Cytat:Dzięki prowadzonym do tej pory rozmowom teologicznym okazało się, że panuje zasadnicza jedność w podstawowych prawdach wiary: w teologii Boga Ojca, chrystologii i pneumatologii. Także w eschatologii i antropologii istnieje daleko idąca zbieżność poglądów. Jedynym kamieniem niezgody między Kościołami jest sprawa pośrednictwa, przekazu zbawienia (Vermittlung des Heils). Chodzi konkretnie o znaczenie ludzkiego udziału w dziele zbawienia, a co za tym idzie o rolę eklezjologii, w której zawiera się nie tylko sakramentologia, hamartiologia, ale także teologia urzędu. Nawet problem Filioque, pochodzenia Ducha Świętego od Ojca i Syna jest w gruncie rzeczy pytaniem o autorytet: kto ma prawo zmieniać zasady ustanowione przez Sobór ekumeniczny, a więc, kto ma prawo ingerować w przekaz wiary.
Takie postawienie sprawy jest dla mnie ogromnie kontrowersyjne.
Jeśli bowiem różnice wynikają jedynie ze sposobu przekazywania zbawienia, to można sobie zadać w pełni uprawnione pytanie, czy te środki przypadkiem nie wynikają z naszego pojmowania zbawienia. Jeśli wierzymy, że zbawienie to właśnie to, a nie co innego, to prowadzące do niego środki powinny zależeć od takiego właśnie rozumienia zbawienia.
To zachodzi także i w drugą stronę: jeśli Chrystus ustanowił Chrzest i Eucharystię, to uczynił to w celu osiągnięcia właśnie takiego rodzaju zbawienia, a nie innego.
Jeśli Kościół akceptuje takie formuły jak "Filioque", to dlatego, że Duch Święty w ramach procesu zbawiania Koscioła prowadzi go do coraz głębszego wnikania w powierzoną mu Prawdę. Ale aby to przyjąć, potrzebna jest jakaś wizja zbawienia, która by dawała Kościołowi podobne uprawnienia.
Tak więc różnice w "przekazywaniu zbawienia" zależą od subtelnych różnic w samym rozumieniu tegoż zbawienia.
Cytat:Beinert argumentuje, że ekumenizm nie jest niczym innym jak szczególną formą katolickości (Katholizität) Kościoła Jezusa Chrystusa: „Zasadnicze pytanie nie powinno brzmieć: w czym się różnimy i jak możemy pokonać dzielące nas różnice? Lecz powinno brzmieć następująco: czy to, co nas różni jest rzeczywiście tym, co nas dzieli, czy czasem nie jest to nieunikniona i zwarta postać prawdziwego chrystianizmu? (...) Nie trzeba pojednywać ze sobą różnic, które by można było rozumieć jako wydarzenie historycznego działania Boga. Ekumenizm religii chrześcijańskiej byłby w świetle powyższego kolejnym powodem do uwielbiania Boga. Konfesje nie byłyby zatem do usunięcia, lecz do zachowania, jedna przez drugą w Duchu jednoczącej miłości.”
I znów cała rzecz rozbija się o rozumienie zbawienia. Jeśli uważam, że różnice jakie nas dzielą nie mają większego wpływu na zbawienie, to wtedy mogę jak najbardziej akceptować inne wyznanie. Ale jeśli uważam, że w innym wyznaniu jest coś, co bardzo utrudnia czy wręcz uniemożliwia zbawienie, to oczywiście będę się starał "uratować" tamtejszych wyznawców przed piekłem.
Tak to właśnie różni protestanci odciągają katolików od kultu ikon, relikwii, świętych, różańca itd. bo uważają je za bałwochwalcze praktyki, za które należy się piekło. I być może dlatego są w tym aż tak bardzo agresywni.
Natomiast katolik uznający w Eucharystii "źródło i szczyt" będzie musiał patrzyć na protestantów jak na ludzi, którzy świadomie i dobrowolnie odcięli się od najważniejszego środka zbawienia i tym samym postawili w prawie "niemożliwej" sytuacji.
Wydaje się, ze dialog ekumeniczny nie postąpi naprzód gdy będziemy uzgadniać wyłącznie rozbieżne doktryny, ale musimy przede wszystkim uzgodnić po co właściwie wierzymy, jakiego rodzaju nadzieję pokładamy w Chrystusie i jakiego owocu miłości się spodziewamy. Do tego potrzebna jest wyjątkowa duchowa świadomość, co do której św. Paweł mówi: "Teraz widzimy niewyraźnie, jakby w zwierciadle". Dopiero zbiorowa pamięć Kościoła jako całości przechowuje tę świadomość w najwyraźniejszej postaci.
Tu jest nasz pies pogrzebany
[hau hau
]
Niestety nie wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że drobne, prawie niezauważalne różnice soteriologiczne generują już dobrze zauważalne różnice eschatologiczne i antropologiczne. oraz gigantyczne różnice eklezjologiczne.
Wystarczy, aby kwestię zbawienia sprowadzić do pytania: "jak mogę uniknąć gniewu Bożego" - lekceważąc przy tym inne aspekty - i wtedy wpadamy nieuchronnie [choćby po długim czasie] w protestancki sposób myślenia.
Ale mogę też się pytać inaczej: "Kim jestem, kim mam się stać i co mam czynić, aby spełnić siebie?". I dalej: "Do czego Bóg mnie powołuje, kim mnie chce uczynić i jak to czyni?".
Takie pytania prowadzą znacznie szybciej do katolicyzmu.