Oto mój zapowiadany post, po którym Alus miała opaść buzia na dywan. Pewnie tak się nie stanie, bo szczerze mówiąc, nie było to moją intencją. Jeśli ma ktoś ochotę na konstruktywną polemikę, albo na jakieś pytania, które mają sens nie tylko logiczny, ale i metafizyczny, serdecznie zapraszam
Kiedy Chrystus lat temu 2000 zaczął skupiać wokół siebie ludzi, z całą pewnością nie chciał, by stawali się liberałami, czy też lewicowcami. Nie mówił o "Porozumieniu Centrum" ani o innych takich...
Ba, nie mówił też o ortodoksji. Jeśli już, to był bliższy ortopraksji. Mówi się co prawda o radykalizmie Ewangelii, ale nikt nie śmie wątpić, iż chodzi nie o dosłowne realizowanie treści ewangelicznych (nie wszyscy chrześcijanie są rybakami, celnikami, etc) ile bardziej o życie zgodne z Duchem Bożym. O życie w wierności wyborowi przez Tego, który jest wszystkim we wszystkich.
Kiedy chadzał Jezus tu i ówdzie z Dwunastoma, kiedy posyłał 72, nie ustanowił ich kimś ponad innymi. Przynajmniej nie w znaczeniu i rozumieniu dzisiejszym, jak to wygląda w wydaniu rezczywistości ordynacji święceń kapłańskich. Wiemy, że Chrystus Pan piętnował nawet te wszystkie "pierwsze miejsca przy stołach", "zdobmne szaty, frędzle u ich skraju", etc. Z lektury Bożego Słowa możemy tez przekonać się, że na przykład Apostołowie pracowali (ucisdzenie burzy na jeziorze, Piotr próbujący iśc po Jeziorze do Nauczcyciela). Zapytam wiec wprost. Czemu dziś księża miast chwycić się pracy, nawet przy łopacie, czy przy tokarni, mają się cieszyć czystymi rękoma, nie pokaleczonymi, z czystymi paznokciami? Dlaczego są poza nawiasem nauczycieli, lekarzy, pięlęgniarek, celników - kiedy ci zdążają strajkować, by poprawić sobie byt? Przecież znają bardzo dobrze nauczanie Kościoła w kwestii społecznej, mogliby zatem wesprzeć protestujących, dając im argumenty wprost do rąk i na usta. Dlaczego księża nie mają poznać "od podszewki" niuansów związanych z kawałami o teściowych? Czemu mają się wysypiać, często ponad miarę zamiast wesprzeć żony i matki swych dzieci w tuleniu maleństw, kiedy kolka, albo ząbkowanie? Tego rodzaju kwestii możnaby mnożyć bez liku. Każdy człowiek, który nie boi się logicznie myśleć, mógłby ich wiele tu dopisać, i z pewnością miałby absolutną rację.
Ks. Wojciech Jędrzejewskii OP, w artykule, który pojawił się na łamach "Ateneum Kapłańskiego" VII-VIII/2001, pisze, iż:
>>Ewangeliczna prostota i radość z jedynego Skarbu stanowią warunek wolności w głoszeniu Królestwa wszystkim i na wszystkie sposoby. Dzięki nim nie przyjdzie nam do głowy, aby wskazywać ludzi, z którymi lepiej nie rozmawiać i nie spotykać się (bo, na przykład, nie są lizusami wobec Chrystusowych kapłanów). Wolni od przywiązania do wyjątkowych względów, możemy na przykład mieć udział w programie telewizyjnym, gdzie będziemy po prostu zwykłymi uczestnikami, którym w dyskusji przerywa się i bynajmniej za to nie przeprasza. Jakie ma to znaczenie, że nie wyniosą nas w lektyce. Przecież nie idziemy tam po to, by sycić się okazywanym szacunkiem, ale głosić Ewangelię.<< (
http://web.diecezja.wloclawek.pl/Ateneum..._554.htm).
No właśnie. Skarb...
Czy może być większy skarb dla małżonka, niż jego "druga połowa" oraz dziecko? Jeśli tak, to albo ja jestem strasznie płytko w myśleniu, ograniczony w rozumowaniu, i w ogóle nie zdatny do niczego "buc w sutannie". Albo, czy może być inna, ważniejsza cecha nadajaca szlachetność rysom człowieczeństwa a przy tym powołania do spełnienia w doczesności, jak podjęta praca na rzecz utrzymywania siebie oraz rodziny? Nie tylko już praca zawodowa, ale ta wpisana w życie rodzinne, towarzyskie, etc. Przecież to jest najbardziej piękna część życia naszego: wiedzieć, że jesteśmy komuś potrzebni i że nasze życie dla innych ma sens. Jeśli i tu się mylę, to moje wychowanie, jakie odebrałem w domu, studia, tomy przeczytanych książek teologicznych są jako wartości po prostu bezużyteczne i stanowią wióry, trociny, które mnie wypełniają jak to ma miejsce w wypchanych zwierzakach...
Cytowany ks. Jędrzejewski pisze też:
>>Gdybyśmy zdobyli się na szaleństwo uznania za śmieci tego, co na chwilę jedynie może ukoić pragnienia, aby coś znaczyć, moglibyśmy odkryć naszą prawdziwą wartość w powołaniu przez Jezusa. Powołaniu, które najpierw oznacza towarzyszenie Mistrzowi. „Potem wyszedł na górę i przywołał do siebie tych których sam chciał, a oni przyszli do niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł ich posyłać na głoszenie nauki” (Mk 3, 13-14). Pierwszym powołaniem kapłana – apostoła nie jest robienie czegokolwiek, ale bycie przy Panu. Skarbem apostoła nie jest więc sława jego czynów, pochwała ludzi, autorytet religijnego działacza, ale Osoba Mistrza. Święty Paweł, kiedy opowiada o sobie, najpierw podkreśla, że „należy do Chrystusa”, a dopiero potem, że Mu służy (Dz 27, 23).<<
Jako kapłani właśnie, zostaliśmy wezwani przez Jezusa Chrystusa po imieniu, osobno, każdy inaczej. Jako Chrystusowe ręce i usta z Jego ustanowienia zostaliśmy posłani, każdy również inaczej, i do kogo innego. Trudno wykonać to zadanie powierzonej misji skrupulatnie, od początku do końca, kiedy ma się tych skarbów kilka, i każdy z nich wymaga zupełnie innej troski. Poza tym, kiedy już wiadomo, że kapłan to alter Christus, to również a może nade wszystko ktoś powołany do trwania na modlitwie. Ta zaś jest niczym innym, jak zauroczeniem Tym szczególnym skarbem, nadającym blask wszystkim innym. Trudno zatem byłoby dostrzegać drogocenność darów Bożych, skarbów, nie znając, czy nie koncentrując się na tym najbardziej istotnym. Można jednak zostać rzemieślnikiem, etatowcem, który wykonuje swe obowiązki "od - do". Wtedy rzeczywiście, jedynym wyjściem, jakie się jawi, jest stworzenie Pracowni Pytań Granicznych...