Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dlaczego młodzi boją się małżeństwa?
Autor Wiadomość
Nicol@ Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,143
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #1
Dlaczego młodzi boją się małżeństwa?
Chciałabymm zaproponować temat ,który na pewno jest aktualny, a z którym zetknęłam się już gdzieś na jakimś forum. Chodzi mianowicie o temat: Jakie są powody, dla których młodzi boją się zaprosić do swojego związku Pana Boga i z Jego pomocą iść przez życie? Dlaczego boją się odpowiedzialności za własne wybory?
Dlaczego nie ufają sobie nawzajem?
Jak to można zmienić?
Zapraszam do dyskusji, jakie macie na ten temat zdanie?

[Obrazek: images?q=tbn:ANd9GcSXjHIPlX5f6E6wjNuyBma...natOJIeMF7]
02-06-2010 12:02
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #2
 
Wydaje mi się, że to ich ośrodek decyzyjności choruje. Boją się podjąć decyzję, której konsekwencje musieliby ponosić przez resztę życia, więc wolą "na razie się jeszcze nie deklarować na 100%", tak "na próbę". Winą obciążyłabym głównie ich rodziny, jako nie wychowujące do odpowiedzialności.

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
02-06-2010 16:12
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
aga Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2,902
Dołączył: Feb 2007
Reputacja: 0
Post: #3
 
omyk, po części zgadzam się z Tobą. Czynników można wymieniać tutaj kilka, tak wspomniane przez Ciebie wychowywanie do nie-odpowiedzialności (lub nie-wychowywanie do odpowiedzialności), jak i doświadczenia całego życia, począwszy od okresu dzieciństwa, a więc różnego rodzaju lęki, zahamowania. Dla mnie również przerażająca jest świadomość zależności na całe życie.
02-06-2010 16:46
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Drizzt Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,576
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #4
 
Nicol@ - wydaje mi się, że nie ma sensu tutaj uogólniać. Jest to kwestia bardzo złożona, a przede wszystkim - skrajnie indywidualna. Trudno byłoby tu znaleźć ogólny "trend", jakąś prawidłowość, którą można by rozciągnąć na całą, czy choćby większość populacji.

Wyznaczników może być kilka:

1. Kwestia, czy mowa o ślubie kościelnym, czy cywilnym. Jeśli kościelnym, to problemem może być to, że obecnie, przy coraz większym zróżnicowaniu w podejściu do religii, sytuacja może być taka, że każda z dwojga osób podchodzi do wiary inaczej (a skrajnie - są innego wyznania). Co utrudnia, a czasem uniemożliwia formalny ślub. Nie dotyczy to oczywiście ślubu cywilnego.

2. Kolejny wyznacznik to zmieniające się warunki społeczno-gospodarcze. Ludzie coraz szybciej zaczynają działalność zawodową, coraz mniej czasu mając na założenie faktycznej rodziny. Stąd, moim zdaniem, ludzie zwlekają ze ślubem, bo w ich życiu niewiele by zmienił, nie stworzyliby od razu faktycznej rodziny, więc nie stawiają tego na wysokim miejscu w hierarchii priorytetów w życiu.

3. Coraz mniejsze znaczenie ma ślub w społeczeństwie. Przy coraz większym odsetku rozwodów (i coraz większej dla nich akceptacji społecznej), ludzie nie przywiązują już takiej wagi do samego faktu bycia małżeństwem, stawiając raczej na więzi uczuciowe niż formalne (czy religijne). Stąd ślub staje się po prostu formalnością gdzieś tam na drodze życiowej.


No cóż, to tylko kilka wyznaczników, które, moim zdaniem, mają duże znaczenie jeśli chodzi o decyzję. Ale to kropla w morzu. Każdy jest inny, każdy myśli inaczej, czuje inaczej, i szukanie tutaj jakichś ogólnych prądów, prawidłowości, uważam za nieco bezcelowe.

Umieram gdy widzę jak błądzimy we mgle.
Umieram, gdy czuję, że trwamy we śnie.
Umieram, bo wiem, że ty nie rozumiesz że ja...
Umieram, gdy widzę jak ty..."
02-06-2010 17:01
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Nicol@ Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,143
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #5
 
Drizzt napisał(a):Kwestia, czy mowa o ślubie kościelnym,
Na wstępie powiedziałam: "zaprosić do związku Boga i z Jego pomocą iść przez życie", a zatem samo przez się chodzi o ślub kościelny.
oraz:
Drizzt napisał(a):Przy coraz większym odsetku rozwodów (i coraz większej dla nich akceptacji społecznej)
Właśnie, dlaczego już na wstępie, na "dzień dobry" jest mowa o rozłące? Dlaczego? Młodzi zakładają, że co? Ze dłużej niż x czasu nie pożyją wspólnie, bo to nudne, czy co? Bo nie rozumiem, skąd takie założenia? To trochę tchnie pesymizmem...
A może młodzi boją się tego życia , bo go nie znają?

[Obrazek: images?q=tbn:ANd9GcSXjHIPlX5f6E6wjNuyBma...natOJIeMF7]
02-06-2010 21:01
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #6
 
Cytat:Młodzi zakładają, że co? Ze dłużej niż x czasu nie pożyją wspólnie, bo to nudne, czy co? Bo nie rozumiem, skąd takie założenia? To trochę tchnie pesymizmem...
A może nigdy nie kochali naprawdę?

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
03-06-2010 00:57
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
TOMASZ32-SANCTI Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 4,220
Dołączył: Aug 2005
Reputacja: 0
Post: #7
 
Nicol@ napisał(a):Jakie są powody, dla których młodzi boją się zaprosić do swojego związku Pana Boga i z Jego pomocą iść przez życie? Dlaczego boją się odpowiedzialności za własne wybory?
Dlaczego nie ufają sobie nawzajem?
Jak to można zmienić?

Niestety rzeczywistość pokazuje, że nasze polskie społeczeńśtwo upadło już dosyć nisko a może upaść jeszcze niżej, jeśli nie będziemy się modlić i prosić Boga o pomoc, aby pomógł podnosić się z tego upadku, szczególnie tego moralnego. Wartości chrześcijańśkie stały sie dla nas czymś zupełnie obcym, niepotrzebnym do życia. Bóg jest traktowany jak zwyczajny terrorysta, który wkracza w życie człowieka z zamiarem zniszczenia go po przez cierpienie, po przez różne fakty, których nam trudno jest zaakceptować. Najlepiej je od razu odrzucić i zapomnieć, że ktoś taki jak Bóg wogóle istnieje. Po co bowiem pakować się w relacje z Bogiem skoro On przynosi cierpienie, tragedie a nie dba o człowieka tak, jakby tego człowiek oczekiwał a więc spełniał zachcianki człowieka : życie bez cierpienia, chorób, tragedii itp. Czyż to nie jest postępowanie zbliżone do zachowania terrorysty, który niszczy życie niewinnych ludzi swoim zachowaniem?

A Kościół utrudnia życie po przez wszelkiego rodzaju przepisy oparte na prawie Bożym. Po co to potrzebne? Przecież można żyć sobie na kocią łapę i nie pakować się w przysięgi przed Bogiem, nie pakować się w grzechy cudzołóstwa zdradzając swoją żonę, łamiąc przysięge złożoną przed Bogiem i liczyć na to co powie sąd biskupi - czy unieważni sakrament małżeństwa czy też nie?

Ludzie przyzwyczaili się do wygód, do tego, aby życie nie było tak skomplikowane, po co sobie wiele spraw utrudniać, jak można wiele spraw sobie ułatwiać : żyć bez ślubu kościlnego, nawet bez cywilnego - zawsze wtedy łatwiej się rozstać i poszukać sobie innego partnera. A Boga można traktować jak zabawkę, którą można się pobawić, gdy nam jest tego potrzeba a potem wyrzucić w kąt.

Po co pakować się w rozwody, które są męczące, wywleka się różne brudy rodzinne, lata się i wydaje kase na formalności, prawników, aby tylko załatwić orzeczenie sądu, który stwierdzi rozpad małżeństwa. Po co to komu potrzebne.

Z takim właśnie nastawieniem młodzi startują w dorosłe życie. Dzięki komu? Po części - jak tutaj już wspomniano dzięki rodzicom, którzy często w oparciu o swoje przykre doświadczenia pragną uchronić swoje dzieci przed niepotrzebnym komplikowaniem sobie życia, niszczenia życia innym, także dzieciom. Można jeszcze wiele pieniędzy czy majątku stracić przy podziale majątkowym.

I tak można przedstawiać tą ciemną rzeczywistość, która szokuje, przeraża, ale jest niestety prawdziwa. Myślę, że bardzo dobrze tą całą problematykę przedstawia program "Sąd Rodzinny", w którym to ukazywane są różne sytuacje rozpadających się związków małżeńśkich, gdzie obie strony walczą ze sobą jak pies z kotem nie przebierając w środkach : kunując różne intrygi, plany, które mają na celu przyspieszenie rozpadu takiego związku lub uzyskania jakiegoś majątku nie patrząc na to, że rozwala się coś, co może być też związane sakramentem. Taka rzeczywistość jest trudna do przyjęcia, lepiej ją omijać, więc łatwiej żyć sobie na luzie i nie pakować się w jakieś formalności prawne.

Niestety - jest to głupia naiwność, brak odpowiedzialności za drugiego człowieka, zwyczajne wygodnictwo, które świadczy tylko o przedmiotowym traktowaniu drugiego człowieka, o rozwiązywaniu problemów w najprostszy sposób nawet nie licząc się z wartościami jakimi są : życie człowieka, wierność, uczciwość, poświęcenie.

Takie nastawienie wynika z negatywnego przygotowania dziecka do odpowiedzialności. Rodzice w pogoni za środkami do utrzymania rodziny nie mają często czasu na rozmowę z dziećmi na takie poważne tematy, niektórzy uciekają od takich tematów, gdyż nie potrafią o takich sprawach rozmawiać. Po za tym rodzice często sami nie czują się odpowiednimi osobami, które mogłyby dziecko uświadamiać w takich sprawach, tym bardziej że sami popełniali błędy, więc wolą dac dziecku prawo do samodzielnego decydowania o swoim życiu a sami skupiają sie na swoich sprawach, problemach. Później tacy młodzi ludzie boją się odpowiedzialności za drugiego człowieka.

TOMASZ32 --> VIA AD DEUM
"Nieustannie nosząc w naszym ciele umieranie Jezusa,aby także objawiło sie w nas Jego zmartwychwstanie."
03-06-2010 02:20
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Drizzt Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,576
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #8
 
Tomek - wydaje mi się, że przeceniasz rolę takich rzeczy, jak brak odpowiedzialności, strach, czy jakieś negatywne wzorce, a z kolei nie doceniasz zmieniających się warunków życia w obecnym społeczeństwie, czy po prostu innego schematu życia.

Bo:

1. Jak już pisałem, obecnie ludzie są coraz bardziej zagonieni. Coraz częściej bardzo istotnym czynnikiem w ich życiu jest praca i kariera. Związki są przez nich często traktowane wtedy jako coś, co jest fajne, przynosi szczęście, ale jednocześnie nie wiążą tego z czymś na pewno stałym. Stąd, skoro obie osoby żyją na takich zasadach, to dlaczego miałyby chcieć się żenić, skoro preferują luźny związek? Tu nie ma braku odpowiedzialności, ale raczej trzeźwe spojrzenie na życie i na rodzaj związku, w jakim się znajdują.

2. O ile zmienił się wiek pierwszych doświadczeń w związkach, pierwszych poważniejszych prób bycia razem, czy choćby inicjacji seksualnej, to nie zmienił się kulturowy wzorzec małżeństwa - dalej pokutuje norma, że małżeństwo powinno być zawarte w wieku minimum 25 lat (tak plus minus oczywiście, przybliżenie). Stąd często młodzi zwlekają z nim, będąc jednocześnie razem, do czasu, gdy ich wiek będzie na to "społecznie akceptowalny".

3. Małżeństwo kojarzy się z rodziną, wspólnym mieszkaniem etc. A wiele par, będąc nawet pewni bycia razem do końca, nie ma możliwości czy warunków mieszkać razem, czy zakładać rodziny. Stąd są ze sobą, ale nie biorą ślubu. I nie ma tu nic do rzeczy jakiś brak zaangażowania, czy przewidywanie zdrady albo rozejścia się, jedynie społeczny schemat rodziny, jako mieszkającej razem, wspólnie prowadzącej gospodarstwo etc.


Tak więc uważam, że patrzysz (jak i kilka tu osób) bardzo stronniczo, szukając WINY, zamiast POWODU. Z góry stygmatyzujesz takich ludzi, stan w którym są oceniając jako negatywny, przez co pomijasz wiele możliwych, zupełnie naturalnych przyczyn, nijak nie związanych z jakimś brakiem odpowiedzialności czy brakiem chęci wierności.

Umieram gdy widzę jak błądzimy we mgle.
Umieram, gdy czuję, że trwamy we śnie.
Umieram, bo wiem, że ty nie rozumiesz że ja...
Umieram, gdy widzę jak ty..."
03-06-2010 08:14
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Anariel Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 159
Dołączył: Jul 2009
Reputacja: 0
Post: #9
 
Powiem, jak było w moim przypadku.

Uległam przeświadczeniu większości społeczeństwa, że miłość jest uczuciem i że szczęście jest czymś, co otrzymuje się w związku z automatu. A tak nie było, przynajmniej w moim przypadku. Aby osiągnąć to szczęście i utrzymać tę miłość (może poza etapem pierwszych chwil ślepego zauroczenia), trzeba nad związkiem świadomie pracować. Ważne jest, żeby zdawać sobie sprawę ze swoich ułomności i starać się je zmienić, w szczególności jeżeli krzywdzą drugą osobę. Z domu wyniosłam całą masę uwarunkowań, które bardzo negatywnie i destrukcyjnie wpływały na mój związek. Najgorsze było jednak to, że sobie tego nie uświadamiałam.

Myślę, że młodzi ludzie często wynoszą podobne uwarunkowania. Wydaje im się, że szczęście dostaną w prezencie wraz z związkiem. Jednak coś się wypala, a oni nie podsycają tego w żaden sposób. W efekcie po wielu latach to gaśnie - albo się rozwodzą, albo żyją obok siebie, a nie ze sobą. Wystarczy, że popatrzę na małżeństwa, które mnie otaczają. Może znam dwa, które są takie, jakie ja chciałabym mieć... Nic dziwnego, że potem ludzie się boją. W szkole uczymy się wielu dziwnych rzeczy, ale nikt nie nauczył nas, jak tworzyć udane związki...
03-06-2010 12:30
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Nicol@ Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,143
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #10
 
Anariel napisał(a):Nic dziwnego, że potem ludzie się boją. W szkole uczymy się wielu dziwnych rzeczy, ale nikt nie nauczył nas, jak tworzyć udane związki...
Całe życie jest nauką, jest takie powiedzenie, które niezbyt lubię: człowiek głupim się rodzi i głupim umiera"
Nie chodzi o poniżenie człowieka jako istoty bożej lecz o to, że rodzimy się mało wiedząc o świecie i ludziach, a umierając po kilkudziesięciu latach tu pielgrzymowania też nie wiemy nic o świecie - lub, jak kto woli umieramy nadal nie poznawszy świata.
Zapewne każdy z nas wolałby przebrnąć przez jakąś szkołę życia, raczej współżycia w stadle, ale nie jest nam to dane.

[Obrazek: images?q=tbn:ANd9GcSXjHIPlX5f6E6wjNuyBma...natOJIeMF7]
03-06-2010 19:07
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
bashca Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 835
Dołączył: Apr 2009
Reputacja: 0
Post: #11
 
omyk napisał(a):Winą obciążyłabym głównie ich rodziny, jako nie wychowujące do odpowiedzialności.

a ja nie. z autopsji wiem że wychowanie rodziców, ich przykład to wcale nie podstawa.Nawet powiedziałabym że to własne doświadczenia wyciskaja większe piętno w świadomości człowieka. Co z tego że rodzice są przykładem małżeństwa kochającego się, oddanego, wartego do poświęceń, gdzie widać oparcie ich życie na Bogu. Jeśli dziecko samo "przejedzie się" na związku z chłopakiem, który był wierzący, to ciężko potem takiej osobie będzie zaufać ponownie.
Podobnie jak dziewczyna zostanie wykorzystana seksualnie czy zgwałcona relacje z mężczyznami będą trudne, nawet nie wiem czy da sie po takim doświadczeniu odbudować zaufanie w relacji z nimi.I tutaj przykład życia rodziców ma sie nijak do tego co dziecko samo przeżyło.
Ostatnia rzecza jaką życzyłabym komuś to właśnie zawiedzenie się na takiej osobie wierzącej. Jest niebezpieczeństwo że im chłopak był bliżej Kościoła( np ministrant) i gdy dziewczyna po dłuższym "chodzeniu ze sobą"<nie lubie tego stwiedzenia> wzajemnym poznanwaniu się, budowaniu zaufania, relacji, byc może nawet jeżdżeniu na rekolekcje, zostanie wykorzystana przez niego seksualnie ( nie mówie tutaj w przypadku zgody obu ludzi na współżycie ). to moim zdaniem wtedy kaplica, blokada wewnętrzna zewnętrzna i wszystko naraz, brak zaufania, obrzydzenie do mężczyzn itd.

Myślę inaczej byloby gdyby to był chłopak poznany na dyskotece, można wówczas czego innego od niego " oczekiwać" czego innego spodziewać. kogoś takiego myślenie o związku z kobietą, różni sie od przykładowego ministranta.(przynamnjmniej powinno)
Myśle że gdyby dziewczyna " przejechała się " na takim związku w którym chłopak nie jest wierzący, nie wywarłoby to takiego piętna na psychice kobiety, jak w przypadku związku z wierzącym chłopakiem.

"Dla niektórych ludzi twoje życie może być jedyną Biblią jaką przeczytają" Uśmiech
/W.J Toms/
03-06-2010 22:46
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #12
 
Myślę, że kwestia gwałtu czy innego sposobu wykorzystania jest tak głębokim zranieniem i wstrząsem dla każdej kobiety, że zachwieje nawet najsolidniejszymi podstawami. To sytuacja bardzo wyjątkowa.
O tyle jednak, o ile dobry przykład może motywować bardziej albo mniej, o tyle zły przykład, antyświadectwo zawsze demotywuje. Często bardzo głęboko i nie zawsze ze świadomością tak wyrastającego dziecka Smutny

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
04-06-2010 00:27
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
TOMASZ32-SANCTI Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 4,220
Dołączył: Aug 2005
Reputacja: 0
Post: #13
 
Drizzt napisał(a):a z kolei nie doceniasz zmieniających się warunków życia w obecnym społeczeństwie, czy po prostu innego schematu życia.

Wiesz Drizzt, ja doceniam zmieniające się warunki życia, nie uważam tylko aby to był konkretny powód, aby nie wchodzić w związek małżeński. Czy warunki życia np w 18 czy 19 wieku były lepsze na zawieranie związków niż obecnie? Wątpię.

Inny schemat życia? Zapewne jest tak, że obecnie człowiek inaczej myśli, inaczej patrzy na swoje życie, ale raczej obecne schematy nie uwzględniają czegoś takiego jak związek małżeński, opierają się bowiem na prostej zasadzie życia : pójść na łatwiznę i żyć na kocią łapę : bez ślubu, bez zobowiązań, bez formalnej odpowiedzialności za drugiego człowieka, tak aby w razie potrzeby łatwiej było się rozstać.

Małżeństwo to konkretne zobowiązanie się względem drugiej osoby oraz zobowiązanie względem kolejnych osób czyli dzieci. Formalnie człowiek jest zobowiązany troszczyć się o współmałżonka, o dzieci. W wolnym związku nie ma takowego zobowiązania - jeśli coś mi nie odpowiada to żegnam się i odchodze i mam gdzieś co druga osoba o mnie myśli, co zrobi, mnie przestaje łączyć z tą osobą uczucie czy inne jakieś wartości, działania, więc zabieram sie i wypad, bo tak jest najłatwiej rozwiązać problem, bez komplikacji, bez zbędnych kosztów, bez marnowania czasu na sądy czy inne instytucje. Względnie tylko w przypadku dziecka to sąd może uwzględnić alimenty po badaniach potwierdzających, że rodzicami dziecka jest taka czy inna osoba, ale w wolnych związkach jest też inne nastawienie na posiadanie dzieci. Najczęściej nie ma takowego nastawienia, bardziej ludzie skupiają się na życiu wolnym od takich zobowiązań a to oczywiście wiąże się z korzystaniem ze rodków antykoncepcyjnych lub nawet zabiegów aborcyjnych.
U nas co prawda takowe zabiegi są nielegalne, ale jak ktoś myśli o pozbyciu sie ciężaru to wykorzysta każdą sytuację i zrobi co ma zrobić - zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie lub dojście do takiego miejsca w którym będzie można zrealizować swój zamiar.

Napewno łatwiej jest żyć bez takiego obciążenia i można łatwo zwalić wszystko na warunki życia.
Tylko czy te warunki życia przeszkadzają w zawarciu związku małżeńskiego? Jeśli żyje się razem pod jednym dachem w takich czy innych warunkach to w czym przeszkadza formalny związek?
W niczym, po za łatwym rozwiązaniem problemu, gdy przychodzi jakiś konflikt między dwojgiem ludzi. Zamiast go wspólnie rozwiązywać to najłatwiej jest zabrać sie i odejść zostawiając drugą osobę z bagażem problemów. W przypadku małżeństwa byłby to trudniejsze, gdyż wymagałoby orzeczenia rozwodu i tutaj cały szereg formalności prawnych, kosztów. Sprawa jest raczej jasna - unikanie takich problemów, zobowiązań prawnych dla łatwiejszego życia.

Niestety sprawa się komplikuje, gdy w takie luźne życie wkracza dziecko, któremu wypada dać jakieś nazwisko. Tak bez ślubu to troche ciężko i głupio, bo jak dziecko będzie się czuło w takim związku - czy można coś takiego nazwać rodziną? Może biorąc pod uwagę wspólne zamieszkanie to owszem, ale formalnie trudno nazwać taki związek rodziną. Jak dziecko się czuje w takim związku? Jak wytłumaczyć dziecku na dalszym etapie jego życia, że rodzice nie mają ślubu, że nie mają sakramentu małżeństwa? A przychodzi czas, gdy dziecko idzie do szkoły i przychodzi czas na przyjmowanie pierwszej komunii - co dziecko powie swoim rówieśnikom, swoim kolegom w klasie : " nie moge przystąpić do Komunii bo rodzice nie mają ślubu kościelnego". Jak ono będzie się czuło w takiej sytuacji? A rodzice wtedy jasno powiedzą : " no wiesz synku/córeczko, warunki życia są inne, to obecnie nie jest w modzie, to nie jest ci potrzebne" - czy takie wyjaśnienie dziecku wystarczy? Czy to będzie dla dziecka konkretne wyjaśnienie i rozwiązanie problemu?
Oczywiście są ludzie, którzy posuwają sie do tego, aby domagać sie od Kościoła dopuszczenia dziecka do sakramentów, ale czy to nie jest kpina z Boga? Mam go gdzieś i nie jest mi on potrzebny w życiu, ale dziecko powinno przyjąć sakramenty, aby nie musiało sie wstydzić w szkole? A czy w takiej sytuacji to warunki życia nie przeszkadzają? Po co takie formalności, po co takie komplikowanie życia dziecku? - niech żyje jak rodzice - bez Boga, bez sakramentów,- bo tak jest łatwiej, bo warunki życia do tego skłaniają.

Czy chciałbyś tak żyć? z Taką świadomością, że twoi rodzice nie mają zawartego formalnego związku? Co powiedziałbyś dziecku, gdyby przyszło do ciebie i zapytało : " tato, dlaczego ja nie moge przystąpić do pierwszej Komunii, inne dzieci przystepują a ja nie mogę?" :roll: :-k
Ja osobiście czułbym się bardzo głupio i nie chciałbym żyć w takim związku.

Drizzt napisał(a):1. Jak już pisałem, obecnie ludzie są coraz bardziej zagonieni. Coraz częściej bardzo istotnym czynnikiem w ich życiu jest praca i kariera. Związki są przez nich często traktowane wtedy jako coś, co jest fajne, przynosi szczęście, ale jednocześnie nie wiążą tego z czymś na pewno stałym. Stąd, skoro obie osoby żyją na takich zasadach, to dlaczego miałyby chcieć się żenić, skoro preferują luźny związek? Tu nie ma braku odpowiedzialności, ale raczej trzeźwe spojrzenie na życie i na rodzaj związku, w jakim się znajdują.

Tak, to prawda. Ludzie są zagonieni, starają się robić jakąś karierę, ale jeśli sie chce robić karierę to raczej nie ma sensu angażować sie w jakiekolwiek związki, bo można tylko krzywdzić innych a osoby, które uważają się za katolików mogą wprowadzać innych w ciężkie grzechy.

Ja mogę odnieść sie do swojej sytuacji : ślub wzięliśmy po roku chodzenia se sobą, mamy trójke dzieci i obecnie jest tzw kryzys małżeński, ale gdyby nie było zawartego związku, gdyby nie było dzieci to już tego związku by nie bylo, już byśmy sie rozstali. Związek małżeński pozwala na przechodzenie takich trudnych sytuacji wspólnie. To wspólne przechodzenie przez problemy zespala związek małżeński. NIe wyobrażam sobie przechodzenia konflików w wolnuch związkach

Narazie tyle, wrócę do reszty twoich wypowiedzi.

TOMASZ32 --> VIA AD DEUM
"Nieustannie nosząc w naszym ciele umieranie Jezusa,aby także objawiło sie w nas Jego zmartwychwstanie."
04-06-2010 02:47
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Drizzt Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,576
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #14
 
Tomek:

Cytat:Wiesz Drizzt, ja doceniam zmieniające się warunki życia, nie uważam tylko aby to był konkretny powód, aby nie wchodzić w związek małżeński.

Tomek, mylisz "powody" z "oddziaływaniem na nastawienie". Aby to unaocznić, weźmy przykład Bashki: gwałt. Czy gwałt jest "powodem", by nie wchodzić w związek? Nie. Czy jest czynnikiem zmieniającym nastawienie? Tak.

Czynniki, o których wspomniałem, bynajmniej nie muszą służyć jako powody, świadome argumenty przeciw małżeństwu. Mogą one tak samo skutecznie modyfikować nastawienie ludzi do małżeństwa, działając nie jako argument, ale jako wyrabiany w młodszych pokoleniach wzorzec kulturowy, czy też jak bodziec działający podświadomie.

Ogólnie rzecz biorąc uważam, że błedem jest to, co niektórzy tu na forum robią (i to w różnych tematach) - szukają powodów bazujących na decyzji, a nie na wewnętrznym wpływie. Nie chodzi o to, że powody czysto decyzyjne, argumenty, nie istnieją, ale gdy pomijamy czynniki oddziałujące pośrednio, jak wzorce kulturowe (i bynajmniej nie chodzi tylko o wzorce od rodziców, bo oni akurat mają najczęściej jeszcze starsze, bardziej konserwatywne wzorce - chodzi o wzorce od starszych kolegów raczej), wtedy zupełnie gubimy pełny ogląd sprawy.

Cytat:Tak, to prawda. Ludzie są zagonieni, starają się robić jakąś karierę, ale jeśli sie chce robić karierę to raczej nie ma sensu angażować sie w jakiekolwiek związki, bo można tylko krzywdzić innych a osoby, które uważają się za katolików mogą wprowadzać innych w ciężkie grzechy.

Powiedzmy sobie coś wprost. W obecnym społeczeństwie stricte katolicki wzorzez związku jest raczej reliktem przeszłości (mówię np o wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem). Jednak większość ludzi zupełnie inaczej podchodzi do spraw związku (nie tylko seksualnych, oczywiście) niż jest to preferowane w Kościele. Stąd raczej kwestia grzeszności nie jest dla ludzi jakimś wyznacznikiem w wyborze związków.

Co w związku - jeżeli dwoje ludzi, chcących robić karierę, chce być ze sobą, zdając sobie sprawę z charakteru takiej relacji i go akceptując - to z jakiej racji odmawiać im takiej możliwości? Każde uczucie (czy okaże się miłością, kiedyś zakończoną małżeństwem, czy też nie) umiera, gdy się ją skodyfikuje, obwaruje obostrzeniami itp itd. Czysty nonsens.

Cytat:Ja mogę odnieść sie do swojej sytuacji : ślub wzięliśmy po roku chodzenia se sobą, mamy trójke dzieci i obecnie jest tzw kryzys małżeński, ale gdyby nie było zawartego związku, gdyby nie było dzieci to już tego związku by nie bylo, już byśmy sie rozstali. Związek małżeński pozwala na przechodzenie takich trudnych sytuacji wspólnie. To wspólne przechodzenie przez problemy zespala związek małżeński. NIe wyobrażam sobie przechodzenia konflików w wolnuch związkach

Tylko widzisz, Tomek, tu dochodzimy do bardzo istotnej kwestii - czy bycie ze sobą powinno być wynikiem, czy motorem uczuć i chęci tworzenia związku?

Ty przedstawiasz model, w którym ślub, niejako jak sznur, związuje dwójkę ludzi, którzy wiedząc, że nie ma szans odwrotu, muszą się starać naprawić relacje. Ok, Tobie może się uda, ale 10 innym osobom nie - i będą żyli w sztucznym związku, bez miłości, bez uczucia (bo kryzys doszczętnie to uczucie wypleni), męcząc się tylko dlatego, że zawarli związek kościelny, i nie ma jak go zerwać.

To daje mi do myślenia - czy na pewno ślub powinien być motorem uczuć, pewnym nakaem naprawiania? Moim zdaniem niekoniecznie, bo może stać się zupełnie sztucznym więzieniem.

Ślub powinien być wynikiem uczuć, świadomą, pewną, ostateczną decyzją bycia razem. Stąd przeciwny jestem szybkiemu małżeństwu (wybacz, nie odnoszę tego do Ciebie konkretnie, ale ogólnie).

Bo w katolickim myśleniu widzę pewną sprzeczność: z jednej strony podkreślanie wielkiej wagi małżeństwa, z drugiej - pęd (bezpośredni, przez nacisk społeczny, czy pośredni, przez oddziaływania kulturowe czy tworzenie np seksualnego tabu) na jak najszybsze małżeństwo. A to się gryzie - by świadomie podjąć tak ważną decyzję, trzeba nieraz lat, żeby się w pełni poznać.

Stąd uważam, że dobrze, że młodzi zwlekają. Paradoksalnie, uważam to za o wiele bardziej odpowiedzialne, niż szybkie śłuby.

Umieram gdy widzę jak błądzimy we mgle.
Umieram, gdy czuję, że trwamy we śnie.
Umieram, bo wiem, że ty nie rozumiesz że ja...
Umieram, gdy widzę jak ty..."
04-06-2010 07:31
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Anariel Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 159
Dołączył: Jul 2009
Reputacja: 0
Post: #15
 
Wiem, że twierdzenia Kościoła czy Jezusa nie są dla Ciebie żadnym argumentem. Proponuję Ci jednak, żebyś zainteresował się, jak to wygląda od strony czysto psychologicznej. Jak fatalnie rozwód wpływa na psychikę człowieka. Wydaje mi się, że decyzja o rozwodzie z błahego powodu, to jednak istne samobójstwo. W wyjątkowych przypadkach nawet Kościół zaleca separację - w przypadku przemocy fizycznej np.
04-06-2010 18:49
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości

Wróć do góryWróć do forów