A to ciekawy temat. Jakoś mi bliski ostatnio, a mianowicie z tego powodu, że sama zaczynam doświadczać, że pewne rzeczy po imieniu TRZEBA nazywać. Myślę, że ten, kto stosuje zasadę "pół-zło", "pół-kłamstwo", "trochę-zło" ucieka od pewnej odpowiedzialności ku usprawiedliwianiu się. Nie umie właśnie nazwać rzeczy po imieniu. W kategoriach grzechu istnieje STETY zasada czarne-białe. Nie istnieje "trochę-grzech". Jest grzech i już. W tym wymiarze nie ma mowy o "odcieniach szarości". Oczywiście mówię tu przede wszystki do ludzi, którym wiara nie jest obojętna, bo wiem, że dla ateistów i ich "braci" pseudoateistów czy nawet pseudokatolików, jest to raczej nie do przyjęcia.
Często sama się chciałam w ten sposób usprawiedliwiać i pewnie nie raz to czyniłam. Uważałam, że jak troszkę skłamię, troszkę przeklnę, troszkę znienawidzę to jestem usprawiedliwiona, bo to przecież "troszkę". Okazuje się, że nie. Troszkę, czy nie - to jest zawsze zło, zawsze grzech! I tu się kłania to przecudne powiedznie: "Nie można być przecież trochę w ciąży. W ciąży się jest, albo się nie jest."
To tyle jeśli chodzi o zło jest zawsze złem. Jeśli idzie o te prezerwatywy dla chorych na AIDS to nie mam na ten temat jeszcze wyrobionego całkiem zdania