Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
dlaczego alus szkaluje Łysiaka?
Autor Wiadomość
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #1
dlaczego alus szkaluje Łysiaka?
alus w temacie o karze smierci napisała kalumnie na temat p. W. Łysiaka:
alus napisał(a):Jak to W. Łysiak nie lubi teraz lewaków Duży uśmiech :diabelek: ....chyba czasy PRL i stanowienie pupilka czerwonych odbija mu się czkawką Duży uśmiech Duży uśmiech ....w latach 80-tych na talony za makulaturę wydano 25 tys. dzieł A. Mickiewicza, a "Szachista" W. Łysiaka miał w okresie 1981-1989r trzy wydania w nakładzie 200 tys. egzemplarzy Duży uśmiech =D>

poproszona o przeczytanie artykułu prostującego kalumnie, które chyba wyczytała w tzw. "Gazecie Wyborczej":
Cytat:dziwne, skoro Instytut Pamięci Narodowej przyznał Łysiakowi status „pokrzywdzonego”...
więcej o nagonce na Łysiaka i podobnych do powyższych kalumnii, tu: http://www.lysiak.chrzanik.com/index.php...pageid=227
odsapnęła tylko:

alus napisał(a):IPN "dziwnym trafem", jakby na zamówienie, wynajduje w rocznicę wydarzeń w Kościele agentów wsród kapłanów, statusy pokrzywdzonych uzyskują dziwni ludzie - więc nic mnie nie dziwi.
Fakty o nakładzie ksiązek za PRL nikt nie wytrzeć gumką - one mówia same za siebie :diabelek: =D>
z czego wnoszę, że woli wycierać sobie gębę panem Łysiakiem i - jak to się potocznie mówi - "dawać ciała" ideom michnikowskim - niż przeczytać, to co podałem i podjąć merytoryczną dyskusję;

ponieważ to, co alus pisze, to - używając cytatu p. Łysiaka - jedynie "wysysanie pseudofaktów z brudnych paluchów", więc pozwole sobie zamieścić tu ów artykuł; może tym razem alus, będzie umiała dla odmiany napisać coś mądrzejszego:

Cytat:Kiedy Instytut Pamięci Narodowej przyznał mi kilka lat temu status „pokrzywdzonego”, mogłem wreszcie — zgodnie z prawem — zobaczyć swoją „teczkę” esbecką. Była, ku mojemu żalowi, mocno odchudzona na skutek diety, którą kiszczakowskie MSW stosowało selektywnie wobec swych akt (w latach 1989-1992) za pomocą niszczarek i płomieni, nie bez życzliwej tolerancji ze strony „naszego premiera”, jego ministrów tudzież całego Salonu. Ale i tak miałem więcej szczęścia niż liczne figury o znanych nazwiskach (Lech Kaczyński, Ryszard Bugaj i in.), które zobaczyły swoje „teczki” kompletnie puste. U mnie zachowało się przynajmniej trochę danych na temat inwigilacji Łysiaka-poligloty, konkretnie: parę materiałów „kartoteki” „Kontakty z cudzoziemcami”. Dzięki temu dowiedziałem się m.in., że moje lokum przy al. Stanów Zjednoczonych (gdzie mieszkałem kilkanaście lat, zanim wróciłem do rodzinnego domu na Saskiej Kępie) było monitorowane z mieszczącego się vis-à-vis pawilonu, a główny agent rozpracowujący Łysiaka nosił pseudonim „Cedyk”, co jest zniekształconą (przez błąd kopisty?, przez chęć uniknięcia zarzutu o antysemityzm?) formą żydowskiego terminu „cadyk” (hebrajskie: człowiek sprawiedliwy, człowiek święty). Dzisiaj główna centrala monitorująca działalność Łysiaka mieści się w redakcji „Gazety Wyborczej”, a głównym monitorującym jest tamtejszy cadyk, którego zresztą salonowiec Kutz nazwał niedawno „polskim świętym”, expressis verbis.
Z tym „świętym” oraz ze stworzonym przezeń mocarnym Salonem prywiślińskim toczę bezpardonową wojnę już całe siedemnaście lat. Kilkadziesiąt artykułów i felietonów, kilkanaście wywiadów, dziesięć książek publicystycznych — łącznie kilka tysięcy antymichnikowsko-antysalonowych stron. Jeżeli ktoś zrobił więcej dla demaskowania Michnika i dla negliżowania łajdactw Salonu — proszę mi tego człowieka wskazać. Salon — prawem rewanżu — wojował ze mną na przemian dwiema metodami: okresowo zamilczaniem (czyli dyrektywą dla mediów: ni pół słowa a propos Łysiaka, nie ma takiego kogoś!), i okresowo dziką kanonadą pomówień plus epitetów. Jedna i druga metoda zawiodły: „astronomiczne” nakłady książek Łysiaka nie chciały spadać, tymczasem fałszywawy nimb Michnika i parszywy prestiż Salonu kruszyły się coraz bardziej.
Odkąd do władzy doszedł PiS, brudna wojna salonowców z antysalonowcami przybrała formy swoiście konwulsyjne wskutek furii przegranych, tudzież ich strachu, bo zwycięstwo Kaczyńskich równało się anihilacji WSI, czyli ostatniego kagiebowskiego (ściślej: gieeruowskiego) bastionu, dzięki któremu różowo-czerwony Układ bezkarnie dotychczas żerował na III RP, traktując majątek państwa jak zbójecki łup, demokrację jak knajpianą lafiryndę, a prawo jak piłeczkę cyrkowego żonglera. Stąd permanentne paroksyzmy polityczne (także sejmowe) minionych kilkunastu miesięcy — rozpaczliwa czkawka prób quasi puczowych, mających wyhamować kataklizm, jakim jest dla Salonu uzdrawianie (dekomunizowanie, deagenturyzowanie i deróżowienie) państwa. W tej walce ostatnich dwóch lat słowo drukowane grało rolę ważną.
Dwa lata temu (ze schyłkiem roku 2004) wydałem książkę pt. „Salon”. Znalazły się tam informacje, bolesne (kompromitujące) dla Salonu i mordercze dla A. Michnika. Niewątpliwie Michnikowi podcięła nogi „afera Rywina”, lecz i o moim „Salonie” mówiono, że był niczym osikowy kołek wbity przez Łysiaka w truchło wampira. Wtedy salonowa centrala („GW”) nie reagowała, starali się książkę przemilczeć — zamilczeć na śmierć. Kiedy jednak po kilkunastu miesiącach sprzedano prawie ćwierć miliona egzemplarzy (dzięki czemu w medialnych rankingach za cały 2005 rok „Salon” zdeklasował wszelką konkurencję, polską i cudzoziemską) — uznali, że trzeba zmienić modus, bo tamta metoda jest mało skuteczna. „Salon 2” (tom I—II, jesień 2006) potraktowano więc metodą ekstremalnie odmienną — dużym, gwałtownym atakiem na Łysiaka. Zaczekano do Świąt Bożego Narodzenia (kiedy gazety rekordowo się sprzedają) i przywalono kolczastą maczugą, by wbić krwawe szczątki Łysiaka w glebę definitywnie. Odwet miał być śmiertelny dla „oszołoma”, którego niegdyś przezwano „publicznym wrogiem numer 1 Adama Michnika”, i który swym piórem tyle krwi napsuł Salonowi, odbierając tej loży mnóstwo sympatyków.
Jako egzekutora wyznaczono (lub sam się zgłosił) obywatela Wojciecha Czuchnowskiego, etatowego funkcjonariusza „GW” (w kręgach prawicowych mówi się o nim „człowiek Michnika do brudnej roboty”; ma też środowiskową ksywkę „bokser”, bo lubi grozić pięściami swym polemistom w studiach radiowych i telewizyjnych). Przydano mu kilku pomagierów (lub sam ich sobie zwerbował) jako podpowiadaczy i sui generis konsultantów, robota bowiem miała być wszechstronna i wykonana perfekcyjnie. Dwaj spośród tych kooperantów odegrali role wiodące — jeden znany pismak (Stefan Bratkowski) i jeden anonim, którego figura przestała być dla mnie anonimowa nim dojechałem do połowy dwukolumnowego antyłysiakowego paszkwilu marki „GW”. Okazało się, że to historyk, który kiedyś przez nieomal dekadę był moim kumplem, i którego bezlitośnie pogoniłem przy końcu lat osiemdziesiątych, gdy wyszło na jaw, że tu i tam „chlapał” sekrety powierzone mu w zaufaniu. Teraz gadzina się zemściła, współprodukując salonowy odwet. Tożsamość nędznika zdradziło mi kilka zasugerowanych przezeń Czuchnowskiemu szczegółów, m.in. gadka o mojej publikacji podziemnej (wiedział tylko o tej jednej, dlatego tylko tę jedną wskazał, a Czuchnowski to kupił). Natomiast Stefan Bratkowski był moim sympatykiem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, kiedy przedstawiał się poufnie jako antykomunista, lecz w III RP przyłączył się do Salonu i stał zajadłym krytykiem prawicy tudzież konserwatyzmu; vulgo: rozdzieliła nas wojenna barykada. Dwa różne światy (światopoglądy), żadnej możliwości budowania kładki nad przepaścią.
Mam stuprocentową pewność, że obywatel-„GW”-Czuchnowski, przystępując do realizacji tego zadania, sądził, iż pójdzie mu bardzo łatwo. Jeśli bowiem ktoś przeżył w PRL-u prawie pół wieku, i jeszcze działał publicznie, to właściwie nie ma takiej szansy, by coś brzydkiego (lub choćby brzydkawego) się do niego nie przylepiło, ergo: by nie można mu było wydłubać z życiorysu jakiegoś brudku, smrodku, czegoś mętnawego — czegokolwiek! Wiadomo, iż nawet te nieliczne ikony prawicy, które dziś uchodzą za krystalicznych, cudem nieubabranych czyściochów epoki PRL-u, mają na swoim koncie wstydliwe grzeszki, choćby drobne — jakieś nieciekawe znajomości czy chwilowe niefortunne przynależności (organizacyjne), jakieś uczestnictwa, apele (o pokój), marsze, talony, proreżimowe (np. rocznicowe) serwituciki piórem, itp. Musiał więc mieć również Łysiak! Znajdzie się to, wywali tłustym drukiem, zdemonizuje odpowiednim komentarzem, i będzie po Łysiaku, a guru „Adaś” pogłaszcze główkę egzekutora, da premię, może awansik? Tak więc, rozpierani optymistyczną nadzieją, red. Czuchnowski i jego sztab przystąpili do kwerendy tekstów Łysiaka i do precyzyjnej analizy życiorysu Łysiaka...
Nadzieja bywa mateczką nie tylko głupich, lecz i wrednych. Trafili, biedacy, w kosmiczną pustkę. Nul! O kolaboracji ze „służbami” czy o przynależności do PZPR raczej nie marzyli (to byłoby zbyt piękne!), ale żeby chociaż jakieś członkostwo w „przybudówkach” (SD, ZSL), jakaś paskudnawa organizacyjka (typu PRON), jakieś trefne stowarzyszonko (rodzaju TPPR), ba, jakieś choćby jednorazowe uczestnictwo w proreżimowej imprezie (wiec, zjazd, konferencja). Tymczasem — nic! „Klient” nie był nawet — o dziwo — członkiem ZLP (Związku literatów Polskich)! Ano nie byłem, mimo stałej silnej presji w tej sprawie ze strony Wydziału Kultury KC PZPR. Tak więc pod względem aktywności organizacyjnej „klienta” egzekutorzy zanotowali fiasko — zupełny klops! Cóż tedy zostało? Pióro! Pisanina — pisząc tyle lat, musiał coś palnąć wazeliniarsko, choćby jeden razik. Przeryli wszystkie teksty „klienta”, każde zdanie, i wreszcie... znaleźli ten jeden kompromitujący Łysiaka „razik”, plus dwa krótkie cytaty z Gierka. Uuuff!
Nim powiem cóż to był za „razik” i jakie cytaty, muszę wyznać, że czuję głęboką satysfakcję, iż znaleźli się w Salonie ludzie dobrej woli, którzy drobiazgowo, z linijką, przeczytali całą moją beletrystykę, eseistykę i publicystykę. Robiąc to musieli zaznać wielu zdziwień. Nie mieli bowiem chyba pojęcia jak dużo antykomunistycznych i antysowieckich kopniaków udawało się sprawnemu pióru przepchnąć przez reżimową cenzurę, która się czasami zagapiała. Choćby fragment finałowego dialogu „Kolebki” o „Polsce z pozorami wolności jeno”, czy cytowanie takich słów Napoleona: „Partia podtrzymywana bagnetami cudzoziemców zawsze jest bandą przegranych kryminalistów”, czy mnóstwo anagramowego kontrbolszewizowania w „Wyspach bezludnych” (gdzie puszczono także cały antyrosyjski — metaforycznie antysowiecki — rozdział „Notre Dame de Petersburg”), itd., itp., aż po koronę tych gier, po prognozującą upadek ZSRR, aluzyjną (chociaż jasną dla każdego) frazę z „Wysp Zaczarowanych” (1974): „Nie ma wiecznych imperiów i nie trzeba tu proroctw - trzeba tylko cierpliwości (...) Naprawdę ten się śmieje, kto się ostatni śmieje (...) Wszystko to tylko problem czasu i umiejętności doczekania. Ludzie będą przez ten czas umierać, lecz narody nie. Cierpliwości — trawa z czasem zamienia się w mleko”. Sześć lat później to samo proroctwo przemyciłem inną frazą („Asfaltowy saloon”): „Nieunikniona zagłada —jak uczy nas pocieszycielka historia — grozi wszystkim imperiom”. Całą książkę („Lepszy” 1990; termin „Lepszy” oznacza tam peerelowskiego cenzora) poświęciłem wspominaniu tych moich długoletnich (i czasami wyrafinowanych semantycznie) bojów z cenzurą, dając bogaty rejestr „fuksów”, czyli sukcesów. „Zadaniowany” przez szefów Salonu obywatel-”GW”-Czuchnowski musiał mieć niejaki dyskomfort, kiedy to wszystko wertował i czytał.
Teraz juz możemy spojrzeć na wspomniany „razik” i na dwa cytaciki z Gierka wydłubane przez ekipę „GW” jako łysiakowy „crimen”. Wszystkie tyczą... zabytków i architektury! Ponieważ obydwa moje dyplomy wyższych uczelni (warszawski plus rzymski), tudzież paryski UNESCO-wski, miały tematykę reliktowo-artystyczną (konserwacja zabytków i historia sztuki) — jako publicysta parałem się w PRL-u intensywnie ochroną zabytków (mój „Raport o stanie zabytków” został uznany przez Wolną Europę „artykułem miesiąca na kraj”), gromiąc katastrofalną niedbałość władz wobec substancji zabytkowej kraju. Podczas walki z lokalnymi partyjnymi kacykami — dla ratowania historycznej architektury dwukrotnie sugerowałem, że uprawiają antyrządowy sabotaż, bo przecież Edward Gierek kazał szanować zabytki. Wytyka mi to teraz obywatel-„GW”-Czuchnowski, i dokłada kijem PKiN. Otóż (i to jest ów „razik”) Łysiak był wazeliniarzem, gdyż... chwalił architekturę warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki! Tak jest — plując na mieszkaniowe budownictwo wielkopłytowe oświadczyłem, że przy tych „betonowych budach dla ludzi” gmach PKiN jest ciekawszy, a przy tym to ważny zabytek dokumentujący estetykę Socrealizmu, „bezcenne żywe świadectwo budownictwa o funkcji polityczno-ideologicznej”. Ani na jotę nie zmieniłem zdania do dziś (notabene wtedy — 1977 — gorąco wychwalał PKiN znany artysta, Franciszek Starowieyski, co było mi duchowym wsparciem).
Prócz PKiN-u wygrzebali jeszcze Mongolię (pół zdania!), uprzemysłowioną według Łysiaka przez Sowietów, ale czynienie mi zarzutu, iż skonstatowałem oczywisty fakt, nie nadaje się w ogóle do polemiki, tak samo jak kulistość Ziemi. Zatem wzięli ten PKiN (cieniutko!) i przywalili nim Łysiakowi, lecz mieli poczucie niespełnienia, bo przecież szukali choć jednej armaty dużo grubszej, a taka cienizna mogła nie ukontentować szefa żądnego krwi Łysiaka. Trzeba było coś wymyślić — więc wymyślili. Tarłem kwadratowe oczy widząc, że tą „grubą rurą” z której mi przywalono, jest fakt, iż władze PRL-u zezwalały drukować moje książki, i to książki — jak z odrazą akcentuje obywatel-„GW”-Czuchnowski — „po które czytelnicy ustawiali się w długich kolejkach, a na czarnym rynku sprzedawano je za kilkakrotnie wyższą cenę”. Wniosek: Łysiak był pieszczochem reżimu!
I tutaj powraca usalonowiony w III RP obywatel Stefan Bratkowski. Wtóruje tym bredniom obywatela Czuchnowskiego, co jest o tyle komiczne, że ten sam Bratkowski ćwierć wieku temu hagiografował Łysiaka na lamach „Kultury” jako antyreżimowego outsidera, pisząc ezopowo czyli kontrcenzuralnie: „Zjawisko — w pokoleniu uważanym za najbardziej przyziemne, on lata!...”, tudzież jako swoistego Robin Hooda PRL-u, duchowego przywódcę gniewu trzydziestolatków („może uosabia jakieś marzenia ich wszystkich?”). Cóż, człowiek zmienia poglądy nie będąc krową: dzisiaj salonowiec Bratkowski usłużnie przytakuje michnikowskim egzekutorom, że tamten sławiony przezeń Robin Hood był, prawdę mówiąc, pupilem Szeryfa z Nottinghamu.
Trzeba mi teraz własną pięścią pokutną uderzyć własną pierś: obywatel-„GW”-Czuchnowski rzetelnie wyłuszczył wstydliwą antyłysiakową prawdę, istotnie bowiem wydawałem książki za czasów PRL-u. Hańba!! I nie wiem czy sensownym alibi może tu być fakt, iż miałem dobre towarzystwo, gdyż było więcej takich kolaborantów, na czele ze świętej pamięci Zbigniewem Herbertem, którego drukowano już w latach pięćdziesiątych (więc chyba był pupilem Gomułki), gdy mnie dopiero od 1974 roku (vulgo: za „odwilży” gierkowskiej). A kiedy już przywołałem Herberta, nasuwa mi się ważna dygresja tycząca nuty wiodącej represyjnego tekstu w „GW”. Otóż leitmotivem paszkwilu, który sygnował obywatel-„GW”-Czuchnowski, jest demitologizacja życiorysu Łysiaka, a zwłaszcza sfery „kombatanckiej” tego życiorysu, metodą pseudodowodzenia i sugerowania (głównie sugerowania, bo „dowodów” brak), iż Łysiak to mitoman, mistyfikator, konfabulator, blagier, baron Münchhausen RP. W tej dziedzinie — w dziedzinie urealniania (czytaj: uabsurdalniania) życiorysów sojusznikom i wrogom — „Gazeta Wyborcza” ma bezkonkurencyjną rutynę, prawdziwe arcymistrzostwo świata, że wspomnę (jako przykłady klasyczne) długoletniego konfidenta SB, Andrzeja Szczypiorskiego, którego michnikowcy latami kreowali na arcygeniusza literatury i na superautorytet moralny III RP, tudzież Zbigniewa Herberta, któremu (kiedy wystawił Michnikowi opinię króla oszustów, intrygantów i manipulatorów) zmajstrowali nowy życiorys kastetem, przyrównując do „stevensonowskiego wampira Hyde'a” (sic!) i do „ludożerczegopotwora Minotaura” (sic!), a także diagnozując jako „nałogowego alkoholika” i „klinicznego cyklofrenika” czyli wariata (sic!).
Gdy wspominam wszystkie te epitety i te haniebne werdykty, którymi dyżurni szubrawcy z „Gazety Wyborczej” „odmitologizowali” życiorys Herberta — muszę przyznać, że obywatel-„GW”-Czuchnowski potraktował mnie łagodnie. Ba, nawet raz skomplementował! To tradycyjna metoda — już doktor Goebbels uczył, że w każdym kłamstwie musi tkwić ta odrobina prawdy, która uwiarygodnia kłamstwo. Czuchnowski przypomniał, że walczącemu z cenzurą Łysiakowi udało się „anagramowo” przemycić do pierwszoobiegowej książki tekst o dokonanej rękami Sowietów masakrze katyńskiej. Ten komplement miał zapewnić egzekutorowi wiarygodność jako człowiekowi prawdomównemu, obiektywnemu, wyzbytemu uprzedzeń. Nie zapewnił, gdyż cała reszta odwetowego tekstu świątecznej „GW” to stek manipulacji, insynuacji, konfabulacji, przemilczeń, absurdów i kłamstw.
Przemilczenia są tam równie ciekawe jak oszustwa. W. Czuchnowski and co. doskonale znają mój „kombatancki” życiorys (dzięki memu pamiętnikowi, dzięki kilku wywiadom i, dzięki artykułowi pt. „Rage”), mogliby więc „odmitologizowywać” (kwestionować, negować, dezawuować) to, co ja zawsze autoironicznie zwałem moją antyreżimową „kowbojszczyzną”. Choćby to, że Łysiak był codziennie obecnym na sali „mężem zaufania” przywódców KPN-u sądzonych w stanie wojennym przez Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego; że 3 maja 1982 przy pomocy młodych ludzi zbudował na Tamce barykadę (kontenery śmieciowe) i stoczył długą bitwę przeciw ZOMO; że konspirował również na Litwie, szmuglując tam (via jezioro Galaduś) z miejscowymi dysydentami (Ramunas Verbickas) „bibułę” antysowiecką; że studenci Wydziału Architektury PW dwukrotnie groźbą strajku wymusili na władzach uczelni cofnięcie zwolnienia Łysiaka (szefa przedmiotu Historia Kultury i Cywilizacji) za demonstrowany podczas wykładów antykomunizm; itd., itp. — jest mnóstwo takich casusów. Czuchnowski jednak nie ośmielił się ich dotknąć. Dlaczego? Dlatego, że wspomniany historyk-podpowiadacz egzekutora (ta papla, która była kiedyś moim kolegą) znał na bieżąco większość owych zdarzeń (proces KPN-u, Tamka, próby wywalenia mnie z uczelni, itd.), ergo: wiedział, że to wszystko autentyki. No i było jasne, że w Polsce, Ameryce, Kanadzie, RPA i na Litwie żyje jeszcze zbyt dużo świadków tych historyjek, więc „demitologizacja” mogłaby się tu zakończyć kompromitacją michnikowskich egzekutorów.
Przemilczane zostało również wszystko, co mogłoby zdruzgotać drugą główną tezę paszkwilu — że Łysiak był przez komunę pieszczony. Obywatel-„GW”-Czuchnowski and co. przemilczeli więc, iż „klient” ma status „pokrzywdzonego”, który IPN daje tylko represjonowanym. Dlaczego przemilczeli? No bo są papiery IPN-u. Przemilczeli również fakt (świetnie znany choćby Bratkowskiemu, który za komuny nie raz dyskutował o tym ze mną), że cała awangarda publicystycznych pretorianów reżimu (Górnicki, Koźniewski, Groński, Toeplitz, Roszko, Ludwik Stomma i in.) darła pasy z Łysiaka bezlitośnie. Dlaczego to zostało przemilczane? Bo w bibliotekach są zszywki wszystkich numerów tamtych gazet, więc wszystko to jest do sprawdzenia (prawie wszystko — nie zachowały się ujadania radiowe). Przemilczeli wreszcie dwa tzw. „zapisy” („zapis encyklopedyczny” i „zapis profesorski”), które Łysiaka dotyczyły. Wyraźnie mi na uczelni powiedziano, że wskutek „postawy antysocjalistycznej” nie mam co próbować starać się o profesurę, gdyż byłaby to strata czasu —jest szlaban! Identyczny szlaban miał najwybitniejszy polski historyk doby PRL-u, antykomunista Jerzy Łojek (pisał, że Łysiak również „ma przeciwko sobie wszystkich ugodowców i lojalistów”) — nie został profesorem nigdy. Od niego się dowiedziałem, że my dwaj jesteśmy gwiazdorami listy „zapisu encyklopedycznego” — nie wolno umieszczać naszych biogramów w encyklopediach. Surrealistyczna rzeczywistość PRL-u wyglądała więc tak, iż najpoczytniejszy historyk i najpoczytniejszy pisarz nie istnieli w polskich encyklopediach aż do 1989 roku, czyli do upadku komuny. Jak na pieszczocha reżimu było to dziwne, arcydziwne, przyzna pan, obywatelu-„G W”-Czuchnowski?
Czego egzekutor nie przemilczał? Nie przemilczał wydanego A.D. 1979 zakazu druku książek Łysiaka, natomiast przemilczał główną przyczynę owej represji: aferę dyplomatyczną (jedyną taką między 1945 a 1989) na linii Moskwa-Warszawa. Książka Waldemara Łysiaka „Cesarski poker” spowodowała formalną (nota dyplomatyczna!) furię Kremla. Tutaj również nic się „zdemitologizować” nie dało, bo mówiły o tym i pisały zachodnie media (Jerzy Łojek relacjonował tę aferę w radiu francuskim), gdyby zaś Czuchnowski and co. mieli kłopoty z językami obcymi, zawsze mogą wziąć ówczesną prasę polonijną, choćby nowojorski „Nowy Dziennik”, który pisał: „Jest to pierwsza książka opublikowana przez państwowe wydawnictwo, przeciwko której ZSRR złożył oficjalny protest w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, zarzucając jej antyrosyjskość, a także antyradzieckość zawartą w wyraźnych aluzjach do współczesności (...) W następstwie radzieckiego protestu, a także artykułu w „Nowych Drogach” krytykującego książkę i autora — druk następnych książek Łysiaka został zablokowany”.
Autorem wymierzonego Łysiakowi kopniaka w „Nowych Drogach” był bonza Andrzej Werblan. Młodszym pokoleniom rodaków dzisiaj ten miesięcznik i to nazwisko nic nie mówią, co pozwoliło obywatelowi-„GW”-Czuchnowskiemu zbagatelizować (a właściwie wykpić) sprawę. Tymczasem „Nowe Drogi” były doktrynalnym organem Komitetu Centralnego PZPR, „pismem świętym” reżimu, zaś Andrzej Werblan był (z ramienia sprawującej totalitarną władzę partii komunistycznej) sui generis carem od ideologii (doktryny), kultury i medialnego pseudorynku. Obywatelu-„GW”-Czuchnowski — czy może pan wskazać drugiego (poza Łysiakiem) pisarza lub publicystę, wobec którego sam główny ideolog PZPR-u, sekretarz KC, wszechmocny towarzysz Andrzej Werblan, wysunął w „Nowych Drogach” sugestię, że nie trzeba przeznaczać papieru na jego książki?... Miałby pan duży kłopot ze wskazaniem (tego rodzaju sprawy załatwiano na trochę niższym szczeblu), ale nie ma pan żadnych kłopotów z robieniem sobie „jaj”, bo tak kazał panu Michnik?. To samo dotyczy zakazu druku książek, wydanego w czerwcu roku 1979 (dwa dni po ataku Werblana!). Obywatel-„GW”-Czuchnowski robi tu sobie kpiny, lekceważy, bagatelizuje, nieomal sugeruje, że to jakaś półprawda. Kolejne pudło, albowiem tu również nie brakuje świadków — urzędowych świadków. Że mam szlaban na druk książek dowiedziałem się od szefa „Iskier”, redaktora Łukasza Szymańskiego. Zadzwonił i poinformował mnie, iż właśnie dostał pisemny prikaz Wydziału Kultury KC, by zdjąć z maszyn drukarskich książkę Łysiaka, więc chociaż ubolewa, ale musi to zrobić. Szlaban cofnięto półtora roku później (A.D. 1980), dzięki ofensywie Solidarności, która bardzo złagodziła wtedy presję cenzury (pamięta to każdy ówczesny człowiek pióra), a przy okazji wymieciono Werblana z Komitetu Centralnego. Lecz przecież nie Solidarność podejmowała decyzje urzędowe — zakaz został zdjęty decyzją tego samego organu, który go wprowadził (Wydziału Kultury KC), a przyczynił się do tego głównie „liberalny komunista”, Tadeusz Kielan. Panowie Kielan i Szymański chętnie panu wyjaśnią wszelkie detale, obywatelu-„GW”-Czuchnowski.
Według egzekutorów z „GW” krótkość zakazu świadczy niezbicie przeciwko Łysiakowi (pytanie: ilu pisarzy miało zakaz druku książek w PRL-u chociażby przez miesiąc?), zresztą nie tylko ta krótkość. Obywatel-„GW”-Czuchnowski wytknął mi jako kolejny grzech śmiertelny, iż kiedy KGB aresztowało mnie w Moskwie (1976), siedziałem na Łubiance krótko i wyszedłem stamtąd bez szwanku, to jest bez tortur i zerwanych paznokci. Czyż kiedykolwiek twierdziłem coś innego? Całą tę sprawę opisałem detalicznie (i humorystycznie) na kilku stronach książki „Lepszy”, cytując również fragmenty przesłuchaniowych dialogów, więc obywatel-„GW”-Czuchnowski „demitologizując” Łysiaka robi tutaj ponownie idiotów z czytelników „Gazety Wyborczej”, normalnie im „wciska kit”.
Uważna lektura „Lepszego” kasuje też zarzut michnikowca, że mój udział w studenckim buncie roku 1968 to lipa, bo Waldemar Łysiak nie należał do komitetu strajkowego swej uczelni. Skąd obywatel-„GW”-Czuchnowski posiadł tę cenną wiadomość? Ano z pierwszej ręki — od Włodzimierza Witaszewskiego, „przywódcy protestu”. W tamtym gorącym momencie dziejowym znajomy mojego Ojca (Jankes, pracownik ambasady USA) wyklarował memu Staremu, że „Marzec” to wewnętrzna gra kilku ubeckich frakcji (moczarowcy, gomułkowcy et consortes), więc niech Łysiak junior lepiej się w to nie pakuje, a jeżeli już koniecznie chce, to niech nie przyłącza się do grupy Witaszewskiego, gdyż student Witaszewski jest synem generała Kazimierza Witaszewskiego. I znowu: dzisiejszym młodszym pokoleniom to nazwisko nie mówi literalnie nic, ale w czasach Bieruta i Gomułki generał Witaszewski był figurą legendarną: jako stalinowski szef Głównego Zarządu Politycznego WP (później szef Wydziału Administracyjnego KC PZPR), cieszył się sławą bestialskiego upiora, którego specjalność stanowiło montowanie bojówek „aktywu robotniczego” dla krwawych rozpraw z wszelką „kontrrewolucją”. Zwano go powszechnie budzącym grozę mianem: „generał-gazrurka” (notabene — właśnie zorganizowany przez ubecję „aktyw robotniczy” rozpędził gazrurkami głośny studencki wiec na dziedzińcu warszawskiego uniwerku; własnoręcznie brałem w tym mordobiciu udział, choć nie po stronie „aktywu”, sorry, panie Czuchnowski). Nie twierdzę, że Witaszewski junior padł blisko jabłoni (tego nie wiem), lecz do strajku sygnowanego nazwiskiem Witaszewski wolałem się (zgodnie z radą mego Ojca) nie przyłączać. Wyraźnie piszę w „Lepszym”, że buntowałem się wówczas „wraz z moją paczką”. Finałem była obrona gmachu Wydziału Elektroniki PW, czyli godzinna walka ze szturmującą falangą MO (którą fotografowałem aż do momentu fizycznego starcia — dwie fotki umieściłem w „Lepszym”).
Poruszony wyżej problem — to problem chamskiego monopolu na kontrpeerelowską dysydenckość, który różowi przyznali sobie historiograficznie już w III RP. Szczytem i swoistym symbolem tego zawłaszczenia jest fałszywy mit pionierstwa vel prekursorstwa KOR-u (vide rozdział pt. „Komandosi” w „Salonie 2”). Nie było żadnych KPN-ów, ROPCiO, Solidarności Walczącej itp. — jedynie KOR! Korowcy posunęli swą bezczelność tak daleko, że wmówili zachodnim mediom tudzież historykom, iż to KOR utworzył Solidarność (sic!!!). A Zachód (zachodni Salon) chętnie kupił tę brechtę naszego Salonu. Każda forma opozycji w PRL-u nie legitymizowana przez J. Kuronia i A. Michnika — nie ma prawa egzystencji na kartach rodzimej Historii. Obywatelu- „GW”-Czuchnowski — A.D. 1968 na mojej uczelni buntowała się nie tylko legalizowana podpisem dziekana grupa Witaszewskiego. Nie wstąpiłem do tej grupy, identycznie jak później nie próbowałem nawet wstępować do KOR-u, bo jego trockistowski matecznik bardzo mi śmierdział.
Ponieważ obywatel-„GW”-Czuchnowski miał przykazane tak zmasakrować Łysiaka „demitologizowaniem” jego życiorysu, żeby zostały tylko „ręka, noga, mózg na ścianie” — nie mogło zabraknąć rytualnego bejsbola salonowców: antysemityzmu. Inaczej odwet byłby niekoszerny, czyli mniej skuteczny. Każdy, kto zna moją literaturę („Wyspy bezludne” z dużym fragmentem o Shoah; „Najlepszego”, gdzie jest rozprawa ze szmalcownikiem; „Salon 2”, gdzie są hasła „Antysemityzm”! „Historia”; etc.) — wie, iż zarzucać Łysiakowi antysemityzm można mniej więcej tak, jak zarzucać papieżowi satanizm, a wegetarianom kanibalizm. Jednakże to egzekutorowi nie przeszkadzało. Musząc wykonać zadanie — sięgnął po pułkownika Heldbauma, oberesbeka, który stanowi ważną figurę kilku moich antykomunistycznych powieści. Jest to persona cyniczna, przewrotna, bezwzględna, uprawiająca czasami werbalny antysemityzm — vulgo: chwilami odrażająca. Czuchnowski dokonał prostego zabiegu: utożsamił antysemityzm powieściowego szwarccharakteru z rzekomym rasizmem autora powieści. Zrobił to metodą tak nikczemną i tak głupią, że nawet Rafał Ziemkiewicz (piszę: nawet, bo ciepłe stosunki moje i Rafała zepsuły się minionego roku) przyłożył kundlowi Michnika w „Rzeczypospolitej” piętnując cały ten antyłysiakowy odwet-paszkwil jako haniebną „egzekucję dziennikarską”.
„Mocną” częścią paszkwilu są lata osiemdziesiąte. Paszkwilant konstatuje nolens volens, iż po 13 grudnia 1981 Łysiak faktycznie zaprzestał uprawiania publicystyki aż do 1989 roku, lecz bezzwłocznie przypomina, że w tych samych latach osiemdziesiątych drukowano książki Łysiaka i telewizja nakręciła trzy spektakle (nieprawda — cztery, panie Czuchnowski!) według scenariuszy Łysiaka, chociaż aktorzy tamtej dekady bojkotowali TVP! Ciekawostka, bo ja pamiętam, że bojkotowali tylko w „stanie wojennym”, a te spektakle były kręcone wcześniej (1981) i później (1984, 1985), więc najlepsi polscy aktorzy ubiegali się o role w tych spektaklach (spektakle miały za temat cosa nostrę sycylijską, tak oczywiście podobną do gangu PZPR i do kolejnych rządów pupilów gen. Jaruzelskiego). Grała śmietana aktorskiego olimpu. Henryk Talar, Zbigniew Wardejn, Jerzy Zelnik, Włodzimierz Wysocki, Wieńczyslaw Gliński, Marek Walczewski, Piotr Fronczewski, Roman Kłosowski, Leon Niemczyk, Piotr Machalica, Krzysztof Majchrzak, Andrzej Szalawski, Bogusław Sochnacki, Marek Bargiełowski, Marek Kondrat, Emil Karewicz, Marcin Troński, Michał Pawlicki, Wiktor Zborowski, Andrzej Kopiczyński, Ryszard Barycz, i wielu, wielu innych. Paszkwilantowi „something pojebałos” w tej materii, a już szczytem bredni jest okłamywanie przezeń czytelników „GW”, że komuna, chcąc nagrodzić swego pieszczocha za jego wysługi (które Czuchnowski „udowodnił” socarchitektonicznym obiektem), nakręciła Łysiakowi film fabularny pt. „Szachista” (według powieści Łysiaka o tym samym tytule). Widocznie spaliła go tuż po nakręceniu, bo nikt nigdy tego filmu nie ujrzał.
Przy tak wielu kuriozalnych lub krętacko zmanipulowanych „zarzutach”, wypełniających szpalty antyłysiakowego paszkwilu, nie dziwiły mnie już nawet bzdury, które chyba tylko rozpaczliwy brak prawdziwej amunicji kazał Czuchnowskiemu pleść (np., że spędziłem z kobietą noc w opuszczonej macedońskiej cerkwi! — i co z tego?!). Kilka razy uśmiałem się nieomal do łez, zwłaszcza czytając passus na temat heroizmu egzekutora. Obywatel-„GW”-Czuchnowski bowiem, pragnąc uwypuklić swą straceńczą brawurę, poinformował czytelników „Wyborczej”, że atakowanie Łysiaka z otwartą przyłbicą jest diablo niebezpieczne, gdyż „Łysiak ma pieniądze i lubi się sądzić” (sic!). Znaczy: Łysiak notorycznie i z lubością pozywa swych przeciwników do trybunałów, wytaczając proces za procesem. Pieniacz! Mój trzydziestosześcioletni syn Tomek wybałuszył wzrok czytając o moim pieniactwie i parsknął:
— Tato, przecież jedyny proces, jaki ty miałeś w życiu, to „Proces” Kafki!...
Fakt. Być może kiedyś życie zmusi mnie do wytoczenia komuś sprawy sądowej, lecz póki co — nigdy jeszcze tego nie zrobiłem, i nigdy nawet nie próbowałem zrobić. Ani razu w całym życiu! Tymczasem „Gazeta Wyborcza” ogłasza jako pewnik, że „Łysiak ma pieniądze”, więc „lubi się sądzić”. Obywatelu-„GW”-Michniku i obywatelu-„GW”-Czuchnowski — wskażcie choć jedną wytoczoną przeze mnie sprawę sądową, a ja wam oddam całe te pieniądze, plus wszystkie moje zasoby materialne, ręczę słowem honoru, który, w przeciwieństwie do was, posiadam. Czyżby rzekomy „anonim”, którego „cytuje” tu faryzejsko egzekutor, pomylił Łysiaka z... Michnikiem??! (adwokat Michnika wytacza ludziom sprawy i ciągle grozi sądami krytykom swego pryncypała). Czy ja jestem podobny do Michnika z profilu? Lub może „en face”? I czy paszkwil pełen piramidalnych przekrętów staje się bardziej podobny do groteski, czy raczej do burleski, czy może tylko do farsy operetkowej?
A już nie żartując: cała ta heca to problem jednego słowa, które brzmi: prawda, plus problem jednej cechy, która się zwie prawdomównością. „Gazeta Wyborcza” od swych narodzin traktowała prawdę jako swego głównego wroga, dlatego kilkanaście lat temu przezwałem tę gazetę orwellowskim „Ministerstwem Prawdy”, a jej hasło reklamowe („Niezależnie od pogody mamy własne zdanie”) wydrwiłem parafrazująco: „Niezależnie od prawdy mamy własne zdanie”. Ciekawe czy dziennikarz angażowany na etat do tego organu musi składać przysięgę, że będzie unikał prawdy, tępił prawdę, brzydził się prawdą? Czasami tak to u nich wygląda, jakby musieli kłamać, żeby dobrze się czuć. Gdy swoimi metodami (kalumnie, insynuacje, wysysanie pseudofaktów z brudnych paluchów, fałszerska cytatologia, manipulacje kontekstowe, itp.) obrabiają wrogów swego kamandira — nie chodzi im o żadną tam demaskację czy demitologizację, o żadne fakty (fakty to plastelina według nich), tylko o zgnojenie wroga każdą możliwą metodą, również nieetyczną. Credo: „Cel uświęca środki!”. Salon kosił tak swoich wrogów zawsze. Przykłady? Kąkolewski, Łojek, Narbutt, Herbert, Łysiak; ostatnio też świetny, bezkompromisowy, antylewicowy historyk, dr Piotr Gontarczyk, przeciw któremu „GW” urządziła dziką nagonkę, rojącą się od makabrycznych epitetów („pętak” etc. — sic!). Nie powinni się więc dziwić funkcjonariusze „GW” rzucanym już „en passant” (zwyczajowo) przez prawicę kontrmichnikowskim vel kontragorowskim frazom; cytuję z „Najwyższego Czasu!”: „Piotr Stasiński, zastępca redaktora naczelnego „GW”, jak zwykle skłamał”. W tych dwóch wyrazach tkwi sedno: „jak zwykle”...
Egzekutor Czuchnowski kończy antyłysiakowy paszkwil cytując pewien tekst o Łysiaku jako o sumieniu narodu, po czym zadaje cios wieńczący egzekucję: wyjawia czytelnikom „GW”, że ówreklamiarski tekst spreparował „wydawca jego [Łysiaka] książek, Józef Dudkiewicz”. Tak brzmią ostatnie słowa paszkwilu. Ani jedno z nich nie jest prawdą. Józefa Dudkiewicza nigdy nie widziałem na oczy — nie znam. Nigdy też nie był ów człowiek moim wydawcą — nie miał nic wspólnego z wydaniem jakiejkolwiek mojej publikacji. To polonijny publicysta, który kilkakrotnie pisał o mnie w prasie amerykańskiej tudzież kanadyjskiej, i te artykuły (recenzje) są dostępne — każde słowo. Michnikowski egzekutor był więc konsekwentny — zaczął kłamstwem, przez dwie kolumny jechał manipulacją plus insynuacją, i zakończył kłamstwem, żeby ramy paszkwilu miały niezmienny kształt.
Owo zaczynające cały paszkwil kłamstwo, które „GW” wydrukowała dużą czcionką, w formie „leadu”, celowo przytaczam dopiero teraz, na końcu riposty; brzmi ono tak: „Waldemar Łysiak uznał, że większość jego czytelników nie pamięta już kim był w PRL”. Jest dokładnie na odwrót — moi Czytelnicy świetnie pamiętają, że w PRL-u Łysiak był człowiekiem, który nigdy, nigdzie i niczym, choćby jakimkolwiek drobiazgiem, nie dał tzw. „ciała” reżimowi. Nawet raz, wy hieny paszkwilanckie!
To wszystko. Wiem, iż miast całej tej kontrpaszkwilanckiej riposty można było zacytować tylko zdanie wybitnego francuskiego filozofa, Alaina Besaincona, który powiedział, że działalność Michnika „budzi niesmak i usuwa w cień wszelką sprawiedliwość”, oraz przytoczyć (który to już raz?) słowa wielkiego poety, Zbigniewa Herberta: „Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca, oszust intelektualny”. Radzono mi, by tak zrobić. Zdecydowałem się jednak rozpisać, nie chcę bowiem, by moi Czytelnicy mieli podejrzenia wobec moich dawnych czynów, lub żeby uważali mnie za sądowego pieniacza, itd., itp. A przegrywam i tak — nakład kalumnijnej „Gazety Wyborczej” jest kilkakrotnie wyższy niż nakład „GP”, więc dużo ludzi, którzy przeczytali kłamstwa obywatela-„GW”-Czuchnowskiego, nie zostanie wyprowadzonych z błędu.
Kilka stron przed antyłysiakowym paszkwilem widnieje w Bożonarodzeniowej „GW” duży esej Adama Michnika. Jak zwykle misjonarski, quasi ewangeliczny — o prawdzie, moralności, sprawiedliwości, itp.
WALDEMAR ŁYSIAK
źródło: http://www.lysiak.chrzanik.com/index.php...pageid=227

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
09-03-2008 13:43
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
alus Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,688
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #2
 
Nie uwłaczając nie będę z Tobą duyskutowała o W. łysiaku - bo akurat mam jego ksiązki i wiem o nakładach z jego ksiązki z 1989r Duży uśmiech Duży uśmiech
A peanów pisanych o sobie w roli męczenników PRL, po 2000r panów: W. Łysiaka, J. R. Nowaka nigdy nie przyjmę.
"W wywiadzie udzielonym A. Koraszewskiemu z BBC (por. "biuletyn Prasowy" PAP z 26 maja 1989r) stwierdziłem m. in. "Wypowiadamy się za poszerzeniem koalicji trzech partii, przekształceniem dotychczasowych koalicji trzech partii w koalicje dla reform i ratowania Polski otwartą dla wszystkich sił demokratycznych"
http://ojczyzna.pl/Arch-Teksty/NOWAK-JR_...mniom_.htm
A społeczeństwo w maju 1989r nie mogło sie doczekac wyborów 4 czerwca aby te trzy "demokratyczne partie" :diabelek: wywalić na zbity pysk Duży uśmiech
09-03-2008 14:13
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #3
 
alus napisał(a):bo akurat mam jego ksiązki
moje gratulacje... i co z tego, że masz...? :krzywy:

alus napisał(a):i wiem o nakładach z jego ksiązki z 1989r
moze nie pamiętasz, ale w 1989 to już się akurat komuna skończyła

tak więc - cytując znów Łysiaka - 'paszkwilantowi „something pojebałos” w tej materii'

alus napisał(a):J. R. Nowaka nigdy nie przyjmę.
"W wywiadzie udzielonym A. Koraszewskiemu z BBC (por. "biuletyn Prasowy" PAP z 26 maja 1989r) stwierdziłem m. in. "Wypowiadamy się za poszerzeniem koalicji trzech partii, przekształceniem dotychczasowych koalicji trzech partii w koalicje dla reform i ratowania Polski otwartą dla wszystkich sił demokratycznych"
http://ojczyzna.pl/Arch-T...-kalumniom_.htm
A społeczeństwo w maju 1989r nie mogło sie doczekac wyborów 4 czerwca aby te trzy "demokratyczne partie" :diabelek: wywalić na zbity pysk Duży uśmiech
skoro Ty nie chcesz ze mną dyskutować o Łysiaku (tak na marginesie: nazwiska według zasad ortografii piszemy z wielkich liter...):

alus napisał(a):nie będę z Tobą duyskutowała o W. łysiaku
... to nie licz, ze ja będę o p. Nowaku; jak se bardzo chcesz o nim pogadać, to załóż sobie osobny temat :krzywy:

pytanie tematu pozostaje bez odpowiedzi, choć wydaje mi się, że poglądy W. Łysiaka sa dla alus po prostu niewygodne - i dlatego go szkaluje...

alus napisał(a):A skąd wiesz, że p. W. Łysiak jest mądrzejszy ode mnie???? :diabelek: (o Łysiaku odpowiedziałam Ci we wskazanym przez Ciebie linku).
widać to po Twojej odpowiedzi "we wskazanym (czyli w tym) linku" Uśmiech gdy pytać Cię o p. Łysiaka - piszesz o p. Nowaku...

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
09-03-2008 15:02
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Ks.Marek Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 8,460
Dołączył: Mar 2006
Reputacja: 0
Post: #4
 
Proszę zachować kulturę wypowiedzi.
Nie prowokujcie, proszę, sytuacji, w której będą niczym ciupagi latać insynuacje i niedopowiedzenia.


Alus - twoja postawa zaczyna mnie niepokoić. Bronisz zabójcę, który się nawrócił, a potępiasz publicystę, który wg ciebie nie ma nieposzlakowanej przeszłości. Coś tu nie gra, nie sądzisz?
Ja Łysiaka poznałem w sumie nie dawno, ze 4 lata temu. I musze powiedzieć, że robi wrażenie jego historia. Siedział w więzieniu nieopodal mego miejsca zamieszkania. Typ niepokorny, który wie, o co w tym wszystkim biega.

"Człowiek, który wyrugował ze swego życia wszelkie odniesienia do absolutu, który wszystko sprowadził do ciasno pojmowanego materializmu, ulega zbydlęceniu i zaczyna żyć jak bydlę"
09-03-2008 15:26
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
alus Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,688
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #5
 
"Siedział więzieniu" ...w którym roku i za co????...
Komuna skończyła się w czrwcu 1989r....sama świetowałam to wydarzenia i dnia głosowania nie zapomnę....ale lat komuny i ludzi jej służących też.
"Bronię mordercę"....wskazuje przykład - nie bronię, fakty same się bronią.
09-03-2008 16:32
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #6
 
alus napisał(a):ale lat komuny i ludzi jej służących też
spróbuję delikatniej: czy uważasz, że Łysiak służył komunie, tylko dlatego, że w '89 publikował swoje książki? jeśli tak, to w jaki sposób wyciągasz taki wniosek z tego faktu? czy w '89 autorzy niekomunistyczni nie mogli drukować swoich książek...? czy dokładnie wiesz jak postępował rozkład polskiej cenzury?

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
09-03-2008 21:32
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
alus Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,688
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #7
 
Jeśli pomówieniami i insynuacjami pod miom adresem chcesz zakrzyczeć fakty to nie tędy droga :diabelek:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Waldemar_%C5%81ysiak
200 tysięcy nakładu jednej ksiązki w latach 1981-1989 gdy zeszyty, książki były reglamentowane, Mickiewicza wydawano w nakładzie 25 tys za makulaturę...niezłe reprsje Duży uśmiech Duży uśmiech
Ops ...już ktoś wyciął Twoją ocene mojej postaci :diabelek: :diabelek:
09-03-2008 21:50
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #8
 
alus napisał(a):200 tysięcy nakładu jednej ksiązki
którą książkę masz na myśli?

alus napisał(a):gdy zeszyty, książki były reglamentowane, Mickiewicza wydawano w nakładzie 25 tys za makulaturę
z tego co mi wiadomo reglamentację zniesiono w 1989, więc weźmy takiego ks. Jana Twardowskiego i jego publikacje w roku 1986 :

"Na osiołku" Lublin. Nakład 50.000 egz.
"Nie przyszedłem pana nawracać" Warszawa. Nakład 25000 egz.
"Nowy zeszyt w kratkę" Poznań. Nakład 30.000 egz.
"Ks. J. T. Zapisane w brulionie" Warszawa. Nakład 12.000 egz.

RAZEM: Publikacji ks. Jana Twardowskiego w 1986 r. co najmniej 117 tys. egz.

czy w świetle Twojego "dowodu" Twardowski też był - jak to określiłaś - "służącym" komuny...? przecież skoro Mickiewicza wydano tylko w nakładzie 25 tys., a Twardowskiemu publikowano w setce tysięcy, to odpowiedź sama się ciśnie na usta, nieprawdaż...? Szczęśliwy (a może po prostu nikt nie chciał już Mickiewicza czytać) Szczęśliwy

pogratulować "dowodu"
:diabelek:

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
09-03-2008 23:28
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
alus Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,688
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #9
 
Nie spiesz się z gratulacjami, a czytaj dokładnie - wyraźnie pisałam - 200 tys nakładu jednej książki "Szachista".....i konfrontujesz z nakładem 4 książek ks. Twardowskiego
A jak tak ścisle chcesz operaowac "faktami" - to dodaj, że książki ks. Twardowskiego wydawała Archidiecezja Warszawska, wydawnictwo Pallotinów lub KUL - nie komunistyczne wydawnictwa.
http://www.twardowski.poezja.eu/bibliografia.htm
Prawdy nie zakrzyczysz i nie da się w czambuł zmanipulować ...."służący komuny" Duży uśmiech Duży uśmiech
10-03-2008 00:19
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #10
 
alus napisał(a):Prawdy nie zakrzyczysz i nie da się w czambuł zmanipulować :diabelek: :diabelek: ...."służący komuny" Duży uśmiech Duży uśmiech
otóż to: prawdy nie zakrzyczysz :diabelek: :diabelek:

1. z tego co mi wiadomo reglamentacja papieru obejmowała także wydawnictwa niepaństwowe - czy masz jakieś inne dane?
2. czy masz na myśli jeden nakład Szachisty czy wszystkie razem?
3. a jeśli jeden, to z którego roku?
4. a jeśli kilka (dokładnie: 3), to dlaczego przeszkadza Ci, że ja podaję cztery tytuły (ale jak bardzo Ci przeszkadzają cztery - możesz wyrzucić ostatni: i tak będzie cztery razy więcej egzemplarzy od Mickiewicza)?
5. nakład z 1989 został wydrukowany przed cofnięciem nakazu reglamentacji papieru czy po?

Moim zdaniem Twoja teoria nie trzyma się kupy: jeśli katolickiemu księdzu w 1986 wydrukowano 3 książki o nakładzie 100 tys. egzemplarzy - zakładając reglamentację papieru we wszystkich ówczesnych wydawnictwach - to nic dziwnego, że chętniej czytanemu Łysiakowi wydrukowano 200 tys. na przestrzeni 1980-1989. Biorąc pod uwagę, ze nakład z '89 mógł się ukazać już po zniesieniu reglamentacji papieru, można łatwo dojść do wniosku, że ilość egzemplarzy objętych reglamentacją mogła być o wiele mniejsza; poza tym to tylko jeden ksiądz Twardowski; chętnie przyjrzę się ilościom nakładów innych autorów Uśmiech

sumując: antyłysiakową teorią prawdy nie zakrzyczysz :mrgreen:

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
10-03-2008 00:56
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
alus Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,688
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #11
 
W końcu to do Mickiewicza sprowadzisz dyskusję aby tylko udowodmić swoją rację :diabelek:
Ja Ci wyraźnie i jasno wskazałam dekadę 1980-1989r i jeden tytuł, a Ty siegasz po ks. Twardowskiego, wydawnictwa kościelne i cztery tytuły :diabelek:
To są argumenty typu - "A u was biją murzynów" :diabelek:
Mamy wolność - Ty zatem możesz zrobić W. Łysiakowi ołtarzyk - dla mnie przefarbowany lis zawsze będzie tylko lisem :diabelek:
A w jakim nakładzie za PRL wydawano niepokornych to sobie sam poszukaj.
Bo ja pamiętam jak biegałam za ksiązkami i kupowałam po znajomości.
Lubię książki Dobraczyńskiego, do PRON jego ksiązki były niemal nieosiągalne, a po 1981 ksiązki Dobraczyńskiego, Łysiaka można było kupować w ksiągarniach GS na wsi.
Ja znam to z autopsji - Ty z podrasowanych życiorysów.
10-03-2008 09:12
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #12
 
alus napisał(a):Ja Ci wyraźnie i jasno wskazałam dekadę 1980-1989r
jasno i wyraźnie wskazałem ci 1 (słownie: jeden) rok - a Ty mi dziewięć lat i co najmniej 3 (słownie: trzy) różne wydania, podczas gdy ja również trzy (po odliczeniu ostatniego) nakłady (każdy do innego tytułu) - jeśli umiesz liczyć to sobie policz OUśmiech

alus napisał(a):W końcu to do Mickiewicza sprowadzisz dyskusję aby tylko udowodmić swoją rację
w końcu Ty zaczęłaś od Mickiewicza, żeby tylko udowodnić, że masz rację OUśmiech

alus napisał(a):To są argumenty typu - "A u was biją murzynów"
owszem: Twoje takie są OUśmiech

alus napisał(a):A w jakim nakładzie za PRL wydawano niepokornych to sobie sam poszukaj.
sama se szukaj, wymagania to każdy stawiać potrafi ... OUśmiech

alus napisał(a):Bo ja pamiętam jak biegałam za ksiązkami i kupowałam po znajomości.
kolejna samozwańcza męczennica ery PRLu? OUśmiech

alus napisał(a):Lubię książki Dobraczyńskiego, do PRON jego ksiązki były niemal nieosiągalne, a po 1981 ksiązki Dobraczyńskiego, Łysiaka można było kupować w ksiągarniach GS na wsi.
Ja znam to z autopsji - Ty z podrasowanych życiorysów.
właśnie dlatego nie czytam michnikowskiego szmatławca OUśmiech i nie powtarzam - jak Ty - publicznie jego paszkwili OUśmiech

alus napisał(a):dla mnie przefarbowany lis zawsze będzie tylko lisem
paszkwilant zawsze będzie tylko paszkwilantem :mrgreen:

acha i jeszcze jedno: czy według Ciebie będąc zwolennikiem tez Łysiaka jestem również antysemitą i homofobem...? :mrgreen:

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
10-03-2008 11:31
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
alus Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,688
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #13
 
Odpowiedz mi łaskawie co wspólnego ma "michnikowski szmatławiec" do nakładu książek Dobraczyńskiego?????....cóż Ci poradzę, że ja lata 80-te świetnie pamiętam i piszę z autopsji Duży uśmiech Duży uśmiech
Wskaż mi łaskawie jeszcze choc jednego "represjonowanego" twórcę, któremu komuniści wydali paszport i zgodę na studia w Rzymie i uhonorowali orderem na okolicznośc 25 lecia PRL :diabelek: =D>
Nie czytam teraz Łysiaka więc nie wiem czy jest antysemitą i homofobem :mrgreen:
10-03-2008 12:01
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
M. Ink. * Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3,145
Dołączył: Jul 2006
Reputacja: 0
Post: #14
 
witam po przerwie i powracam do tematu Uśmiech

alus napisał(a):Odpowiedz mi łaskawie co wspólnego ma "michnikowski szmatławiec" do nakładu książek Dobraczyńskiego?????
chętnie i łaskawie odpowiem, gdy tylko napiszesz mi co ma Dobraczyński wspólnego z niniejszym tematem o Twoim szkalowaniu Łysiaka... Duży uśmiech

alus napisał(a):Wskaż mi łaskawie jeszcze choc jednego "represjonowanego" twórcę, któremu komuniści wydali paszport i zgodę na studia w Rzymie
sory, w którym to było roku? Duży uśmiech czy aby nie zaraz po tym jak skończył studia, zanim zaczął pisać tak ostro przeciwko komunie? Duży uśmiech i czy czasem nie zanim zaczął byc represjonowany za to, co napisał? Duży uśmiech chyba się komuś (tj. Tobie) chronologia przestawiła Szczęśliwy

alus napisał(a):i uhonorowali orderem na okolicznośc 25 lecia PRL :diabelek: =D>
na ten temat nic mi nie wiadomo - ani o fakcie, ani o okolicznościach - więc obawiam się czy czasem nie wyssałaś sobie tego z palca...? :wink:

alus napisał(a):cóż Ci poradzę, że ja lata 80-te świetnie pamiętam i piszę z autopsji Duży uśmiech Duży uśmiech
widzę że ta Twoja "autopsja" zaczyna urastać do rangi dogmatu :mrgreen: tak się właśnie zastanawiam na czym niby ona polega: byłaś oficerem prowadzącym sprawę Łysiaka i wymusiłaś na nim zeznanie o lojalności wobec Urzędu Bezpieczeństwa :hm: a może miałaś z nim bliskie stosunki, tak intymne, że zwierzył Ci się ze swej wielkiej miłości do PZPR? :hm: a może po prostu nałogowo czytywałaś "Trybunę Ludu" i "Głos Robotniczy" oraz oglądałaś "Dziennik Telewizyjny TVP1", i stąd cała Twoja "autopsja"...? Szczęśliwy

podejrzewam opcję trzecią, więc smieję się do ropuku z takiej "autopsji", która niewiele odbiega od systematycznego przepierania sobie mózgu gazetą Michnika :lol2:

ale wróćmy jeszcze na chwilę do Twojego argumentu o nakładzie, porównanym do nakładu Mickiewicza Uśmiech ciekawe czemu wybrałaś akurat tego autora? czyżbys ślepo zaakceptowała sugestię gazety Michnika? Oczko porównanie trzech nakładów Łysiaka do trzech nakładów Twardowskiego nie wygląda juz tak "biało-czarno", tym bardziej, że Twardowski wydawał w wydawnictwach katolickich, które były bardzo represjonowane reglamentacją papieru - na pewno bardziej niż wydawnictwa państwowe (wystarczy poczytać o historii WAMu)

dlaczego nie wydawali większego nakładu Mickiewicza? łatwo sie domyslić: nie lubili go Duży uśmiech w końcu nie gdzie indziej, a właśnie w Panu Tadeuszu jest czarno na białym, jak Polacy piorą Ruskich (nota bene: zaborców) :lol2: chyba nie sądzisz, że Moskwa bezkrytycznie to akceptowała, klepiąc Polaków po pleckach Duży uśmiech

ale weźmy także innych autorów z tego okresu; powołujesz się na Szachistę, którego największy pojedynczy nakład w przytaczanym przez Ciebie okresie wyniósł, o ile wiem 100 000 (trzy wydania: ok. 200 000); porównajmy to do innych tytułów:

Janina Porazińska. I w sto koni nie dogoni. Warszawa 1988 nakład 150 320 egz.
Hanna Muszyńska Hoffmannowa. Zamorska Jagiellonka. Szczecin 1986 nakład 100 000 egz.
Zbigniew Nienacki. Wielki Las. Lublin 1988 nakład 200 350 egz.
Marian Wieczysty. Tańczyć może każdy. Kraków 1986 nakład 200 170 egz.

cóż... Łysiak ze swoimi nakładami przy nakładach np. Nienackiego i Wieczystego, wygląda dość blado... Duży uśmiech myślę, że dokładnie tak samo blado wygląda reszta Twoich argumentów Uśmiech

"Bóg ukrył się dlatego, aby móc okazać miłosierdzie tym, którzy nie rozpoznali Jego ukrytej obecności".
16-03-2008 12:32
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości

Wróć do góryWróć do forów