Ale Sant, cierpienie, choć jest niewątpliwie skutkiem zła i weszło na świat przez grzech, nie zawsze jest złem. Cierpienie samo w sobie jest obojętne, ono jest po prostu elementem świata po grzechu. Ono będzie tak czy siak. Czy je zauważysz czy nie, czy podejmiesz z nim walkę czy się z nim pogodzisz, czy je przyjmiesz jako dar, czy uznasz za przekleństwo. Ono i tak Cię czeka. I teraz zadaniem chrześcijanina nie jest szukanie go za wszelką cenę jako jakiejś wartości samej w sobie, tylko umiejętne przyjęcie tego, co i tak jest na drodze mojego życia, a co Pan dopuszcza jako naturalną konsekwencję moich grzechów i grzechów innych osób. Jeśli przyjmę umiejętnie to cierpienie, to mogę je - neutralne samo w sobie, powiedzmy - przemienić w dobro. Cierpienie może stać się dla mnie błogosławieństwem, uświęcać mnie, przemieniać w coraz bardziej podobną do Jezusa. I to właśnie święci i mistycy uznawali za wielką wartość cierpienia. Cierpienie nie jako cel, ale środek uświęcający człowieka - o ile oczywiście przyjęte właściwie: mężnie, roztropnie i w Imię Jezusa, dla Jego chwały. Nie należy więc szukać cierpienia dla cierpienia, ale jeśli człowiek uczy się dobrze przyjmować to cierpienie, które napotyka to zaczyna doświadczać, że ono go przemienia i uświęca, a więc zaczyna przyjmować je coraz chętniej i coraz bardziej go pragnąć. Myślę, że tak właśnie żyli święci, szukając w takich praktykach jak biczowanie nie samego bólu, ale środka upodabniającego do Jezusa. Niekoniecznie przez naśladowanie co do centymetra tego, co Jezus czynił (jak ktoś powiedział, że Jezus był biczowany, a nie biczował się sam), ale tego, w jaki sposób Jezus cierpienie przeżywał. I równie dobrze można stwierdzić, że przecież Syn Człowieczy sam oddał swoje życie, bo miał taką moc. Jak również miał moc je odzyskać i taki nakaz otrzymał od Ojca. I Syn Człowieczy sam poszedł na Krzyż. Sam wybrał ten kielich, który był takim trudem.
A tak poza tematem - byłeś na Górce Sant?