Annnika napisał(a):I pozostałościami po konmunistycznym "jak wspólne to niczyje czyli moje", to raz, a dwa - "czy się stoi czy się leży forsa sie należy". Ilu inspektorów załatwia kontrole telefonicznie Pytanie Bo nie chce sie pojechać
Nie masz racji Anniko, bo nie znasz tych czasów z autopsji.Porównujesz mentalność chłoporobotnika, łopaciarza na budowie z kadrą kierowniczą, na której spoczywała odpowiedzialność - to były dwa całkowicie różne światy, często bardzo wrogo do siebie nastawione. Otóż kadra była wyjątkowo odpowiedzialna, aż nadto odpowiedzialna, bo drżała przed wszystkimi: przed władzami przedsiębiorstwa, przed partią, przed kolegą, który ślinił chemiczny ołówek i pisał donosy, przed inspektorami nadzoru, przed setkami kontroli wręcz nieraz paranoidalnych i to właśnie paraliżowało ją przed wprowadzeniem jakiejkolwiek racjonalizacji, innowacji, czy jakimkolwiek rozwojem twórczym. Kadra to była tępiona inteligencja. Nie można było wyżej szefa podskoczyć - często tłumoka bez wykształcenia, ale za to partyjnego. Jak zgłosił swój wniosek racjonalizatorski robotnik, to tak - w gazetach pisali, ale broń Boże wykształcony inżynier czy konstruktor. Taki zawsze był podejrzany, bo był za mądry. Z kolei robotnicy byli klasą uprzywilejowaną, wystarczyło, że szef był zbyt wymagający i już leciał z ozorem do partii. To w tej klasie społecznej obowiązywała zasada: czy się stoi, czy się leży. Im wszystko się należało, wszelkie przywileje, ochrony i obrony.
Dzisiejsza nieodpowiedzialność bierze się z bezkarności w łamaniu prawa i paranoidalnego stosowania tego prawa.
Przykład. Kilka lat temu w telewizji pokazano scenę, jak to wieś w czynie społecznym zbudowała sobie wały ochronne, przeciwpowodziowe, gdyż ich pola leżały w bezpośrednim sąsiedztwie rzeczki, która bezustannie zalewała ich pola i niszczyła ich dorobek. Ludzie jak to ludzie, zrobili to fachowo, ale nie bawili się w papierki, bo się na tym nie znali i nie zdawali sobie z tego w ogóle sprawy. Tym czasem weszły bardzo rygorystyczne przepisy prawa budowlanego, które natychmiast gmina zastosowała do tych wałów ochronnych, że zbudowane bez pozwolenia na budowę i nakzała je rozebrać. Nikt we wsi nie chciał tego zrobić i prawdopodobnie ekipy urzędowe dokonały dewastacji tych wałów. Nie znam epilogu, bo sprawa się ciągnęła dość długo, a ja jej nie śledziłam. Ot masz przykład urzędniczej bezmyślności.
Ale jak wiszą sople z dachu na budynkach kilkupiętrowych w mieście, czy zwałowiska śniegu na płaskich dachach (płaski dach w naszym klimacie, to idiotyzm), to pana z gminy nie ma.