Julia napisał(a):nie będzie nas zadowalać miłość jaką nam proponuje współczesny swiat, miłość fizyczną, czyli seks nie ważne z kim, nie ważne gdzie. bo to przecież miłość, bo "oni sie kochają". Słowo "kochać" zaczyna powoli tracić pierwotne znaczenie.
Czy nie myślisz, że trochę przesadziłaś ?
Czy na prawdę uważasz, że wszyscy tak myślą ? Bo mi się wydaje, że to pewna skrajność wcale nie taka znowu powszechna. Ludziom może i daleko do ewangelicznych i katechizmowych ideałów, może i są powody, żeby obawiać się o zbawienie większości z nich, ale z drugiej strony nie popadajmy w drugą skrajność, że prawie wszyscy to wściekli hedoniści i inni bezbożnicy. Może na dobrych chrześcijan się niekoniecznie nadają, ale na porządnych ludzi chyba jednak większość tak.
Oczywiście, z rozumieniem miłości jest sprawa skomplikowana, bo i miłość do bardzo złożona konstrukcja ( mam oczywiście
eros na myśli ) . Jest dylemat, jakie kryteria przybrać szukając tej jedynej osoby, żeby na prawdę dać jej szczęście i być przy niej szczęśliwy. Tu oczywiście, nie można kierować się samymi uczuciami, nie wystarczy poprzestawać na wizualnej ocenie drugiej osoby, ale z drugiej strony nie można zapominać, że ideałów nie ma. Przyznam, że sam to zrozumiałem dopiero gdzieś po 20 roku życia, wszak tego zrozumienia w praktyce zrealizować nie było mi dane.
W każdym bądź razie ... czym ta miłość powinna być i co się powinno na nią składać ? Co stanowi jej elementy istotne, co tylko dodane ? Jak szukać odpowiednije osoby jednocześnie nie ulegając pokusie stworzenia nazbyt precyzyjnego ideału ? Bo ja mogę się raczej do tego ostatniego w pierwszej kolejności przyznać. Dziś myślę już o tym znacznie bardziej elastycznie, ale wcalnie nie oznacza to, że mam zamiar całkowicie odrzucić to racjonalistyczne dziedzictwo.
Jakoś mimo zmiany myślenia wcale nie śpieszno mi z akceptacją takiego praktycznego modelu, że dwoje ludzi są małżeństwem, ale każdy ma swoje życie. Oczywiście, jakaś tam autonomia jednostki w związku musi być, ale podstawą jak sądzę powinna być jedność. Nie bardzo podoba mi się coś takiego, że np mąż lubi na wakacje jechać w góry a żona z dzieckiem jedzie nad może, że mąż relaksuje się jazdą na rowerze a żona w kawiarni z koleżankami, które dla niej są ważniejsze niż mąż. . . I jedyne co ich łączy to łóżko wieczorem, ewentualnie jakieś przywiązanie.
A może właśnie o to chodzi ? Może tak ma być. Może na tym polega właśnie miłość ?
Ale czy związek oparty na czymś takim może być związkiem na całe życie ? Może uczucia się wypalą ( a nie tylko przekształcą ), spadnie atrakcyjność fizyczna i seks nie będzie już tak łączył ?
Nie wiem. Mi się zawsze wydawało i wydaje do dzisiaj, że za te elementy dodane ( accidentalia negoti ) do miłości (
eros ) należy uznać właśnie jakieś podobieństwa, jakąś wspólnotę życia jak wspólne zainteresowania, podobną wizję świata. Kiedyś nawet uważałem, że to należy stawiać wyżej nawet niż
accidentalia negoti.
Ale z drugiej strony czasem coś podpowiada, że w wieku w którym zawiera się małżeństwa miłość to już przede wszystkim obowiązki i dlatego nie należy do przyjemności przywiązywać specjalnej wagi. Należy zwracać uwagę jedynie na takie rzeczy jak ogólna ocena osoby. Czy będzie dobrym ojcem/dobrą matką, na pracowitość, gospodarność, kontakt z dziećmi, stosunek do alkoholu. A takie rzeczy jak sposób spędzania wolnego czasu, zainteresowania po 25 roku życia powoli tracą na znaczeniu.
Inna sprawa, że w okolicach 45 roku życia mogą znowu odzyskać znaczenie...
Na zakończenie pewien epizod z mojego życia. Kiedyś, dość dawno podobała mi się jedna dziewczyna. Jednak gdy zacząłem ją lepiej poznawać zaczęła podobać mi się coraz mniej. Ale ponieważ samotność doskwierała starałem się szukać w niej czego pozytywnego, ale wszystko co znalazłem to to, że krzywdy mi nie zrobi, dziewczyna w zasadzie porządna, ale życie z nią byłoby nudne. Można się z taką umówić na kawę, porozmawiać, ale na coś więcej ... Najgorsze, że rozważanie tych dylematów rozkręcało jakiś psychologiczny mechanizm uczuć i gdyby ta dziewczyna była do nich zdolna... to mogło się to źle skończyć.
Potem pojechałem na wakacje, które dawały szanse na nabranie pewnego dystansu. Ale wtedy usłyszałem kazanie jednego księdza, który nie rozróżniając za bardzo
eros od
agape czy
caritas mówił coś o bezinteresownej miłości, o dawanie siebie i nie czekaniu na niczego w zamian. Wsparł się w tym nawet nie bylejakim autorytetem bo samej św. Katarzyny ze Sieny, która wypowiedziała taką piękną myśl -
że Bóg wiedząc, że człowiek nie jest w stanie umiłować Go stawia na drodze człowieka bliźniego, żeby mógł go kochać taką samą bezinteresowną miłością nie żądając niczego w zamian.
Wtedy uznałem, że słowa te adresowane są właśnie do mnie i stanowią prostą odpowiedź na moje dylematy.
Ale okazało się, że to nie takie proste... Jak wróciłem z wakacji to się okazało, że Agnieszka już kogoś znalazła ... A więc... Bóg okazał nie się mieć tak radykalnych poglądów jak ów ksiądz, który najprawdopodobniej źle zrozumiał słowa św. Katarzyny, która jak dziś sądzę ( znam te słowa tylko w języku polskim ) miała na myśli jedynie ogólną miłość bliźniego, a nie miłość w rozumieniu
eros.
Ale żeby dalej nie było zbyt prosto. Później poznałem inną dziewczynę, która poza najwyżej niedostatkami fizycznej urody ( tego jej natura rzeczywiście poskąpiła ) mogłaby być uznana za kobietę moich marzeń... Ale niestety, okazało się, że juz kogoś ma i zaledwie kilka miesięcy później wyszła za mąż wieku zaledwie
23 lat, co w dzisiejszych czasach zdarza się raczej rzadko.
A więc. Ani w tą ani w tamtą stronę.
Tyle z rozważań o miłości starego człowieka.
Mam nadzieję, że nie zostaną uznane za off-topic