sant napisał(a):Proponuję w takim razie nazywać Hitlera i Stalina praworządnymi obywatelami. Też by nie lubieli okreslenia zbrodniarze.
Cóż, coś mi się wydaje, że gdybyś miał okazję porozmawiać z Hitlerem, i mieć możliwość wyperswadowania mu jego czynów, to nazywanie go w takiej rozmowie zbrodniarzem raczej nie sprawiłoby, że Hitler potulnie by ustąpił, a wręcz tym bardziej olał Twoje słowa.
Swoją drogą, analogia chybiona, bo mowa o przekonywaniu żyjącego człowieka, a nie nazywanie tak czy inaczej człowieka zmarłego, po fakcie.
Cytat:W takim razie znieść wszelkie kodeksy na czele z karnym, bo i tak znajdąsię sposoby by je obejść. I te wszystkie regulacje sa psu na budę.
Hmmm, szczerze mówiąc, to uważam, że nic specjalnego by się nie zmieniło po takim zniesieniu. Bo kto chciał mordować, ten i tak by mordował, a kto nie chciał, ten i tak by nie zaczął. A miejsce karania z urzędu, miejsce policji i sądów zajęłyby "inicjatywy społeczne" (czyli, mówiąc krótko - lincz na przestępcach).
Ale, abstrahując, ok, załóżmy, że nie widzimy podziemia. Że to nie istnieje. Co z tego? Kobieta, która chce zrobić aborcję, kupuje bilet, leci do GB, wykonuje aborcję, i po krzyku. I wszyscy Katolicy czy obrońcy (pojmowanej według siebie) moralności mogą jej "naskoczyć". A kasa, która w innym wypadku przypadła by państwu, tak przypada też państwu - ale Wielkiej Brytanii. A sam fakt jak się miał dokonać, tak i tak się dokonał. Czyli w kwestiach praktycznych różnica żadna.
Cytat:A nie widzisz zdecydowanych ustępstw kościoła, choćby w obecnie obowiązującej ustawie antyaborcyjnę? Przecież jest to kompromis najdalej posunięty ze strony Kościoła.
Zacznijmy od tego, że w ogóle taka sytuacja jest chora. Jak to "Kościół poszedł na kompromis wobec Państwa"? Przecież Kościół nie ma ŻADNYCH kompetencji do rządzenia! Kompromis może być między dwoma partiami w sejmie, kompromis może być między premierem a prezydentem. Ale Kościół nie ma (a przynajmniej w zdrowym państwie neutralnym wyznaniowo mieć nie powinien) żadnych kompetencji do bycia stroną w tym sporze. Może, owszem, wyrażać swoje zdanie, ale nie do niego należy "chodzenie na kompromisy".
Swoją drogą - jaki znowu kompromis? Kompromisem nazywasz to, że Kościół nie zmusza (jakby miał do tego jeszcze prawo...) matki, której ciąża zagraża jej życiu, do poświęcania życia w imię dziecka? Kompromisem nazywasz to, że zgwałcona kobieta, która nie miała żadnego udziału w spłodzeniu dziecka, która wykorzystano seksualnie, zmuszono do stosunku, ma prawo wrócić do normalnego życia, i prawo odmowy urodzenia dziecka gwałciciela?
Przecież to są rzeczy oczywiste! Tu nie ma o czym dyskutować, nie ma żadnych kompromisów, na które trzeba by iść. Wręcz tragicznym, a jednocześnie śmiesznym byłoby, gdyby Państwo zabraniało aborcji w tych przypadkach.
To tak, jakbym ja powiedział Ci, że pójdę na kompromis w sprawie krzyży: nie zabronię Ci noszyć krzyżyka na szyi, ale w zamian każę wyburzyć wszystkie kapliczki, zdjąć wszelkie krzyże ze ścian itd. Idziesz na to? Daj spokój, co by to był za kompromis? Przyzwolenie na coś oczywistego, czego zabronienie byłoby gwałtem na wolności kobiety, jako "ustępstwo"?
[ Dodano: Pon 16 Sie, 2010 16:20 ]
EDIT.
Po drugie, chyba pomieszały Ci się tutaj pojęcia. To nie Kościół robi grupie rządzącej łaskę, że pozwoli na coś. Kościół nie ma ŻADNEJ władzy w państwie. Gdyby ekipa rządząca (solidarnie, większościowo) chciała przyjąć ustawę zezwalającą na aborcję w pełnym zakresie, zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem, a Kościół by ich mógł pocałować tam, gdzie światło nie dochodzi (obrazowo mówiąc). Jeśli już, to Państwo robi łaskę Kościołowi, że liczy się z jego zdaniem, że powstrzymuje się przed działaniem jak to kilka wersów wyżej.
Nie myl stron, bo to nie Kościół jest tu stroną decydującą, nie Kościół tu dyktuje warunki, bo najzwyczajniej w świecie nie ma do tego uprawnień.
[ Dodano: Pon 16 Sie, 2010 16:29 ]
PS. I wybacz mój ostry ton w ostatnim akapicie (ogólnie nie chcę już prowadzić takich "negatywnych" rozmów, to do niczeego nie prowadzi), ale niepojętym jest dla mnie przedstawianie Kościoła jako strony w tej sprawie, ba, strony, z która trzeba się umawiać, chodzić na kompromisy etc. Dla mnie świadczy to o zupełnym pomyleniu roli Kościoła i roli Państwa, pomieszaniu pojęć i kompetencji. Kościół, owszem, może, poprzez podkreślanie pewnych ważnych według niego kwestii, skłonić ludzi, by zagłosowali na partię, której poglądy są zbieżne z poglądami Kościoła. Jednak Kościół sam w sobie nie jest partią, nie jest organem rządzącym, i nie ma kompetencji, by być jakąkolwiek stroną, z którą trzeba się układać.