Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net
Franciszkańska MINORITAS - Wersja do druku

+- Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net (http://e-sancti.net/forum)
+-- Dział: Religia w Świecie (/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Skarby Kościoła (/forumdisplay.php?fid=43)
+--- Wątek: Franciszkańska MINORITAS (/showthread.php?tid=769)



Franciszkańska MINORITAS - o. Pacyfik - 06-09-2005 11:16

MINORITAS = bycie mniejszym

"Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne."

No wlasnie. Odwieczny problem umierania. Wpisany w nasza ludzka nature. Wlasnie wczoraj podczas rozmyslania przyszla mi do glowy ta mysl, ze najbardziej w zyciu boimy sie "nie bycia". Nie samego momentu smierci, bolu - ale wlasnie nie bycia.
Mysl, ze "moze mnie nie byc" jest do tego stopnia przerazajaca, ze staramy sie jej nie poruszac. Uciekamy od tego problemu. Chcemy o nim zapomniec.

Mysle takze o franciszkanskiej ascezie. W tym wymiarze "bycie mniejszym" - MINORITAS, oznacza takze jakas smierc - dla samego siebie. Smierc dla stawiania sie wyzej od innych (pod byle pretekstem). Uczy pokory - tej najprawdziwszej.

Z drugiej strony, kiedy mowimy o relacjach we wspolnocie (BO "WSPOLNOTA TO WSPOLNE RELACJE, A NIE WSPOLNE DZIALANIA"), to gdy czlowiek sie nie znizy (nie obumrze) wobec braci, to rzeczywiscie zostaje sam. Bezowocny na "tych swoich wyzynach". Wielki, a bez znaczenia...

Umniejszyc siebie - tak jak Syn Bozy siebie umniejszyl i stal sie czlowiekiem. Jakze czasami boli takie "nasze umieranie"...


"Nasze wędrowanie
Nasze upadanie
Nasze powstawanie
Twoje miłowanie

Jesteś dla nas żeglarzy jak gwiazda zaranna
Tobie śpiewamy radosne: Hosanna
Jesteś dla nas pielgrzymów jak burzy ustanie
Jesteś Drogą co nam przez Ojca jest dana."


- Annnika - 06-09-2005 15:11

Ja zaczynam od bardzo niedawna mieć mieszane poglądy na ten problem.

Nasz pasterz nauczył mnie być oddanym wspólnocie, tzn. nauczył po prostu służby. I zrozumiałam to bardzo dosłownie. Swoim podopiecznym, tym, których Bóg stawiał na mojej drodze, poświęcałam wszystko, uniżając się w służbie. Byli zawsze przede mną w potrzebach, czasie.

Niby tak powinno byc. Ale ja zatraciłam instynkt samozachowawczy. Zaczęłam działać na swoją szkodę. I to w dość dużym zakresie. Spalałam się, a ludzie nauczyli się to wykorzystywać. To było bardzo bolesne doświadczenie, kiedy to do mnie dotarło. I teraz muszę się tej hierarchii uczyć na nowo.

Słuzba zaczęła mnie niszczyć.

Każda skrajność jest złą.

Można powiedzieć, że moje życie zaczęło umierać dla tych ludzi, ale efekt nie był "trwały i obfity", jak mówi Pismo o dobrym owocu. No i teraz muszę znowu nauczyć się służyć, nie krzywdząc siebie Smutny

Ale z przewodnictwem Ducha Świętego pewnie będzie dobrze Uśmiech Bo zrezygnowć ze służby z pewnością nie mam najmniejszego zamiaru :!: :!: :!:


- Anonymous - 06-09-2005 17:19

o. Pacyfik napisał(a):No wlasnie. Odwieczny problem umierania. Wpisany w nasza ludzka nature. Wlasnie wczoraj podczas rozmyslania przyszla mi do glowy ta mysl, ze najbardziej w zyciu boimy sie "nie bycia". Nie samego momentu smierci, bolu - ale wlasnie nie bycia.
Mysl, ze "moze mnie nie byc" jest do tego stopnia przerazajaca, ze staramy sie jej nie poruszac. Uciekamy od tego problemu. Chcemy o nim zapomniec.

Dla mnie niebyt to najlepsze co może mnie spotkać po śmierci. Cyk byłem-nie ma mnie. Luz.Raj. Więc nie wiem co w tym jest przerażającego.