Punk jest trochę naiwny. Jak większość takich "ideologii" zresztą. W założeniu każda "subkultura" trochę wykorzystuje ludzką naiwność, ma być zaspokojeniem ludzkiej potrzeby przynależności, nie dając tak naprawdę nic, oprócz pozoru. Oczywiście kiedy w punk 'się bawiłam', wielką obrazą byłoby stwierdzenie, że to moja 'subkultura'. W życiu, żadna subkultura, po prostu sposób życia, wybór, droga, pla, pla, pla. Możecie mi oboje zarzucić, że ani nie spędziłam na squacie 40 lat życia [za co Bogu niech będą dzięki], ani nie należałam do 'prawdziwych punków z lat 80'. Pewnie. Wtedy to mnie na świecie nie było
Tylko, że to tak naprawdę nic nie zmienia. Obojętne, czy mamy do czynienia z nastoletnim dzieciakiem, szukającym ucieczki od codziennych problemów, poczucia akceptacji, bezpieczeństwa, zaspokojenia potrzeby przynależności do grupy, czy też z '...-dziestoletnim wyjadaczem' z wielkim irokezem - to jest tak naprawdę to samo. To jest ciągle namiastka czegoś, ciągle produkt zastępczy, a raczej półprodukt. Tak, to jest zabawa dla zwariowanych dzieciaków. Nie chodzi tu jednak o wiek. Można mieć 40 na karku, a ideologicznie nadal być dzieckiem
A co do Kazika... Za 'moich' punkowych, bardzo krótkich zresztą czasów, znać kogoś słynnego było może i fajnie, ale powoływać się na tę znajomość - to był ostatni wstyd
Punk tak nie robił.
Pozdrawiam starszych kolegów, apelując o zakończenie...