BYŁAM ZNIEWOLONA - ŚWIADECTWO.
Wszystko zaczęło się w Gdańsku w 2009 roku.
W tym czasie żyłam bardzo daleko od Boga a swoim postępowaniem bardzo Mu bluzniłam min poprzez uwikłanie w okultyzm. Ja wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego czym jest magia a dokładniej tarot, bioenergoterapia, horoskopy itd. Tarotem byłam tak bardzo zafascynowana, że sama zaczęłam sie uczyc jak sie nim posługiwać i próbowałam wrozyć sobie i innym. Nigdy nie widziałam w tym nic złego a wręcz przeciwnie - myślałam, że karty są pomocne człowiekowi. Nigdy też nie zastanawiałam sie jak to jest, że te kolorowe kartki papieru z różnymi symbolami autentycznie znają sytuację życiową pytającego. W tym czasie niestety nie było nikogo kto uświadomiłby mi, że karty otwierają człowieka na duchowosć demoniczną.
Jakby tego było mało moim zyciem kierowało nieprzebaczenie i żądza zemsty. Był pewien człowiek, który swoim zachowaniem wyrządził mi ogromną krzywdę i którego nienawidziłam szczerze całym swoim ja. Trauma była tak wielka, że obsesyjnie pragnęłam jego krzywdy a samo wyobrażanie sobie zemsty sprawialo mi niesamowitą przyjemnosć i ulgę. Był czas kiedy tak bardzo chciałam wyrządzić mu krzywdę, że rozważałam nawet to by posunąć sie do przestępstwa. Dzięki Bogu do tego nie doszło.
W tym czasie praktycznie wcale nie myślałam o Bogu a jeśli zdarzało mi się to zazwyczaj miałam do Niego pretensje - winiłam Go za rzeczy, które miały miejsce w moim życiu. Nie widziałam w nim dobrego Ojca a wręcz przeciwnie ... kogoś nieczułego na krzywdę własnego dziecka. Wynikiem tego całego bałaganu w moim zyciu było to, że się Boga wyrzekłam winiąc Go za podłe czyny ludzi, ktorych postawił na mojej drodze. Przez całe lata byłam osobą niepraktykującą, pamiętliwą i mściwą. Więcej - osoby wierzące i praktykujące budziły we mnie złość a nawet dochodziło do tego, że z nich szydziłam. Sama nie rozumiałam tej wrogości wobec KK, zresztą chyba nigdy się nad nią specjalnie nie zastanawiałam. Gdybym tylko wtedy wiedziała co mnie czeka w przyszłości... że będę w sytuacji tak dramatycznej, że będę wręcz zmuszona żebrać o pomoc właśnie osób wierzących a dokładniej o ich modlitwę.
Moje nawrócenie jest cudem samym w sobie. Uważam, że Bóg w swej miłości i łasce "złowił mnie'' całkowicie nie zważając na bunt i niechęć "córki marnotrawnej" do Niego samego. Nachylił się nad moją nędzą i przyciągnął mnie do siebie.
A więc zaczęlo się tak...
Pewnego dnia przechodziłam koło kościoła, który mieści się w Gdańsku tuż za kinem krewetka (Kościół św. Józefa z Kapliczką Wieczystej Adoracji). Spojrzałam się na budynek kościoła i nieoczekiwanie pojawiła się u mnie myśl :"wyspowiadaj się! Spowiedz święta!". W przypadku praktykującego katolika taka myśl pewnie jest czymś oczywistym - normalnym, ale nie u kogos takiego jak ja. Latami nie chodziłam do kościoła, nie korzystałam z sakramentów świętych, prowadzilam grzeszne życie i wcale nie było mi z tym zle. Uważalam sie wtedy za osobę wolną, która zyje według własnych zasad, bez zbędych tabu i ograniczeń. Jak się potem okazało w tej całej złudnej "wolności" byłam osobą bardzo zniewoloną i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo...
Wracając więc do mysli, która kazała mi się wyspowiadać byłam nią szczerze zaskoczona - "jak to?! - ja i spowiedz?! Ale po co? Przeciez latami tego nie robiłam i wcale nie odczuwałam takiej potrzeby..." . Myśl ta jednak pojawiała się natarczywie cały czas, aż w końcu ... zaczęłam się zastanawiać czy aby nie powinnam się wyspowiadać tak dla "świętego spokoju". Jednak samo wyobrażenie siebie samej w konfesjonale napawało mnie dziwnym lękiem, czegos się bałam a na dodatek całkowicie nie pamiętałam jak człowiek powinien sie spowiadać. Przeciez nie robiłam tego całymi latami. Biłam się z myslami dość długo, aż zdecydowałam, że poproszę o pomoc koleżankę, o której wiedziałam, że pochodzi z katolickiej, praktykującej rodziny. Zadzwoniłam i poprosiłam o wskazówki i jak wielkie było moje zdziwienie gdy ona zasugerowała mi, żebym wyspowiadała się właśnie w kościele za "krewetką"! Powiedziała - "wiesz to będzie odpowiednie miejsce". I fakt - jest tam codziennie pełniony dyżur spowiedniczy a zamknięty konfesjonał daje dodatkowo komfortowe poczucie niezakłóconej prywatności. Minęło kilka dni zanim zdecydowałam sie na spowiedz. Było to poprzedzone licznymi wątpliwosciami i niesamowitym strachem a także rachunkiem sumienia, który uświadomił mi jak bardzo nisko upadłam pod względem moralnym. Próbowałam sie tłumaczyc sama przed soba, ale daremnie - pojawił się ogromny żal i chęć wyznania tego kapłanowi. Z tym, że miałam problemy - przeciez nie byłam w stanie przypomniec sobie wszystkich moich grzechow popełnionych na przestrzeni kilkunastu lat. Postanowilam jednak, że spróbuję i wyspowiadam sie tak jak potrafię. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że spowiedz będzie początkiem niesamowitej walki duchowej i nowego życia. Nie zdawalam sobie sprawy z tego co się właściwie dzieje i że będzie ona początkiem całego ciągu wydarzeń, których było mi zrozumieć.
Pamiętam samą spowiedz i mój wielki strach tuż przed przeradzający sie w prawdziwe przerażenie, którego nie rozumiałam. Stałam w kolejce czekając na swoja kolej i im blizej byłam tym bardziej się bałam. Miałam mysli by zrezygnować. Pamiętam spocone dłonie, serce bijace jak oszalałe i paniczny, niezrozumialy lęk. Pamietam, że tuz przed wejściem do konfesjonalu uswiadomiłam sobie, że ja nic nie pamiętam i nie wiem co chcę powiedzieć - po prostu kompletna pustka w głowie. Wiem, że gdy weszłam do konfesjonału ogarnąl mnie przerazliwy płacz. Płakałam w głos i pomimo ogromnego wstydu nie byłam w stanie sie uspokoic. miałam świadomosć tego, że wszyscy mnie słyszą, ale nie byłam w stanie go opanowac. Chwile to trwało, kapłan mnie uspokajał a ja bardzo sie siliłam by zebrac się na to by byc w stanie wyznac grzechy. Cos niezrozumiałego blokowało i moją pamięć i moje usta. w końcu udało mi się bardzo ogólnikowo powiedziec co chciałam. pamiętam pytanie - "czy żałujesz?" i moje bardzo szczerze wypowiedziane łamiącym się głosem "tak". I to była prawda. Po raz pierwszy od lat poczułam niesamowity ciężar własnych uczynków. Dostałam rozgrzeszenie i zawstydzona praktycznie uciekłam z kościola unikając spojrzeń innych ludzi. Wiedziałam, że swoim glośnym zachowaniem wzbudziłam ciekawosć innych. Pamiętam poczucie ulgi i radosci po odbytej spowiedzi. Ja wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to dopiero początek mojej wyboistej drogi ku prawdziwej wolności. Właśnie wtedy zaczęły dziac sie bardzo dziwne rzeczy w moim życiu, w moich myślach - coś czego nie rozumiałam a co mnie przerażało.
Krótko po spowiedzi postanowiłam, że wezmę udział we Mszy Świetej.
Okazało się, że w trakcie Mszy ja mam bardzo złe, bluzniercze myśli, których nie chciałam i które bardzo mnie męczyły. Pamiętam zgarbiona staruszkę, która przechodziła w kościele koło mnie i coś kazało mi ja kopnąć (oczywiście tego nie zrobiłam). Podczas modlitwy w myślach wplatały mi się słowa wylgarne blużniące zarówno Bogu jak i Maryi. Byłam tym przerażona i nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Postanowiłam przyjąć Komunię Świętą i gdy klęczałam znowu pojawił sie okropny wulgaryzm tym razem wymierzony w Jezusa. myślałam, że wariuję, nie rozumiałam skąd u mnie takie mysli, czulam się winna, brudna i przez to niegodna by przyjmować Eucharystię. Problem bluznierstw zacząl pojawiac sie podczas kazdej Mszy Świętej. Ja starałam się to ignorować, ale było trudno. Pamietam, że w tym czasie towarzyszylo mi całe pasmo niepowodzeń. Do tej pory nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem pracy a wtedy owszem. wysyłałam mnostwo cv i bez odpowiedzi. A gdy już zostalam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną to okazywalo sie, że tuż przed wyjściem z domu zatrzaskiwałam się w łazience, albo nie mogłam otworzyć drzwi wyjsciowych, autobus nie jechał itp... Finał tego byl taki, że pozostawałam dłuzszy okres czasu bez pracy i środków finansowych. Skrajnie upokorzona byłam zmuszona prosić rodzinę o wsparcie finansowe. Dla osoby, ktora zawsze dobrze zarabiała taka porażka jest trudna do zaakceptowania. Pamiętam, że zaczęły mnie męczyc mysli o samobojstwie. Pewnego dnia gdy bylam u koleżanki, która mieszka na osmym pietrze wyszlam na balkon i pojawiły się bardzo nataryczywe myśli "jak skoczysz wszystkie twoje problemy się skończą''... Muszę podkreślić tutaj, że ja zawsze byłam przeciwnkiem samobójstw, więc zaskoczyło mnie to, że mogę mysleć o czyms takim!!! Pamiętam jak patrzyłam się w dół i zastanawialam się czy taki upadek z wysokości bardzo boli. Za chwilę pojawily sie mysli - "ale co na to twoja matka? twój brat-oni bardzo będą cierpiec".. poczym za chwilę - "to tylko moment - nie musisz patrzec w dół, patrz w gorę na dachy - nawet się nie zorientujesz kiedy nastapi upadek". Oszołomiona tymi myslami wróciłam do mieszkania. Nie rozumiałam skąd te mysli, przeciez tak bardzo kochałam swoje życie... Jakby tego bylo za mało zaczełam zle sypiać a dokładniej zawsze budzilam się o tej samej godzinie w środku nocy tj o 3ciej nad ranem - noc w noc. Nie rozumiałam tego jak to możliwe, że człowiek sam bez budzika wybudza się zawsze o tej samej godzinie.... Potem juz nie bylam w stanie zasnąć do rana. Towarzyszyły tej bezsenności dziwne lęki i poczucie, że jestem przez kogoś (coś) obserwowana. Był to najgorszy okres w moim życiu. Strasznie się męczyłam probując zasnąć. Odczuwałam w nocy dziwny "ból duszy"... nie potrafie tego opisać słowami, ale czułam się bardzo podle, Bylam wrakiem człowieka i pod względem psychicznym (przez lęki) i fizycznym (przez nieprzespane noce). Wtedy zaczęłam podejrzewać, że to co się ze mną dzieje może miec podłoże duchowe. Choć z drugiej strony było mi trudno w to uwierzyć, bo "przeciez takie rzeczy moga się dziac tylko na filmach". Pamiętam, że niedospanym nocom cały czas towarzyszyły mysli bluzniercze i namawiające mnie do tego by innym robić krzywdę. Dużo sie zastanawiałam co sie dzieje i w końcu postanowiłam isć z tym wszystkim do konfesjonalu i poprościc o "poradę co robić?". W odpowiedzi na moje pytanie padło " musisz skontaktować się z egzorcystą". Było mi trudno w to uwierzyć, że rzeczywiście moge potrzebować takiej pomocy, ale postanowiłam spróbować... Bez przekonania skontaktowałam się z kapłanem egzorcystą...
Pamiętam czas w poczekalni, gdy czekałam na moją kolej by moc porozmawiać z kapłanem. Towarzyszył temu aniu lęk podobny jak wtedy gdy czekałam na pierwszą od wielu lat spowiedz.
Gdy juz zostałam zaproszona do środka pamietam, że egzorcysta przeprowadził ze mną krótka rozmowę - rozeznanie dlaczego do niego sie zgłosiłam, czy mialam kontakt z okultyzmem itp. Była z nami w pokoju jeszcze jedna osoba - Marek, który podczas gdy rozmawiałam z kapłanem siedzial z boku i sie modlił. Pamietam, że jego obecnosć wtedy bardzo mnie drażniła. nie mogłam za bardzo skupic sie na rozmowie z księdzem, bo moją uwagę przyciagalj modlący się Marek. Jego obecność denerwowała mnie i już miałam prosić, aby wyszedł, gdy usłyszałam polecenie, zeby wstac, bo będziemy się teraz modlic.
Naprawdę nie spodziewałam się czegokolwiek nadzwyczajnego, Myślałam, że moja wizyta u egzorcysty nie jest konieczna a poszlam tam raczej dla spokoju, bo tak mnie skierowano i chyba tez w duzym stopniu z ciekawości. Stało się jednak coś dziwnego - podczas modlitwy z nałożeniem rąk poczułam ogromny ucisk na mojej głowie i zaczęlam się zastanawiac dlaczego kapłan mnie uciska, poczym moje cialo samo wygieło sie do tyłu w półmostek i tak zamarło!!! nie rozumiałam co się dzieje, bo przecież ja nic nie robiłam!!!!
Po chwili poczułam jakby cos poruszylo moja głową i cos uszło jej czubkiem, po czym upadłam na podłogę. Byłam tym wszystkim przerażona do tego stopnia, że zaczęłam płakać. Naprawdę nie rozumiałam , ze to dzieje sie naprawdę!!!! Usłyszałam od egzorcysty, że jestem zniewolona i mam przyjsć do niego za tydzień na dalszą modlitwę. W jednej chwili wszystko stało sie jasne - skąd te bluznierstwa, skad strach przed spowiedzią, natretne myśli samobójcze, wybudzanie mnie w środku nocy. Taki stan trwał okolo roku.W tym czasie nie pracowałam. Byłam skrajnie upodlona i umęczona. Tymbardziej, że w moim domu zaczęły dziac sie niewytłumaczalne rzeczy - światła same się zapalały i gasły, telewizor sam sie wyłączał. Pamiętam raz podczas modlitwy (Koronka do Bożego Miłosierdzia) za moimi plecami zerwał sie jakiś szum. Byłam przerażona i panicznie bałam sie odwrócić za siebie. Gdy już sie odwróciłam zobaczyłam na korytarzu ruchome, dziwne cienie. Wiedzialam, że jestem sama w domu, więc nic ani nikt nie może sie ruszac na korytarzu.... okazało sie, że moja lampa chuśtała sie w lewo i prawo. Tamtego wieczoru wyszłam z domu i nocowałam u znajomej. Tak bardzo sie bałam. Najgorsze były noce - bałam się ciemności, dlatego też w całym mieszkaniu świeciły się światłam łóżku zawsze koło głowy leżał krucyfiks i różaniec
. Samo wyjście do łazienki było 'wielkim wyczynem" - miałam wrażenie, ze ktoś czeka na mnie za drzwiami. Pamiętam noc, w której wybudzil mnie dziwny, męski głos - dwa razy bardzo nieprzyjemnym głosem powtórzył moje imię. Możecie sobie wyobrazić w jak fatalnym stanie byłam. Człowiek u siebie w domu czuje sie bezpiecznie a ja niestety nie mogłam tak się czuć, bo atakowalo mnie coś czego nawet nie widziałam. Pamiętam budzik, ktory zadzwonił pomimo tego, ze nie miał baterii...
Modlitwy o uwolnienie byly kontynuowane przez około rok. Po każdym egzorcyzmie towarzyszyło mi uczucie ulgi i bardzo przyjemnej lekkości. Aczkolwiek taki stan trwał krótko - w nocy znowu byłam dręczona. podczas egzorcyzmów bywało, że upadałam bezwładnie ( do przodu i do tyłu), cos płakało w głos moimi ustami (ja nie byłam w stanie przerwać tego płaczu). To bardzo nieprzyjemne uczucie, gdy jakas siła posługuje się człowiekiem jak bezwolną marionetką - naprawdę przerażające.
Pamiętam raz, gdy wracałam pieszo do domu po modlitwie jak kantem oka zobaczyłam jakis czarny kształt. Odruchowo odskoczyłam myslać, że to pies. Jednak po ułamku sekundy okazało się, że tam nic nie ma.
Moje uwolnienie przyszło dopiero w chwili gdy powtórzyłam za kapłanem głosno, że wybaczam czlowiekowi, który mnie skrzywdził. Przyszło mi to z ogromnym trudem, bo coś zamykało mi usta - płakało. Pamiętam, że jakaś siła krzyczała moimi ustami a potem wyrzuciła mnie w powietrze jak z trampoliny. pamietam, że bardzo chciałam wstać, ale nie bylam w stanie utrzymac sie na nogach, bo cos mnie przewracało i popychało. Pamiętam, że niemoc mojego ciała opuscila mnie dopiero po tym jak powtorzyłam za egzorcysta, że wybaczam. Wtedy poczułam jakby cos ze mnie zeskoczyło i tym samym odzyskałam panowanie nad swoim ciałem.
Pamietam tez rekolekcje Marana Tha i to, że nie bylam w stanie wypowiedzieć "Jezus jest moim Panem", bo cos paraliżowało mi usta...
Teraz jest juz dobrze. Swobodnie uczestnicze w Mszy Świętej, przyjmuję Eucharystię, złych myśli i bluznierstw jest znacznie mniej aczkolwiek wciaz z tym walczę. Wiem jednak, że pełne uleczenie i wyzwolenie jest procesem i kwestią czasu. Wierzę Bogu
Mój przypadek jest dowodem jak samo nieprzebaczenie może byc blokadą przed wyzwoleniem się ze zniewolenia.
Zdaję sobie sprawę, że są takie rzeczy, których po ludzku wybaczać nie potrafimy, bo wydaje się nam to niemozliwe czy tez zbyt trudne. Ale jest to warunkiem koniecznym do uzyskania pełnej wolności.
Jeśli chodzi natomiast o wrózbiarstwo to jest to sposób jakim zły sie posługuje, by zniewolic nieświadomych zagrozen ludzi. Gdybym tylko mogła cofnac czas nigdy bym sie tym nie zajmowała, no ale coz.
Niech moje świadectwo będzie przestrogą dla innych.
Teraz uczestnictwo w Mszy Swiętej, w Eucharystii daje mi poczucie spełnienia i spokoju. Poznawanie Pisma Świetego nie jest jak dawniej tylko obowiazkiem. Należe do wspolnoty i ciesze sie tym, że moge obserwować działanie Boga zywego i Jego działania na codzień.
Chwała Panu!!!
|