Jeszcze o krzyżach. (POLITYKA - WYBORY PREZYDENCKIE)

[Drizzt]

Tak patrzę na sytuację, i rzuca mi się w oczy pewna rzecz. Abstrahując już od ludzi, chcących zostawienia/przeniesienia krzyża, zauważam, że każda ze stron (PO, PIS i Kościół) pokazowo daje (obecnie) plamę, działając niejako we własnym interesie. Spójrzmy:

1. PO - nie robi nic, by temat zakończyć. No, wbudowało tablicę. Ale nie zdecydowali się na przeniesienie krzyża wbrew wszystkiemu - czyli na wcielenie swojej decyzji w życie. Jest im ta wojna na rękę - odwraca wzrok ludzi od innych sprawa, od kroków, które raczej nie zyskałyby popularności w społeczeństwie.

2. PiS - też nie robi nic, szczególnie Kaczyński. Lech Kaczyński, jakby nie patrzeć, był najważniejszą osobą (jeśli chodzi o państwo), która zginęła w katastrofie. Niewątpliwie zdanie jego brata byłoby dla ludzi "broniących" krzyża znaczące. Mógł przecież wystosować konkretną propozycję rozwiązania konfliktu. Ale tego nie zrobił. Dlaczego? Bo obecnie poparcie dla PiS jest słabe (wiem, że sondaże nie są w pełni miarodajne, jednak są pewnym "rzutem oka"). Sam Kaczyński, po wyborach wracając do wojowniczego nastawienia i niszcząc swój wizerunek "apostoła zgody", ponadto brat raczej negatywnie ocenianego zmarłego prezydenta, też powoli traci pozycję w PiS. A wybory parlamentarne już za rogiem. Dlatego PiS'owi na rękę jest ta wojenka - pozwala rzucać oskarżeniami w stronę PO, czyniąc siebie "jedyną alternatywą".

3. Kościół - Kościół, mam wrażenie, nie chce wtykać kija w mrowisko. Stąd, mimo pewnych działań wcześniejszych, chowa głowę w piasek mówiąc, że nie jest stroną w konflikcie. A przecież konflikt, pośrednio, dotyczy miejsca Kościoła w państwie, miejsca krzyża w przestrzeni publicznej. Jednak, gdyby Kościół się wypowiedział jasno za jedną stroną, automatycznie byłby przegrany u drugiej. A tak - od każdego zbiera pewną ilość batów, ale chyba wybiera lekkie cięgi od wszystkich, niż kompletną śmierć u połowy, a chwałę u drugiej połowy.