Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Samotność jako krzyż
Autor Wiadomość
Adam Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 211
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #1
Samotność jako krzyż
Wcześniej poruszyłem ten temat na Katoliku. Przyjęto to dość pozytywnie. Postanowiłem ten tekst umieścić również tutaj, bo sam temat uważam za ważny

***

Przeglądając choćby tylko internetowe czaty, fora czy czytając liczne kąciki zwierzeń w różnych czasopismach, albo romantyczną literaturę nietrudno nie zauważyć, jak wielka ilość ludzi boryka się z problemem samotności. Samotności, która sama w sobie jest zresztą pojęciem bardzo szerokim, albowiem obejmować może sytuację, z którą się najbardziej kojarzy, czyli brak ukochanej osoby, współmałżonka, czy osoby, z którą związek małżeński chciałoby się zawrzeć, może jednak w znaczeniu o wiele szerszym oznaczać inne jeszcze sytuacje jak zupełna alienacja od społeczności, dotykająca najczęściej ludzi starych czy wreszcie tzw. samotność w tłumie, przytrafiającą się często ludziom bardzo młodym, zwłaszcza ze starszych klas gimnazjalnych czy szkół średnich.

Te rozważania chciałbym poświęcić w pierwszej kolejności samotności rozumianej jako brak ukochanej osoby, czyli samotności w tym najwęższym, choć może nie do końca prawidłowym znaczeniu. Trzeba bowiem zaznaczyć na marginesie, że brak partnera życiowego nie zawsze oznacza zupełny brak kontaktu z ludźmi, można mieć przecież rodzinę, znajomych, czy nawet całkiem bliską osobę, z którą jednak relacje nie wykraczają poza więzy przyjaźni czy dobrego koleżeństwa. Jednak, jak widać już z samej Księgi Rodzaju, w której Bóg rzekł, że niedobrze jest być człowiekowi samemu i dlatego stworzył Adamowi Ewę ( por. Rdz. 2,18 i n. ), w innym zaś miejscu Pismo mówi nam, że od razu Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i niewiastę ( por. Rdz. 1,27 ). Można wysnuć z tych opisów wniosek, że do pełni szczęścia człowieka, i do pełni realizacji jego fizycznych, psychicznych i duchowych potrzeb potrzebne jest partnerstwo dwojga ludzi przeciwnych płci, którzy tworzą ten święty i nierozerwalny związek, przez który stają się w końcu jednym ciałem ( Mt 19,6 ).
Potwierdza to również nasza wiedza psychologiczna, czy nawet zupełnie amatorskie obserwacje rozmów ludzi a także własne doświadczenie. Że źle jest człowiekowi samemu iść przez życie i powiedzieć nawet można, że ani krewni, ani znajomi ani przyjaciele wiele tu nie pomogą, albowiem spodobało się Panu, aby do pełni samorealizacji człowiek opuścił swą biologiczną rodzinę i złączył się żoną czy mężem, ( Rdz. 2,24 ) o czym zaświadcza zarówno Pismo Święte jak i nasza zupełnie ludzka wiedza psychologiczna.

Cóż, wobec tego począć, gdy tak wielu ludzi dotyka niemożność zadośćuczynienia temu planowi Boga, który tak właśnie stworzył naszą naturę, że do pełni naszej realizacji, do pełni szczęścia potrzebujemy partnerstwa ukochanej osoby ? A czasem sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy brak nie tylko ukochanej osoby, ale w ogóle jakiegokolwiek towarzystwa, albo co też zdarza się nierzadko, w miłości się po prostu nie układa ?

Wydaje się, że wszystko to trzeba ujrzeć w najwłaściwszej dla chrześcijanina perspektywie, jaką jest krzyż, przez którego pryzmat trzeba patrzeć na wszystko, co nas spotyka w życiu, zwłaszcza na to, czego pragnęlibyśmy uniknąć. Tak, jak już dawno przywykliśmy za krzyż, za współudział w męce naszego Zbawiciela uznawać np. materialny niedostatek, choroby, kalectwo, upośledzenie, tak nie wiadomo dlaczego z takim trudem przychodzi wielu, aby tak samo spojrzeć na samotność. Jako na krzyż, który niesiemy wraz z Szymonem Cyrenejczykiem za Jezusem. Zauważmy, z samego opisu Ewangelii możnaby wysnuć wniosek, że Szymon był właściwie zupełnie bezbarwną postacią. Został przymuszony do niesienia krzyża, którego istoty ni w ząb nie rozumiał, ale nie rozumiawszy nic z tej Tajemnicy Jezusowi ulżył nieco doli. Czyż mimo tej pozornej bezbarwności nie ma w tej postaci i tym epizodzie czegoś wyjątkowo nam bliskiego ? Czyż tak nie wygląda również i nasze codzienne zmaganie się z losem, który gotuje nam Bóg ? My też przecież rzadko rozumiemy w pełni czego On od nas chce i chyba nawet nie popełniamy wielkiego nieposłuszeństwa, gdy staramy się od tego uciec. Przecież sam Jezus modlił się słowami «Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! ( Mt 26,39a ) a nieco wcześniej rzekł do uczniów «Smutna jest moja dusza aż do śmierci; Mt ( 26,38 ). Wydaje się więc na podstawie tych słów, że mamy prawo się smucić, mamy prawo w jakimś ograniczonym zakresie się buntować przeciwko swojemu losowi, jednak zawsze pamiętając o słowach Jezusa, który jakkolwiek prosił Ojca, aby zabrał od niego kielich goryczy, jednak dodał ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie (Mt 26,39 b ). Inny nasz brat w cierpieniu , gdyby komuś nie podobało się podobieństwo do Szymona Cyrenejczyka starotestamentalny Hiob również nie rozumiał początkowo przyczyny swoich cierpień, nie rozumieli tego również jego przyjaciele, którzy swoimi pocieszeniami wyrządzili nieszczęśnikowi chyba najwięcej szkody. Dopiero pełne Objawienie za Bożą Łaską swoich planów jako tako pocieszyło Hioba.

My jednak, ludzie żyjący wiele wieków po objawieniu się Boga w Chrystusie mamy szczęście być uprzedzeni o wszystkim, czego pragnie od nas Bóg, albowiem na kartach Pisma Świętego możemy śledzić losy Hioba, Szymona czy wreszcie samego Jezusa. Ten Ostatni nawet wyraźnie powiedział nam, co jesteśmy winni Bogu. W Ewangelii pada zdanie, które stanowi klamrę tego wszystkiego, co czytamy na przykładzie Hioba, Jezusa, Szymona – Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech bierze swój krzyż i mnie naśladuje ( Mt.16,24 ). Tak daje nam do zrozumienia Niebiański Nauczyciel, że prawa przyjaźni z nim wpisane są w krzyż. Mówi o tym i dosłownie, ale również jak widać z cytatu przytoczonego wyżej, poprzez wezwanie do Jego naśladowania, kiedy właśnie krzyż, stał się Jego symbolem, powołaniem, rzec by można - herbem.

Krzyż Pański w naszym życiu objawia się na różne sposoby. Może być, co od dawna jest akceptowane zrealizowany w postaci choroby, kalectwa, choroby własnej czy kogoś bliskiego, czyjejś śmierci. Czy jest więc wielki odkryciem, że niektórym dane jest uczestniczyć w chrystusowym Krzyżu poprzez samotność ? Że taki jest czyjś udział w tym ewangelicznym kielichu goryczy ?

Niektórzy, mogliby powątpiewać wnioskom, do których doszliśmy powyżej, że skoro napisaliśmy na początku tych rozważań, iż człowiek w pełni realizuje się w miłości, w małżeństwie, gdyż Bóg zapragnął aby człowiek złączył się ze swoją żoną i byli jednym ciałem ( Rdz. 2,24 ). Trzeba na to odpowiedzieć jednak, tymi dwiema prawdami. Pierwszą o cierpieniu, które jednoczy nas z Chrystusem opisaliśmy powyżej. Ponadto możemy dopowiedzieć, że często się zdarza, iż właśnie pewna ułomność fizycznej natury w sposób szczególny czyni człowieka miłym Bogu. Przecież Bóg stworzył nas zdrowymi, silnymi, a jednak, choroba, kalectwo albo inna ułomność to jak niezmiennie przez wieki nauczali święci i Ojcowie i Doktorzy Kościoła cechy, które szczególnie zbliżają do Boga. Dlaczego więc, podobnej roli w relacjach człowieka do Boga nie miała by mieć samotność ?

Rozważając dylemat chrześcijańskiego spojrzenia na samotność nie można oczywiście zapomnieć o wyraźnym wezwaniu Pana ukazującego dziewictwo i celibat ewentualnie wdowieństwo jako szczególnie miłą Bogu drogę do Niego. Powiedział bowiem Jezus, że są bezżenni, którzy sami się takimi uczynili dla Królestwa Bożego (Mt 19,12 ). Pan wyraźnie dał nam do zrozumienia, że przy całym uznaniu wyjątkowej godności małżeństwa i ludzkiej płciowości szczególnie mili są mu ci, którzy wybrali znacznie trudniejszą drogę samotności. Tak też Apostoł Paweł nauczał, że choć nie zabrania nikomu żenić się ani wychodzić za mąż wołałby, aby wszyscy dobrowolnie pozostali tacy jak on, czyli żyli w celibacie lub dziewictwie, ewentualnie we wdowieństwie, bo choć małżeństwo nie wyklucza wiecznej nagrody, za celibat jest ona znacznie większa ( zob. I Kor. 7,1-40 ).

Można spytać w tym momencie, dlaczego piszę o tym dopiero w tym miejscu ?
Otóż, nie pisałem tego wcześniej, gdyż owe cytaty gdyby je ściśle rozumieć dotyczyły dobrowolnego wyboru samotności, ja zaś piszę o samotności, która zostaje nam niejako narzucona przez Pana naszych losów. Dlatego znacznie bardziej pasuje do tego stanu nauka ogólna o cierpieniu i krzyżu niż o celibacie i dziewictwie, względnie wdowieństwie, wszak nietrudno zauważyć, że obie te nauki się ze sobą krzyżują poprzez właściwe Ewangelii i zdrowemu rozsądkowi zaakcentowanie szczególnej wartości każdej drogi trudniejszej.

Jednak są inne jeszcze powody, aby rozważając dylemat nawet nie do końca dobrowolnie przyjętej samotności wspomnieć o chrześcijańskiej nauce o celibacie i dziewictwie czy wdowieństwie. Nawet bowiem jeśli droga ta została nam niejako narzucona, to trudno nie zauważyć, że jednak wpisuje nas to jakoś w realizację tej drogi, choćby było to tylko podążanie nią w jakiś częściowy sposób. W tym zresztą kontekście możemy szczególnie dojrzeć, że te drogi, zarówno krzyża podjętego dobrowolnie jak i trudów życia, wynikających po prostu z kolei losów się ze sobą pokrywają.

Można w tym miejscu przytoczyć inny jeszcze argument, na rzecz twierdzenia, że choć nagroda w Niebie dla tego, kto cierpi samotność nie jako wybór ale tylko krzyż będzie mniejsza niż dla tego, kto przyjął ją dobrowolnie, ale na pewno większa, niż gdyby realizował się jak większość ludzi. Porównajmy czystość z inną radą ewangeliczną jaką jest ubóstwo. Choć są osoby, które dla większej Chwały Bożej wyrzekły się bogactwa, są i osoby, które ubogimi się po prostu urodziły, takimi stały w wyniku sytuacji losowej czy wreszcie do majątku nie doszły z powodu braku życiowej zaradności. Nigdy jednak w ocenie ubóstwa nie istniały wątpliwości, że każdy ubogi jest obrazem Chrystusa i że ubóstwo zbliża do Niego bez względu na to, czy wynika z losu czy dobrowolnie przyjętej rady ewangelicznej. Dlaczegóż analogicznie nie ocenić tej mniej doskonałej formy realizacji innej rady ewangelicznej jaka jest czystość ? Która tak samo czyniłaby człowieka lepszym niż zwykle obrazem Chrystusa nawet jeśli podjęta została z mniejszą doskonałością.

To mówi Pan Wszechmogący. Nie mam upodobania w śmierci bezbożnego, lecz aby sie nawrócił i żył (Ez 33,11).
24-07-2005 22:38
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Olgaa Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 242
Dołączył: May 2005
Reputacja: 0
Post: #2
Re: Samotność jako krzyż
Adam napisał(a):choć małżeństwo nie wyklucza wiecznej nagrody, za celibat jest ona znacznie większa ( zob. I Kor. 7,1-40 ).

choć nagroda w Niebie dla tego, kto cierpi samotność nie jako wybór ale tylko krzyż będzie mniejsza niż dla tego, kto przyjął ją dobrowolnie, ale na pewno większa, niż gdyby realizował się jak większość ludzi.

No dobra, ja czuje w sobie powołanie do małżeństwa i do założenia rodziny, mam z niego zrezygnowac by w Niebie byc szczęśliwszą?
25-07-2005 15:08
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Tomek ptak Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 258
Dołączył: Jun 2004
Reputacja: 0
Post: #3
 
Olgaa napisał(a):No dobra, ja czuje w sobie powołanie do małżeństwa i do założenia rodziny, mam z niego zrezygnowac by w Niebie byc szczęśliwszą?
NIE!!! Jeśli odkrywasz w Twoim życiu powołanie właśnie takie a nie inne to właśnie Pan chce Twojego szczęścia w stanie małżeńskim i nie masz z tego rezygnować.
Wrdług mnie i chyba nie tylko Uśmiech św. Paweł pisał iż są osoby szeczólnie powołane do tego aby oddać się całkowicie służbie Bogu "umierając dla świata".

?WIECIE MOIM MIASTEM
POLPAK MO
IM ?YCIEM
JEZUS MOIM PANEM
25-07-2005 16:41
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Olgaa Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 242
Dołączył: May 2005
Reputacja: 0
Post: #4
 
No ale jesli celibatariusze mają byc szczęśliwsi w Niebie...

[ Dodano: Pon 25 Lip, 2005 17:01 ]
Adam napisał(a):bo choć małżeństwo nie wyklucza wiecznej nagrody, za celibat jest ona znacznie większa .

Z tym się po prostu nie potrafię zgodzic... Chodzi o to by kochac, prawda? Jest wielu księzy których samotnosc stała się po prostu dbaniem tylko o siebie (w końcu nie mają rodziny "na karku"), dlaczego ich nagroda ma byc większa niz kochającej matki czy ojca?
25-07-2005 16:58
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Tomek ptak Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 258
Dołączył: Jun 2004
Reputacja: 0
Post: #5
 
Nie wiem na jakiej podstawie Adam twierdzi iż ludzie dobrowolnie rezugnując z życia w małżeństwie będą bardziej szczęśliwi niż ci którzy czują powołanie do małżeństwa ??? Może poda nam jakieś konkretne informacje ???
Istnieje już temat : Czy w Niebie jedni będą bardziej, a inni mniej szczęśliwi?
Mimo mojego wieku żyjąc samotnie nie czuję się gorszy niż jakakolwiek osoba konsekrowana lub żyjąca w małżeństwie. Poppostu staram się z pokorą przyjąć to co Pan przygotował dla mnie czekając co jeszcze się wydarzy... Wiem poprostu że mam dla kogo żyć i że to co On przygotował dla mnie jest najwspanialszą rzeczą jaka może mi się przydarzyć mimo że tak często tego nie rozumie.

?WIECIE MOIM MIASTEM
POLPAK MO
IM ?YCIEM
JEZUS MOIM PANEM
25-07-2005 17:18
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Wojtek37 Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 1,321
Dołączył: May 2005
Reputacja: 0
Post: #6
 
Myślę, że zachodzi tu poważny konflikt co do zrozumeinia zamysłu Pana dla każdego z osobna. No więc generalizowanie sprawy, i wywyższanie jednego powołania nad drugie, mija się z celem. Bo Bóg ma jakiś plan dla każcego z nas. A jeśli już generalizować, to ....

Rdz 9: 7 BT
"Wy zaś bądźcie płodni i mnóżcie się; zaludniajcie ziemię i miejcie nad nią władzę."


Domyślam się iż przyświacał Ci bracie tekst.....

Mt 19: 29 BT
"I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy."


W prwadzie nie jestem przeciwny celibatariatowi, ale nie każdemu takie powołanie jest dane. A najważniejszą sprawą jest właściwe odczytanie swego powołania, a nie na siłę poddawanie się presji rodziny, czy otoczenia.[/list]

"Bardzo mało modli się ten, co przywykł modlić się tylko wtedy, gdy klęczy".
Św. Jan Kasjan
25-07-2005 19:21
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Lola Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 595
Dołączył: May 2004
Reputacja: 0
Post: #7
 
tak, przecież Bóg do różnych stanów powołuje, to tak jakby założyć że jednych z góry przeznacza do bycia bardziej szczęśliwymi innych odwrotnie, jakaś taka gradacja powołań....

...Alles was zählt,
ist die Verbindung zu Dir
und es wäre mein Ende,
wenn ich diese Verbindung verlier...
25-07-2005 21:46
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
GMS Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 74
Dołączył: Feb 2005
Reputacja: 0
Post: #8
 
Mam już trochę lat (trochę dużo) i żyję bez tej drugiej połówki (celowo nie piszę samotnie, bo tak nie czuję) i obserwując ludzi, zwłaszcza młodych, inteligentnych, religijnych widzę, że zbyt często przyjmują samotność czy raczej właśnie brak drugiego kochającego człowieka jako krzyż, ale nie jako krzyż przyjęty z miłości do Chrystusa, ale jako ofiarę (czytaj objaw cierpiętnictwa).Jja w zasadzie dopiero niedawno zrozumiałam tę różnicę, kiedy dotarło do mnie jak swoje cierpienia przeżywali tacy święci jak Siostra Faustyna czy Ojciec Pio - ich radość w przeżywaniu cierpienia uczy co znaczy przyjąć krzyż z miłości, przecież jak się kogoś kocha, to chce się z nim być we wszystkim również w cierpieniu - mnie na przykład bardzo boli, kiedy ktoś mi bliski z jakichś powodów nie dzieli się ze mną swoimi problemami, ja nie chcę być takim przyjacielem, którego ktoś boi się "obarczyć " swoim cierpieniem, smutkiem..... a tym bardziej kiedy się kocha prawdziwą miłością.
Wydaje mi się, że wielu ludzi nie akceptuje siebie, nie kocha siebie i nie wierzy, że Bóg ich kocha, i wiele samotności wynika właśnie z tego powodu, a nie z tego, że to Bóg obarcza nas takim krzyżem, przecież kochający Bóg Ojciec nie chce unieszczęśliwiać swoich dzieci, nie chce naszego cierpiętnictwa.... chce byśmy byli szczęśliwi i kochani, i abyśmy nauczyli się kochać, a dopiero kiedy to do nas dotrze, być może rzeczywiście okaże się, że przeznaczone jest nam przyjęcie "krzyża" samotności, ale jak pięknie w bardzo prozaicznym momencie - kiedy siedziałam sama w nocy na peronie czekając na spóżniony pociąg- napisała mi w smsie moja koleżanka - "Pamiętaj, że nigdy nie jesteś sama, ale jest zawsze przy tobie Pan Jezus i może porozmawiaj sobie z Nim" - nie wykasowałam tej wiadomości, żeby móc zawsze kiedy poczuję się sama do niej wrócić.
Nie zgadzam się również z określaniem którejkolwiek drogi jako "trudniejszej" - to jest bardzo subiektywne co dla kogo jest trudniejsze, nie jest łatwo żyć samotnie, ale chyba wcale nie jest łatwo żyć z drugim człowiekiem, który ma dobre i złe strony, lepsze i gorsze dni..... każda droga ma swoje wyboje, a podjęta z miłoscią staje się drogą uświęcenia, zaś przyjęta z musu może tać się przekleństwem......
Pozdrawiam tych wszystkich, którzy czuja się samotni.....
26-07-2005 10:25
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Adam Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 211
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #9
 
Nie wiem Olga, czy jesteś katoliczką ? Bo jakieś dziwne są Twoje problemy, kiedy Pismo Święte i cała katolicka Tradycja, to co pisali Ojcowie i Doktorzy Kościoła, co praktykowali chrześcijanie zarówno katoliccy jak i prawosławni przez wieki wyraźnie wskazuje odpowiedź. Nie trzeba zresztą iść tak daleko, wystarczy idąć na łatwiznę zerknąć do aktualnego Katechizmu

Cytat:1618 Chrystus jest centrum całego życia chrześcijańskiego. Więź z Nim zajmuje pierwsze miejsce przed wszystkimi innymi więzami rodzinnymi lub społecznymi 117 . Od początku istnienia Kościoła byli mężczyźni i kobiety, którzy zrezygnowali z wielkiego dobra małżeństwa, by iść za Barankiem, dokądkolwiek się uda 118 , by troszczyć się o sprawy Pana i starać się Jemu podobać 119 , by wyjść naprzeciw przychodzącemu Oblubieńcowi 120 . Sam Chrystus powołał niektórych, by szli za Nim, przyjmując taki sposób życia, którego On pozostaje wzorem:

Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla Królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje! (Mt 19, 12).

A jeszcze wymowniej oddaje co cytat z Jana Chryzostoma również przypomniany przez Katechizm :

Cytat:Kto potępia małżeństwo, pozbawia także dziewictwo jego chwały; kto natomiast je chwali, czyni dziewictwo bardziej godnym podziwu i chwalebnym. To, co wydaje się dobrem tylko w porównaniu ze złem, nie może być wielkim dobrem; ale to, co jest lepsze od tego, co wszyscy uważają za dobro, jest z pewnością dobrem w stopniu najwyższym

Czy kwestionując to nie oddajecie się za bardzo sposobowi myślenia naszych czasów zamiast temu, czego niezmiennie Tradycja katolicka jak i prawosławna uczy od dwóch tysiącleci i co napisano w Biblii ?

Cytat:Jest wielu księzy których samotnosc stała się po prostu dbaniem tylko o siebie (w końcu nie mają rodziny "na karku"), dlaczego ich nagroda ma byc większa niz kochającej matki czy ojca?

Nie znam tak dobrze księży, żeby się wypowiadać na temat cieniów i blasków tego, że nie posiadają rodziny ma karku. Ty znasz ? też wątpię. W idealnej sytuacji ich życie powinno być przeniknięte miłością Boga. Katarzyna ze Sieny napisała kiedyś, że z tego powodu, że mało kto jest w stanie umiłować Boga, odczuć Go bezpośrednio Pan stawia na naszej drogę bliźniego.
Ja jednak myślę, że droga celibatu jest trudniejsza, bo jest niejako przeciw naturze, wymaga oderwania się od naturalnych pragnień, jakim jest znalezienie ,,drugiej połówki" i posiadanie dzieci, które chyba też nie są jakąś specjalną karą od życia, jak niektórzy zdają sie sugerować, bo po coś nas Bóg wyposażył w instynkty macierzyński czy ojcowski. Tak mi się przynajmniej wydaje... Duży uśmiech

Re : GMS

Bardzo ładnie to napisałeś, sądzę jednak, że nie musimy tak całkiem odrzucać naszej natury żeby w ogóle nie skarżyć się na swój los. Przecież sam Jezus lękał się krzyża, smucił sie w Getsemani. Owszem, mowi nam Kościół, że choć Bóg zsyła na nas cierpienia, to jednocześnie daje siłę do ich zniesienia. Św. Łukasz zanotował ukazał mu się Anioł i umacniał Go (Łk 22,43 ). To dlatego pewnie święci np O. Pio potrafili niemal z radością znosić swoje cierpienia, bo byli umacniani łaską Bożą. Zresztą, nie zawsze ta łaska objawiała się w ten radosny sposób, bo czytamy w ich biografiach wiele o tym, gdy czuli się osamitnieni, opuszczeni prze Boga. Polecam zresztą na początek przepiękną książkę ks. Dajczera Rozważania o wierze , w której w bardzo prosty sposób przedstawiona jest tajemnica cierpienia, poczucia opuszczenia przez Boga a nawet powiedziałbym, że na język zwykłych ludzi przełożona została cała katolicka mistyka. Te wielkie rzeczy, o których pisali św. Terasa z Avilli, czy Jan od Krzyża, które w ,,orginale" mogą nawet przerazić czytelnika tu zostają ukazane w sposób prosty i do przyjęcia dla każdego. Powiedzieć można, że każdy może dojrzeć w siebie mistyka. Oczywiście, nie w takim wymiarze jak ci wielcy, jak wspomniani Terasa czy Jan albo o.Pio, bo to zupełnie inny poziom, ale nawet my możemy mieć naszą małą drogę.

To mówi Pan Wszechmogący. Nie mam upodobania w śmierci bezbożnego, lecz aby sie nawrócił i żył (Ez 33,11).
26-07-2005 12:27
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Olgaa Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 242
Dołączył: May 2005
Reputacja: 0
Post: #10
 
Jestem Adamie katoliczką. I znam wielu fantastycznych księży, i równie wielu księzy egoistów. Znam tez wiele cudownych matek i ojców jak i wiele matek i ojców troszczących się wyłącznie o siebie. To pozwala mi sądzic ze w miłości można wzrastac w każdym powołaniu.

I zastanawiam się po co Bóg daje mi powolanie do małżenstwa skoro z góry wie ze idąc tą drogą będę w Niebie mniej szczęśliwa. Postąpic wbrew powołaniu tez chyba nie powinnam bo przeciez ono pochodzi od Pana. Z tego by wynikało że Bóg nie chce mojego szczęścia.

Znam KKK. Ale nawet KKK jest tylko próbą ubrania nauczania Kościoła w słowa, owszem, najlepszą z możliwych, ale wcale nie zupełnie ostateczną. Wypowiedź Jana Chryzostoma nie ma charakteru nieomylnego, ma słuzyc zobrazowaniu pewnej prawdy, przybliżeniu jej.

[ Dodano: Wto 26 Lip, 2005 15:06 ]
Zresztą, z tego co widzę KKK wskazuje na celibat jako na te droge ktora jest jakby doskonalsza, ale gdzie jest napisane ze celibatariusze będą szczęśliwsi? Czy św.Augustyn jest szczęśliwszy od swojej matki, św.Moniki (ona zyła w małżeństwie, on nie, oboje są świętymi)
26-07-2005 15:02
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
GMS Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 74
Dołączył: Feb 2005
Reputacja: 0
Post: #11
 
Dzięki Adamie, chętnie przeczytam poleconą mi przez Ciebie lekturę
Jeśli chodzi o moja poprzednią wypowiedź, to chyba bardziej chodziło mi o to, że my często krzyżem ofiarowanym nam przez Pana nazywamy poprostu nasze nieudacznictwo życiowe i brak akceptacji siebie i miłości własnej...... a nie o to , że z "huuura optymizmem" mamy przyjmować każde cierpienie wbrew sobie
A, jeszcze jedno, wcale nie uważam, ze tylko mistycy, czy inni wybrańcy otrzymują "odpowiednią ilość łaski" - każdy z nas dostaje jej dokładnie tyle ile mu potrzeba - ni mniej ni więcej
26-07-2005 15:45
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Adam Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 211
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #12
 
Olga napisał(a):Znam KKK. Ale nawet KKK jest tylko próbą ubrania nauczania Kościoła w słowa, owszem, najlepszą z możliwych, ale wcale nie zupełnie ostateczną.Wypowiedź Jana Chryzostoma nie ma charakteru nieomylnego, ma słuzyc zobrazowaniu pewnej prawdy, przybliżeniu jej

Masz rację, ja też nie lubię takiego fundamentalistycznego podejścia jakie się często prezentuje, podchodzące do Katechizmu prawie jak do świętek księgi czy nieomylnego dokumentu. Zgadzam się, że nie nie jest on gwarantowany asystencją Ducha Świętego w każdym szczególe, choć jako całość na pewno. Przed takim fundamentalistycznym traktowaniem go przestrzegał sam kard. Ratzinger jeszcze gdy był prefektem KNW. Ale nauka w sprawie małżeństwa i celibatu oraz dziewictwa jest dość poważną gałęzią nauczania Kościoła, nawet Kościołów rzekł bym, żeby tak bezrefleksyjnie to sobie odrzucić, bo komuś się nie podoba, bo nie pasuje do systemu wartości pewnej epoki, albo jeszcze coś. Jest to nauka o dość solidnych podstawach biblijnych i dlatego nie można z tym postąpić tak, jakby niektórzy chcieli.

Cytat:Jestem Adamie katoliczką. I znam wielu fantastycznych księży, i równie wielu księzy egoistów. Znam tez wiele cudownych matek i ojców jak i wiele matek i ojców troszczących się wyłącznie o siebie. To pozwala mi sądzic ze w miłości można wzrastac w każdym powołaniu.

Widzę w tym pokusę do jakiegoś zero-jedynkowego podejścia do problemu. A przecież teologia wcale tego nie proponuje. Dlatego zacytowałem ten dopisek do par. 1620 KKK, aby nie było wątpliwości, że punkty skrajne zostały podtępione po obu stronach i to całkiem dawnmo. Raz jeszcze to napiszę :

KKK napisał(a):Kto potępia małżeństwo, pozbawia także dziewictwo jego chwały; kto natomiast je chwali, czyni dziewictwo bardziej godnym podziwu i chwalebnym. To, co wydaje się dobrem tylko w porównaniu ze złem, nie może być wielkim dobrem; ale to, co jest lepsze od tego, co wszyscy uważają za dobro, jest z pewnością dobrem w stopniu najwyższym

Można powiedzieć, że nauka KK jest tu dość umiarkowana, choć nei wszystkie poglądy w historii takie były.

Olga napisał(a):Zresztą, z tego co widzę KKK wskazuje na celibat jako na te droge ktora jest jakby doskonalsza, ale gdzie jest napisane ze celibatariusze będą szczęśliwsi?


No, ale wydaje mi się, że logiczne, że jeśli dajemy jakiejś drodze lepszy, bardziej heroiczny charakter, to musimy założyć większą nagrodę w niebie za nią. Czytałem o tym coś u św. Tomasza, na pewno podparł się Biblią. Jak znajdę to coś napiszę. Ale nie wiem, czemu w tym myśleniu, które moim zdaniem jest konsekwencją samej gradacji dróg widzicie jakąś egzotykę.

To mówi Pan Wszechmogący. Nie mam upodobania w śmierci bezbożnego, lecz aby sie nawrócił i żył (Ez 33,11).
26-07-2005 20:31
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Olgaa Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 242
Dołączył: May 2005
Reputacja: 0
Post: #13
 
Mnie po prostu trochę porusza stwierdzenie ze ktos będzie miał większą nagrodę niz inną bo to tak jakby stwierdzic ze niektórzy będą cierpieli na niedosyt szczęścia w Niebie.

Ja osobiscie godzę to przytoczoną tu gdzies na forum teorią:

"każdy z nas otrzyma pełnię, ktoś mi kiedyś to tłumaczył na przykładzie szklanek , że mogą być różnej wielkości, ale kiedy wypełnimy je po brzegi wodą to są pełne całkowicie, i tak będzie z nami, jesteśmy różnymi "szklankami" i Bóg nas wypełni swą Obecnością po brzegi, będziemy z Bogiem w pełni, nie będziemy sie zastanawiać, kto "ma więcej" Boga, kto ma więcej zasług itp. - bo dziwne by to było
to takie moje rozumienie.... "

Może rzeczywiscie ktos idący trudniejszą drogą będzie jakby większym naczyniem... Ale szczerze mówiąc uwazam ze to zależy nie tylko od samego powołania, co od jego realizacji.

Adamie, czy uważasz ze kapłan niewłaściwie realizujący swoje powołanie będzie miał w Niebie większą nagrodę niż ofiarna matka?

[ Dodano: Wto 26 Lip, 2005 21:55 ]
I powiem szczerze że na temat tego czy jedno powołanie jest lepsze od innych słyszałam różne zdania. I nie jestem pewna z ktorym się zgadzam. Moja główna wątpliwosc polega na tym: to Bóg daje powołanie, czyli w pewnym sensie to on wybiera kto będzie celibatariuszem a kto nie, a skoro on wie co jest dla nas najlepsze, i skoro daje mi powołanie do małżeństwa, to widocznie to jest moja droga.
26-07-2005 21:47
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Gregoriano Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,192
Dołączył: May 2004
Reputacja: 0
Post: #14
 
Adam napisał(a):No, ale wydaje mi się, że logiczne, że jeśli dajemy jakiejś drodze lepszy, bardziej heroiczny charakter, to musimy założyć większą nagrodę w niebie za nią. Czytałem o tym coś u św. Tomasza, na pewno podparł się Biblią. Jak znajdę to coś napiszę. Ale nie wiem, czemu w tym myśleniu, które moim zdaniem jest konsekwencją samej gradacji dróg widzicie jakąś egzotykę.

Każdy z nas otrzymuje jakieś talenty. Mamy - w zamyśle Bożym - odpowiednio je użytkować. Jeden otrzymuje więcej, drugi mniej. Czy ten, który otrzymał mniej - nie mając na to żadnego wpływa - ma otrzymać mniejszą nagrodę? Jakoś mi sie to kłóci z wielkością Boga... :roll: :wink:

Pustynia i ciemna noc jest ?ask?!!!

Pozdrawiam

Grzegorz
27-07-2005 08:23
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Adam Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 211
Dołączył: Jul 2005
Reputacja: 0
Post: #15
 
Olgaa napisał(a):Adamie, czy uważasz ze kapłan niewłaściwie realizujący swoje powołanie będzie miał w Niebie większą nagrodę niż ofiarna matka?

A czy taki kapłan w ogóle będzie w niebie ?? :shock:

[ Dodano: Sro 27 Lip, 2005 12:21 ]
Przez pewną nieuwagę wysłałem poprzedni post trochę przedwcześnie, a że nie mogę edytować, to musi zostać jak jest, więc proszę o wyrozumiałość :mrgreen:


Cytat:Każdy z nas otrzymuje jakieś talenty. Mamy - w zamyśle Bożym - odpowiednio je użytkować. Jeden otrzymuje więcej, drugi mniej. Czy ten, który otrzymał mniej - nie mając na to żadnego wpływa - ma otrzymać mniejszą nagrodę? Jakoś mi sie to kłóci z wielkością Boga...

Przez wieki tak uczono. W sumie, czy nie wynika to pośrednio z tej szklankowej teorii przedstawionej przez Olgę. Każdą szklankę można wypełnić w całości, ale jednak szklanka 1/4 l a 1/2 litra to nie to samo. Poniekąd wynika to chyba z ewangelicznej przypowieści o talentach ( Mt25,14-30 ) która bardzo przypomina to z tymi szklankami.

To mówi Pan Wszechmogący. Nie mam upodobania w śmierci bezbożnego, lecz aby sie nawrócił i żył (Ez 33,11).
27-07-2005 12:08
Znajdź wszystkie posty użytkownika Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości

Wróć do góryWróć do forów