Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net
koniec wiary ?? - Wersja do druku

+- Forum Ewangelizacyjne e-SANCTI.net (http://e-sancti.net/forum)
+-- Dział: Religia w Świecie (/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Nasza wiara (/forumdisplay.php?fid=15)
+--- Wątek: koniec wiary ?? (/showthread.php?tid=4984)

Strony: 1 2 3 4 5


koniec wiary ?? - ezio - 10-01-2010 00:48

Hej witam wszystkich użytkowników tego forum!

Zarejestrowałem się tu w sumie aby poprosić o rade, a nazwa forum mnie wręcz zachęciła Uśmiech

To ja przejdę odrazu do sedna sprawy...

Od jakiegos czasu (gdzies z 2 lata) odczuwam jak bym się "wypalił" w wierze coraz rzadziej chodze do koscioła, przestaje czuc jakc kolwiek więz z kosciołem i ludzmi ktorzy go ponoc tworza. Odczucie mam takie ze jestem sam a do kosciola ide juz tylko aby odbebnic swoja godzinke. Przez to powoli chyba wpadlem w jakis rodzaj depresji a przed nowym rokiem mialem jakies mysli o apostazji do ktorej raczej nigdy niedojdzie poniewaz od jakiegos prowadze w swoim miescie inicjatywe "charytatywno" (sam niewiem jak to nazwac) edukacyjna w centrum Caritasu ktore podlega pod parafie w ktorej zostalem ochrzczony, a spalil bym sie chyba teraz ze wstydu gdybym przyszedl do proboszcza z takim zamiarem.
Pomagajac w Caritasie jakosc czuje sie lepiej bo widze ze organizacja naprawde ma na celu pomoc ludzia ale tak idac do kosciola czuje jaks pustke i coraz bardziej zaczynam watpic w kosciol (najgorsze ze sam nie wiem dlaczego sie tak dzieje, zadnych traumatycznych zmian w moim zyciu nie bylo ani nic szegolnego sie nie stalo).
Jedyne co mnie jeszcze tak trzyma w kosciele to jest przerazenie ze po smierci wyladuje w piekle za odstepstwo i jak nic z tym niezrobie to bede zalowac.
Wiec pytanie mam nastepujace....czy ktos wie co powinienem zrobic aby znowu poczuc ta "wiez" czy tez "chec" bycia w kosciele bo ja juz sam nie wiem co robic :/

Btw. niepisze tutaj zeby trollowac czy tez kogos urazic.


- omyk - 10-01-2010 01:03

Hej Uśmiech Zacznij od innego pytania - o relację z Bogiem Uśmiech
Kim On jest dla Ciebie? Czy w Niego wierzysz? Czy chcesz przyjąć Jego miłość, radość i pokój?
Jeśli relacja z Jezusem będzie żywa, ożywi się też skala na termometrze uczuć związanych z Kościołem Uśmiech


- Bremes - 10-01-2010 01:22

@ezio
Tak naprawdę masz cztery wyjścia:
1. Porozmawiać z księdzem i spróbować zacieśnić więzi z kościołem
2. Zostać ateistą
3. Dokonać apostazji i stworzyć własną religię
4. Możesz stać się obojętny wobec religii, tzw. "indyferentyzm"
Cytat:czy ktos wie co powinienem zrobic aby znowu poczuc ta "wiez" czy tez "chec" bycia w kosciele bo ja juz sam nie wiem co robic

Ważniejsze pytanie: Czy chcesz poczuć więź z kościołem?

Ja kilka miesięcy temu stałem przed identycznym problemem. Byłem ministrantem przez cztery lata, świetnie znałem wszystkich księży, ale nie zgadzałem się z nauką Kościoła. Raziło mnie sporo rzeczy i nie chciałem już chodzić na msze.
Trochę to trwało, ale zebrałem się i poszedłem do księdza, który opiekuje się ministrantami i powiedziałem mu, że już nie przyjdę do kościoła. Jako, że mam z nim religię to przez dwa tygodnie mnie męczył pytaniem: czemu?
Ja z szacunku do niego, nie odpowiadałem. Gdyby znał mój pogląd na Kościół to by się chyba załamał.


- Sant - 10-01-2010 10:26

ezio napisał(a):Jedyne co mnie jeszcze tak trzyma w kosciele to jest przerazenie ze po smierci wyladuje w piekle za odstepstwo i jak nic z tym niezrobie to bede zalowac.
Witaj- Problem polega na tym , że chrześcijaństwo nie polega na strachu, tylko na miłości.
Strach, to człowiek owszem ma głęboko zakopany w swoim sercu, ale przed śmiercią. I Bóg znalazł sposób na ten strach. Tym sposobem jest Jezus Chrystus. Bóg z miłości do Ciebie, przyjął postać człowieka aby tobie służyć, abyś ty nie musiał się bać, by cię uwolnić od lęku śmierci. Oddał z miłości do ciebie wszystko, swoje życie, swoje ciało, swoją boskość. Byś tylko ty był szczęśliwy. I to całkowicie za darmo. I ty albo przyjmiesz jego miłość, albo ją odrzucisz...
Co zrobić by odzyskać tę więź, tę relację osobową, relację miłość, oblubieństwa z Bogiem?
Ja mogę ci napisać tylko o sobie. Gdy przed wielu laty byłem w podobnej sytuacji, trafiłem na pewne katechezy, głoszone w Kościele przez świeckich i kapłana i to mi pomogło. Odnalazłem tę więź. Poczułem tę miłość Boga do mnie i zacząłem próbować ją odwzajemniać. Jeśli mi to pomogło, to czemu nie tobie? Takie same katechezy również teraz są głoszone w wielu parafiach. Możesz spróbować.
Oczywiście innym być może co innego pomogło, ale ja mogę oferować ci tylko to czego sam doświadczyłem. Odwagi, jeśli szukasz, On ci pomoże.


- omyk - 10-01-2010 12:23

Ja też byłam w sytuacji, w której chodziłam do kościoła tylko z przyzwyczajenia, czasem z przymusu rodziny (byłam mniej więcej w wieku Bremesa). Do sakramentów praktycznie nie przystępowałam, ale też - kiedy już w końcu nad tym zaczęłam myśleć - zauważyłam, że wcale nie jestem szczęśliwa - jak mi się na pozór wydawało, że nie mam w życiu ani celu, ani głębszego sensu... Po prostu żyłam z dnia na dzień, realizując jakieś tam plany czy dążenia, zwykle dość egoistyczne.
Zmiana zaczęła się od konkretnej decyzji Uśmiech
O odpowiednie przygotowanie do niej zatroszczył się sam Jezus: dał Bożych ludzi, Bożego katechetę, dał rosnące w sercu zdumienie i podziw dla życia "innego" - pełnego radości, pokoju, jakiejś dziwnej wtedy dla mnie siły... Dla życia chrześcijan.
Zadawałam sobie pytania: czy ja jeszcze w ogóle wierzę w istnienie Boga? Tak, w głębi serca wierzyłam. Kolejne: To w takim razie... dlaczego żyję tak, jak żyję?
A żyłam tak, jakbym Jego istnieniem nie przejmowała się wcale. Żyłam źle, egoistycznie, w grzechu.
Nagle - dosłownie, bo... po prostu idąc ulicą Uśmiech - zrozumiałam, że to Jezus jest Dobrem, że jeśli chcę być lepsza, żyć lepiej - muszę zbliżyć się do Niego i od Niego czerpać. Pozwoliłam Duchowi Świętemu we mnie modlić się: "Panie, pozwól mi być chociaż o krok bliżej Ciebie". Celowo piszę: "pozwoliłam Duchowi Świętemu" bo nie sądzę, żebym ja - prawie 15-letnia wówczas, kompletnie zimna "katoliczka", była w stanie sama od siebie wypowiedzieć taką modlitwę. Moje serce jednak do tych słów przylgnęło, naprawdę chciałam, żeby Jezus mnie zmienił. I to była pierwsza decyzja.

Możesz wierzyć, albo nie - od tego momentu, dosłownie od tej chwili, poznałam czym jest radość życia. To był pierwszy owoc - wielka radość. Pan pozwolił mi "poczuć", że On jest i że jest blisko mnie. Jak najszybciej popędziłam do spowiedzi, pierwszej szczerej od nie pamiętam kiedy. Wychodząc z konfesjonału czułam się lżejsza o tysiąc kilogramów. Czułam się dobrze, jak nigdy wcześniej, wszystko nabrało sensu.

Pan jest Bogiem bliskim, kochającym, dobrym. On chce być z człowiekiem, On się o człowieka troszczy i zabiega Uśmiech
On jest sensem i celem życia człowieka, to z przebywania z Nim wynika radość, pokój i wszelkie dobro Uśmiech

Od tego czasu, który opisałam, niedługo minie 5 lat. Wciąż się nawracam, to robota do końca życia... Uśmiech Ale wciąż doświadczam, że mój Pan jest blisko mnie, że On mnie odkupił na Krzyżu i jeśli nawet ja nawalam, upadam - Jego pomoc nigdy nie nawali. On zawsze jest przy mnie, podnosi mnie i przygarnia. Z doświadczenia 5 lat mogę powiedzieć, że nigdy, przenigdy się na Jezusie nie zawiodłam - i wiem, że nigdy się nie zawiodę Uśmiech I mogę powiedzieć, że naprawdę warto. Jezus, relacja z Nim jest największym skarbem, najcudowniejszą sprawą, jaka mnie w życiu spotkała.

No, tyle. Chciałam się troszkę podzielić, zainspirowana wypowiedzią Santa Uśmiech Powodzenia Ezio!


- gossia - 10-01-2010 12:28

nie wiem od czego zacząć tyle myśli kłębi mi się w głowie na pewno o czymś zapomnę :mrgreen:

- chodzenie do kościoła jest bardzo ważne, kiedyś przestałam chodzić i było gorzej... (jeśli chcesz mogę napisać ci o tym na P.W.)
- myślę że problem polega na tym że opierasz się właśnie na uczuciach na tym że brakuje ci tej więzi natomiast kiedy człowiek myśli o tym/ ma świadomość tego że On tam jest sprawa wygląda zupełnie inaczej... Wiesz uczucia znikają i się pojawiają a On jest :aniol:
- myślę że na pewno warto porozmawiać z księdzem, nie koniecznie z twojej parafii, nie koniecznie tego którego znasz... ale koniecznie tego który cię wysłucha Uśmiech

na razie to tyle resztę dopiszę później je jeśli będzie taka potrzeba...
Aha zgadzam się z santem i omyk (nie wiem jak to odmienić)

Bremes,

Cytat:Ja z szacunku do niego, nie odpowiadałem. Gdyby znał mój pogląd na Kościół to by się chyba załamał.

ja bym z szacunku odpowiedziała.


- Wojtek37 - 10-01-2010 14:07

I ja przed laty miałem podobne rozterki, ale z mojego doświadczenia wynika, jedna prawda, powinieneś wejść na poważnie w grupę młodych chrześcijan szukających Boga, a w KRzK jest bardzo dużo takich wspólnot. Neokatechumenat, Ruch Światło-Życie, Fokolari, Charyzmatycy, Odnowa w Duchu Świętym ..itd.

Tam znajdziesz zrozumienie i Bóg da wzrost ..... :aniol:


- Drizzt - 12-01-2010 16:19

A ja bym, przyjacielu, spojrzał na sprawę z bardziej psychologicznego punktu widzenia, i zastanowił się nad kilkoma zagadnieniami (w celu rozwikłania problemu):

1. Dlaczego WCZEŚNIEJ chodziłem do kościoła? Wniknij głęboko w siebie i zapytaj siebie samego, co sprawiało, że chciałeś chodzić. Dodam, że nie warto poprzestawać na pierwszej narzucającej się myśli - bo to najczęściej tzw. wyuczona reakcja świadomości - reakcja nie emocji i "głosu wewnętrznego", a czystej logiki, która odpowiada na pytanie "dlaczego ptak powinno być".

2. Co dawał Ci kontakt z Bogiem (o ile taki miałeś)? Tu również chodzi o głęboką wewnętrzną dyskusję. I nie jest to próba wpadania w egoizm (że ma Ci coś dawać) - taka już nasza psychika, że nigdy nie robimy NIC, jeśli to coś nie daje nam czegoś w zamian (emocjonalnie, duchowo, fizycznie - nieistotne).

3. Czy teraz, obecnie, uważasz, ze możesz to, co określiłeś w punkcie 2 znaleźć w Kościele? Jeśli tak/nie - to dlaczego? Znowu - głęboka samoanaliza.

4. Co odczuwasz na myśl o kościele, zarówno jako budynku, wspólnocie i klerze? Jakie budzą one w Tobie emocje. DLACZEGO takie?


Myślę, że dopiero po odpowiedzi na te pytania jest sens zadawać sobie pytania bardziej egzystencjonalnej i duchowej natury. Nie poznasz przyczyn, jeśli nie poznasz w szczególności i przede wszystkim samego SIEBIE, od strony nie metafizycznej, a czysto psychicznej.


- gossia - 12-01-2010 19:12

Drizzt, czyli zastanów się nad wiarą z punktu widzenia czysto psychologicznego? #-o


- Drizzt - 13-01-2010 16:57

gossia napisał(a):Drizzt, czyli zastanów się nad wiarą z punktu widzenia czysto psychologicznego? #-o

Nie nad wiara jako taką, ale nad własnym podejściem do wiary, własnymi motywacjami, które ku wierze popychają, własnymi emocjami z nią związanymi.

Bo, z całym szacunkiem dla wierzących, uważam, że odwrócenie się od wiary, "wypalenie" następuje nie z przyczyn metafizycznych, a czysto psychologicznych. Stąd właśnie najpierw należałoby właśnie tam, w psychologii, poszukać odpowiedzi, zamiast wałęsać się po grząskich, niedookreślonych ścieżkach poszukiwań powodów odejścia od wiary w...wierze. Owszem, POTEM - tak. Potem, czyli wtedy, gdy człowiek zrozumie swoje psychologiczne połączenie z wiarą, motywy, które nim kierują w jej wyznawaniu. Bez tego można się błąkać w nieskończoność w niedookresloności.


- omyk - 13-01-2010 22:01

Ja się klasycznie już z Drizztem nie zgodzę Uśmiech
Czemu? Bo na tak postawione pytania można odpowiedzieć sobie, że nie ma się żadnej relacji z Bogiem mimo trwania w Kościele, a jednak nie odejść, uważając Kościół za bezsensowny, tylko pozostać, uważając za taką jedynie swoją wcześniejszą postawę, swój brak zainteresowania Bogiem - i rozpocząć budowanie tej relacji od podstaw, otwierając się na Ducha Świętego i przyjmując Jezusa jako Pana i Zbawiciela Uśmiech
Często to Bóg dopuszcza takie różne wątpliwości, żeby "szturchnąć" nieco swojego dzieciaka, który w Kościele się "zasiedział", a czasem mu się nawet przysypiało... Żeby pobudzić do myślenia, do poszukiwania Jego, żywej relacji z Nim Uśmiech Ja sama to przeżyłam, w momencie nawrócenia na Twoje pytania odpowiedziałabym prawdopodobnie tak:
1) bo mi kazano, bo tak mnie wychowano
2) nie miałam, albo nie wiedziałam, czy mam
3) nie wiem, być może
4) stęchlizna, starość, tajemniczość, "dziwność"
A mimo tego dzisiaj jestem przeszczęśliwa w Kościele, bo poznałam i zakochałam się w żywym Jezusie Uśmiech
Dzięki tej Jego łasce, że nie odeszłam zniechęcona, a jedynie pozwoliłam Mu zmienić moją własną postawę i odkryć prawdziwy Kościół - a nie "Kościół" z moich fałszywych wtedy o nim wyobrażeń.


- Scott - 28-04-2010 20:19

ezio, wiesz czasami faktycznie nie wiadomo co zrobić... Wtedy wolaj do Jezusa, jak owca ktora sie zgubila dzwon dzwoneczkiem. :wink: Modlitwa, rekolekcje, spowiednik, pomoc...Dzwon ile mozesz. Uśmiech

Drizzt napisał(a):A ja bym, przyjacielu, spojrzał na sprawę z bardziej psychologicznego punktu widzenia, i zastanowił się nad kilkoma zagadnieniami (w celu rozwikłania problemu):
Człowiek jako byt wartstwowy i: arstwa fizyczna poznawalna dla nauki, psychiczna czesciowo poznawalna, i miejsca na sacrum - dla nauki nie poznawalne. Nauka która przekracza te granice staje sie pseudonauką,nie mozna robic tak jak proponujesz bo to przeciez...nienaukowe. :|


- Drizzt - 29-04-2010 06:36

Scott - cóż, uważam, że w wyznawaniu religii, przyczynach i motywacjach do tegoż, nie ma nic nienaukowego (w sensie - odpowiada za to nasza psychologia). Stąd moim zdaniem sensowne jest szukanie najpierw przyczyn w tym właśnie miejscu. Bo inaczej można się gdzieś "rozmyć" w gąszczu formułek, teorii, zupełnie nie rozwiązując problemu.


- bashca - 29-04-2010 16:02

omyk napisał(a):Ja też byłam w sytuacji, w której chodziłam do kościoła tylko z przyzwyczajenia, czasem z przymusu rodziny (byłam mniej więcej w wieku Bremesa). Do sakramentów praktycznie nie przystępowałam, ale też - kiedy już w końcu nad tym zaczęłam myśleć - zauważyłam, że wcale nie jestem szczęśliwa - jak mi się na pozór wydawało, że nie mam w życiu ani celu, ani głębszego sensu... Po prostu żyłam z dnia na dzień, realizując jakieś tam plany czy dążenia, zwykle dość egoistyczne.
Zmiana zaczęła się od konkretnej decyzji
O odpowiednie przygotowanie do niej zatroszczył się sam Jezus: dał Bożych ludzi, Bożego katechetę, dał rosnące w sercu zdumienie i podziw dla życia "innego" - pełnego radości, pokoju, jakiejś dziwnej wtedy dla mnie siły... Dla życia chrześcijan.
Zadawałam sobie pytania: czy ja jeszcze w ogóle wierzę w istnienie Boga? Tak, w głębi serca wierzyłam. Kolejne: To w takim razie... dlaczego żyję tak, jak żyję?
A żyłam tak, jakbym Jego istnieniem nie przejmowała się wcale. Żyłam źle, egoistycznie, w grzechu.
Nagle - dosłownie, bo... po prostu idąc ulicą - zrozumiałam, że to Jezus jest Dobrem, że jeśli chcę być lepsza, żyć lepiej - muszę zbliżyć się do Niego i od Niego czerpać. Pozwoliłam Duchowi Świętemu we mnie modlić się: "Panie, pozwól mi być chociaż o krok bliżej Ciebie". Celowo piszę: "pozwoliłam Duchowi Świętemu" bo nie sądzę, żebym ja - prawie 15-letnia wówczas, kompletnie zimna "katoliczka", była w stanie sama od siebie wypowiedzieć taką modlitwę. Moje serce jednak do tych słów przylgnęło, naprawdę chciałam, żeby Jezus mnie zmienił. I to była pierwsza decyzja.

Możesz wierzyć, albo nie - od tego momentu, dosłownie od tej chwili, poznałam czym jest radość życia. To był pierwszy owoc - wielka radość. Pan pozwolił mi "poczuć", że On jest i że jest blisko mnie. Jak najszybciej popędziłam do spowiedzi, pierwszej szczerej od nie pamiętam kiedy. Wychodząc z konfesjonału czułam się lżejsza o tysiąc kilogramów. Czułam się dobrze, jak nigdy wcześniej, wszystko nabrało sensu.

Pan jest Bogiem bliskim, kochającym, dobrym. On chce być z człowiekiem, On się o człowieka troszczy i zabiega
On jest sensem i celem życia człowieka, to z przebywania z Nim wynika radość, pokój i wszelkie dobro

Od tego czasu, który opisałam, niedługo minie 5 lat. Wciąż się nawracam, to robota do końca życia... Ale wciąż doświadczam, że mój Pan jest blisko mnie, że On mnie odkupił na Krzyżu i jeśli nawet ja nawalam, upadam - Jego pomoc nigdy nie nawali. On zawsze jest przy mnie, podnosi mnie i przygarnia. Z doświadczenia 5 lat mogę powiedzieć, że nigdy, przenigdy się na Jezusie nie zawiodłam - i wiem, że nigdy się nie zawiodę I mogę powiedzieć, że naprawdę warto. Jezus, relacja z Nim jest największym skarbem, najcudowniejszą sprawą, jaka mnie w życiu spotkała.

=D> Dzięki Gosia Ty to byś mogła książkę napisać, lubie czytać Twoje posty bo często znajduje w nich coś co leży do dawna w sercu OUśmiech

Jezus siłą mą Jezus piesnią mego życia, Królem Wiecznym On , niepojęty w mocy Swej!! W Nim znalazłem to czego szukałem do dzisiaj. Sam mi podał dłoń bym zwyciężał każdy dzień :jupi:

sorki za offtop`a :mrgreen:


- omyk - 29-04-2010 16:09

O tak, ta piosenka też mi towarzyszyła, bardzo się w niej odnajdywałam Uśmiech
Minęło już ponad 5 lat, a Jezus nigdy mnie nie zawiódł. To ja Go ciągle zawodzę - dlatego idę się nawracać, hyhy Oczko