem "dziewczyny".