Kyllyan napisał(a):Więc powszechna praktyka Kościoła, kierowanego Duchem Świętym to zabobon? Ciekawe.
Zabobonem nie jest samo udzielanie sakramentu chorych, ale udzielanie go wyłącznie w sytuacji gdy chory jest już umierający. To jest sprzeczne z przekazem NT i praktyką pierwszych wieków.
ks. Marek napisał(a):Dopiero od w. VI rozumienie sakramentu namaszczenia degeneruje się, przeistacza w zabobon. Namaszczenia odmawia się „pokutującym” jeszcze nie pojednanym z Kościołem (pokuta publiczna). Bez pojednania (absolucji) nie można uzyskać namaszczenia. Skrucha dopiero na łożu śmierci sprawiała, że również namaszczenia udzielano dopiero konającym i stąd: „ostatnie namaszczenie”.
Z arykułu w "Gościu niedzielnym" wynika jednak, że Kościół dalej odmawia udzielenia tego sakramentu zatwardziałym grzesznikom nawet na łożu śmierci... To się zatem nie zmieniło.
Wydaje się, że przyczyna praktyki wołania księdza wyłacznie do umierającego może być jeszcze inna. Otóż katarzy [średniowieczna sekta manichejska z południa Francji] dzielili wiernych na "dokonałych" i "niedoskonałych". Niedoskonałym na końcu życia udzielano tzw.
consolamentum w postaci namaszczenia. Jeśli po takim "ostatnim namaszczeniu" chory wyzdrowiał, uważano go za nieuchronnie skazanego na piekło, bowiem po czymś takim nie mógł już popełnić najmniejszego naet grzechu pod groźbą potępienia. Tak więc chorego po udzieleniu
consolamentum zostawiano jego losowi i skazywano tym samym na śmierć.
To właśnie można nazwać barbarzyńskim obyczajem i zabobonem!. Niestety w praktyce duszpasterskiej Kościoła jakimś cudem zaczęto rozumieć sakrament chorych właśnie jako rodzaj katolickiego
consolamentum! Oficjalnie Kościół oczywiście tego nie głosił, ale prosty lud rozumiał to tak właśnie, a nikt mu tego nie potrafił czy też z nie chciał wybić z głowy. Zwłaszcza we Francji przed SWII w zasadzie wzywano księdza tylko wtedy, gdy chory był niemal trupem [albo w ogóle już nie żył], aby go nie szokować.