ks. Marek napisał(a):Piękny konstrukt myślowy. Normalnie teologia dogmatyczna Traktat o Stworzeniu. Jako teolog Adamowi daje "5".
2. Ciekawe jest to:
Dzięki, że mnie ktoś wreszcie docenił
.
A co do lektur. Ano, czytam i to nawet sporo, np różne żywoty świętych ( niekoniecznie pod takim właśnie tytułem ). I z tego już można zauważyć, że nasze czasy nie są wcale takie znowu wyjątkowe. Nawet czasy św. Franciszka i św. Katarzyny ze Sieny. Średniowiecze, czyli teoretycznie złoty wiek okres potęgi chrześcijaństwa. Ale chyba nikt nie będzie taki naiwny, że ludzie wtedy tylko konteplowali, czytali św. lektury, a jeśli nie umieli to innym kazali sobie czytać. W rzeczywistości jednak taka sama pogoń za pieniądzem jak dzisaj, morderstwa na porządku dziennym, wojny i to nie tylko wszczynane przez państwa ale nawet prywatne, złodziejstwo do sześcianu ( choćby rozbójnicy ), rozwiązłość niewiele mneijsza. Może i bardziej bano się piekła, więc łatwiej było wzbudzić żal za grzechy ( ale to i tak żal niedoskonały ). Zawsze
człowiek światowy był synonimem grzesznika. Nie tylko w Ewangelii św. Jana czy dziełach św. Augustyna, ale to co czytamy od ( czy o ) św. Franciszku, sw. Katarzynie, św. Teresie z Avilli również.
Mnie te sprawy jeszcze zawsze interesowały również o tyle, że żyję mozna powiedzieć ,,na krawędzi" dwóch światów. Jestem i chce być katolikiem i to nie-niedzielnym. Ale w moim otoczeniu jest cała masa ludzi o poglądach liberalnych, a nawet lewicowych, z religią jakąkolwiek nie mających nic wspólnego. Dlatego do tego wszystkiego trzeba się jakoś odnieć, bo moja młodość ( jak na internautę stary trochę jestem, bo jeszcze z przed stanu wojennego ) przebiegała m.in w czasie ostrych sporów o kształt stosunków państwo - Kościół i w ogóle roli religii w życiu publicznym. Dlatego właśnie czułem się niejako zmuszony do znalezienia jakiegoś ,,złotego środka". W ten sposób szczególnie spodobała mi się myśl kard. Ratzingera z bodaj
Soli ziemi o chrześcijaństwie jako enklawie ludzi, potrafiących stawiać sobie wysokie wymagania.
Inna rzecz. Kilka dni temu, pewna osoba spytała mnie o to, dlaczego właściwie Jan Paweł II ma być świętym, przecież i tak nikt go nie słuchał. Walczył z głodem, a głód jak był tak jest. Co z tego, że był przeciwny wojnie z Iraku, skoro wojna na całej lini już czwarty rok. Ale właśnie - świętość Jana Pawła II polega na tym, że był ... dobry człowiekiem. I nie ma tu znaczenia, że inni lekceważyli jego autorytet, rady i przestrogi. On nie zrażony robił swoje. Piotr Kostylo w ksążeczce o św. Katarzynie ze Sieny ( )
WAM Kraków 2003 napisał : na życie Katarzyny ( cóż za kobieta
- dop. mój )
można patrzyć z dwóch punktów widzenia : bezpośrednich i trwałych sukcesów przedsięwzięć, oraz wpływu jaki wywarła na ludzi. Z pierwszego punktu widzenia jej sukcesy były ograniczone. Z pośród wielkich przedsięwzięć, które podjęła powiodły się tylko dwa (...) lecz nawet one w chwili śmierci tercjarki zdawały się mocno wątpliwe - str. 86. No i to w zasadzie odpowiada na nasze dylematy. Trzeba robić swoje, nie zrażając się nie tylko oporami, ale nawet porażkami. Iść z Chrystusem. Choćby od klęski do klęski, bo to zaowocuje w życiu wiecznym. To może wyglądać jak walka z wiatrakami, ale chodzi o zachowanie wierności Jezusowi i własne wewnętrzne uświęcenie.
Myszkunia napisał(a):ale czuję się czasem niedopasowana do społeczeństwa nie z powodu wyznania, a z innych przyczyn, co kiedyś tam próbowałam ubrać w słowa.
I tak się dziwię, że bracia niewierzący się nie oburzyli, że z mojego pisania wynika, jakobym nie doceniał tego, że nawet niewierzący może być dobry. Moim zdaniem to wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze z tego, że każdy, kto chce od siebie wymagać dużo, a nie być w najlepszym razie moralnym przeciętniakiem, będzie mieć jakieś trudności. Znam różnych ludzi, nawet letnich chrześcijan czy niewierzących, którzy w pewnych przynajmniej dziedzinach potrafią być nawet nadgorliwi. Co więcej, nawet z religijnością jest różnie, bo nie jest tajemnicą, że wielu podchodzi do relifijności formaistycznie, ucząc się regułek. A to wymaga pewnej refleksji. A chociażby i to, że w średniowieczu może i więcej nawet grzeszyli niż dzisiaj, ale się więcej spowiadali. Ale dlaczego ? Czy z poczucia obrazy Boga, czy tylko ze strachu przed piekłem ?
Druga rzecz, to to, czo pisałem w poprzednim punkcie, odnośnie sukcesów Jana Pawla czy Katarzyny. O pokusie, którym wszyscy jakoś ulegamy. Aby patrzeć
nie przez pryzmat tego, co boskie, ale tego co ludzkie. Mówi się czasem - dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło. Ale to w gruncie rzeczy bezbożne porzekadło.