Strach przed zyciem?
Syndrom starego kawalera
Dlaczego tylu mężczyzn nadal zastanawia się, "co będą robić, gdy dorosną?"
Lęk przed realizacją życiowego powołania
Można go nazwać syndromem, czyli zespołem objawów. Dotyka on dziś wielu mężczyzn, wśród nich katolików, którzy jakby w nieskończoność pragną pozostawać w stanie kawalerskim, co przejawia się swoistą bezsilnością wobec najpoważniejszych decyzji życiowych, l tak, wspominają oni np. o wstąpieniu do seminarium duchownego, lecz do niego nie wstępują, myślą o małżeństwie, ale nigdy na serio się nie angażują, l nawet jeśli jakaś znajomość przyjmie tzw. poważny obrót, szybko się z niej wycofują i zrywają. Mężczyźni ci wiedzą co prawda często, jak robić karierę zawodową, jednak gdy chodzi o ich życie osobiste - panuje w nim nuda i monotnia; z roku na rok nic się właściwie nie zmienia. Ten stan rzeczy wywiera głęboko negatywny wpływ na wyznawaną przez nich wiarę.
Podczas przyjęcia, na które byłem niedawno zaproszony, dobiegły mnie nagle słowa pewnej atrakcyjnej młodej kobiety, która z żalem w głosie wyznała: Co się dzieje z dzisiejszymi mężczyznami? Co jest z nimi nie tak? Nigdy nie umawiają się z dziewczyną na więcej niż trzy randki, a nawet kiedy się już umówią, brakuje im odwagi, aby ją przytulić i pocałować!
Oczywiście jestem pewien, że ta młoda kobieta nie miała na myśli wszystkich mężczyzn. Istnieje bowiem wielu, którzy dobrze rozumieją różnicę pomiędzy życiem w czystości i tzw. jansenizmem*. Istnieje wielu mężczyzn, którzy umawiają się z kobietą widząc w tym cel, potem żenią się, zakładając rodzinę. Jednak nietrudno w obecnych czasach zauważyć, jak pokaźna liczba młodych, wierzących mężczyzn "cierpi" na lęk przed realizacją swojego życiowego powołania. Tego samego nie można raczej zauważyć wśród młodych, niezamężnych kobiet. Prawie wszystkie są przekonane, a nawet wiedzą, że chcą wyjść za mąż i mieć szczęśliwą rodzinę, tylko dotąd nie spotkały właściwego kandydata.
W czym tkwi problem?
Można obecnie odnieść wrażenie, że wielu praktykujących katolików płci męskiej nie jest przekonanych do związania się z kimś. A jednak logika wskazuje na to, że powinno być odwrotnie! Bo czyż nie istnieje w katolicyzmie coś, co zachęca nas do wykazywania się odwagą? Czy pełne zrozumienie nauki Kościoła raczej nie ośmiela do założenia rodziny?
Trzymając Pana Boga "w poczekalni"
Prawdą jest, że przed katolikami płci męskiej istnieją trzy możliwe powołania. Są nimi: kapłaństwo, małżeństwo lub życie samotne. Życie w stanie kawalerskim nie jest jakąś gorszą drogą, powołaniem "wybrakowanym". Powinno ono być jednak zawsze wyborem pozytywnym, opartym na przekonaniu, że Pan Bóg powołał konkretną osobę do pełnienia specjalnej misji, którą małżeństwo uniemożliwia. Jak powiedział kiedyś pewien znajomy ksiądz: Kawalerstwo jako takie nie jest powołaniem. Zawarta jest w tym wielka mądrość! l jakoś trudno wyobrazić sobie, że dobrowolne kawalerstwo samo w sobie może być drogą do świętości. Szczególnie dotyczy to mężczyzn, którym mamusia gotuje i których opiera... Wychodzą rano do pracy, wracają do domu, zjadają obiad, ze spokojem czytają gazetę, oglądają telewizję, potem idą spać. Mężczyźni, którzy uporali się z różnymi pokusami cielesnymi, prawdopodobnie uznają taki dzień jako bardzo udany. Ale czy jest to recepta na świętość? Nie słyszą oni nigdy nocnego płaczu swojego dziecka, w ich samochodzie dzieci nigdy nie wymiotują, nigdy też nie mają oni do zapłacenia rachunków od ortodonty, ani żadnych kłopotliwych wizyt teściów. Jakże, kiedykolwiek, taki mężczyzna dostanie się do nieba...?
Podczas jednego z katolickich zgromadzeń, w którym brałem udział kilka miesięcy temu, pewien siwowłosy starszy pan, ojciec sześciorga dorosłych już dzieci, powiedział do zebranych tam młodych (w wieku około trzydziestki) ludzi: A kiedy zamierzacie się ożenić? Znajdźcie miłą dziewczynę i ustatkujcie się. Czas to zrobić! Niektórzy spuścili wtedy wzrok; wszyscy wyglądali na mocno zmieszanych.
Jedno pokolenie wcześniej ich ojcowie nie wahali się. Poświęcili czas na to, by znaleźć dobrą, wierzącą dziewczynę i zdobyć jej serce. Często żenili się, nie mając pieniędzy ani samochodu, a jedynie małe mieszkanie z zimną wodą. Taki był ich pierwszy dom, bez żadnego ubezpieczenia na życie. Większość nie miała studiów ani stopni naukowych. Większość z nich była poniżej 25 roku życia. Nie kazali Panu Bogu czekać. Pokonywanie razem życiowych trudności i wspólna, głęboka wiara, jakby dodatkowo ubogacała i cementowała ich małżeństwo. A potem, będąc już w starszym wieku, ileż wspaniałych opowieści mogli przekazać młodym! Dzisiejsi młodzi, w wieku 30-tu lat są owocem tych związków. Mają szczęście, że ich rodzice zdobyli się kiedyś na odwagę! Bo gdyby tak nie było, ci młodzi przecież nigdy by się nie urodzili. Tymczasem współczesna generacja jakoś nie bardzo ma ochotę podjąć się podobnego zadania i przejąć pałeczkę...
za: "Diogenes", The Catholic World Report, październik 1996.
tłum. Alicja Babkiewicz
|