Wątek zamknięty 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
koniec wiary ??
Autor Wiadomość
ezio Offline
Początkujący
**

Liczba postów: 1
Dołączył: Jan 2010
Reputacja: 0
Post: #1
koniec wiary ??
Hej witam wszystkich użytkowników tego forum!

Zarejestrowałem się tu w sumie aby poprosić o rade, a nazwa forum mnie wręcz zachęciła Uśmiech

To ja przejdę odrazu do sedna sprawy...

Od jakiegos czasu (gdzies z 2 lata) odczuwam jak bym się "wypalił" w wierze coraz rzadziej chodze do koscioła, przestaje czuc jakc kolwiek więz z kosciołem i ludzmi ktorzy go ponoc tworza. Odczucie mam takie ze jestem sam a do kosciola ide juz tylko aby odbebnic swoja godzinke. Przez to powoli chyba wpadlem w jakis rodzaj depresji a przed nowym rokiem mialem jakies mysli o apostazji do ktorej raczej nigdy niedojdzie poniewaz od jakiegos prowadze w swoim miescie inicjatywe "charytatywno" (sam niewiem jak to nazwac) edukacyjna w centrum Caritasu ktore podlega pod parafie w ktorej zostalem ochrzczony, a spalil bym sie chyba teraz ze wstydu gdybym przyszedl do proboszcza z takim zamiarem.
Pomagajac w Caritasie jakosc czuje sie lepiej bo widze ze organizacja naprawde ma na celu pomoc ludzia ale tak idac do kosciola czuje jaks pustke i coraz bardziej zaczynam watpic w kosciol (najgorsze ze sam nie wiem dlaczego sie tak dzieje, zadnych traumatycznych zmian w moim zyciu nie bylo ani nic szegolnego sie nie stalo).
Jedyne co mnie jeszcze tak trzyma w kosciele to jest przerazenie ze po smierci wyladuje w piekle za odstepstwo i jak nic z tym niezrobie to bede zalowac.
Wiec pytanie mam nastepujace....czy ktos wie co powinienem zrobic aby znowu poczuc ta "wiez" czy tez "chec" bycia w kosciele bo ja juz sam nie wiem co robic :/

Btw. niepisze tutaj zeby trollowac czy tez kogos urazic.
10-01-2010 00:48
Znajdź wszystkie posty użytkownika
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #2
 
Hej Uśmiech Zacznij od innego pytania - o relację z Bogiem Uśmiech
Kim On jest dla Ciebie? Czy w Niego wierzysz? Czy chcesz przyjąć Jego miłość, radość i pokój?
Jeśli relacja z Jezusem będzie żywa, ożywi się też skala na termometrze uczuć związanych z Kościołem Uśmiech

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
10-01-2010 01:03
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Bremes Offline
Użytkownik
***

Liczba postów: 139
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #3
 
@ezio
Tak naprawdę masz cztery wyjścia:
1. Porozmawiać z księdzem i spróbować zacieśnić więzi z kościołem
2. Zostać ateistą
3. Dokonać apostazji i stworzyć własną religię
4. Możesz stać się obojętny wobec religii, tzw. "indyferentyzm"
Cytat:czy ktos wie co powinienem zrobic aby znowu poczuc ta "wiez" czy tez "chec" bycia w kosciele bo ja juz sam nie wiem co robic

Ważniejsze pytanie: Czy chcesz poczuć więź z kościołem?

Ja kilka miesięcy temu stałem przed identycznym problemem. Byłem ministrantem przez cztery lata, świetnie znałem wszystkich księży, ale nie zgadzałem się z nauką Kościoła. Raziło mnie sporo rzeczy i nie chciałem już chodzić na msze.
Trochę to trwało, ale zebrałem się i poszedłem do księdza, który opiekuje się ministrantami i powiedziałem mu, że już nie przyjdę do kościoła. Jako, że mam z nim religię to przez dwa tygodnie mnie męczył pytaniem: czemu?
Ja z szacunku do niego, nie odpowiadałem. Gdyby znał mój pogląd na Kościół to by się chyba załamał.

<cenzura> Tutaj był link do bardzo pouczającego i głębokiego tekstu, niestety nie zgadzał się z jedynie słuszną prawdą i musiał zostać usunięty.
10-01-2010 01:22
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Sant Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 2,755
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 5
Post: #4
 
ezio napisał(a):Jedyne co mnie jeszcze tak trzyma w kosciele to jest przerazenie ze po smierci wyladuje w piekle za odstepstwo i jak nic z tym niezrobie to bede zalowac.
Witaj- Problem polega na tym , że chrześcijaństwo nie polega na strachu, tylko na miłości.
Strach, to człowiek owszem ma głęboko zakopany w swoim sercu, ale przed śmiercią. I Bóg znalazł sposób na ten strach. Tym sposobem jest Jezus Chrystus. Bóg z miłości do Ciebie, przyjął postać człowieka aby tobie służyć, abyś ty nie musiał się bać, by cię uwolnić od lęku śmierci. Oddał z miłości do ciebie wszystko, swoje życie, swoje ciało, swoją boskość. Byś tylko ty był szczęśliwy. I to całkowicie za darmo. I ty albo przyjmiesz jego miłość, albo ją odrzucisz...
Co zrobić by odzyskać tę więź, tę relację osobową, relację miłość, oblubieństwa z Bogiem?
Ja mogę ci napisać tylko o sobie. Gdy przed wielu laty byłem w podobnej sytuacji, trafiłem na pewne katechezy, głoszone w Kościele przez świeckich i kapłana i to mi pomogło. Odnalazłem tę więź. Poczułem tę miłość Boga do mnie i zacząłem próbować ją odwzajemniać. Jeśli mi to pomogło, to czemu nie tobie? Takie same katechezy również teraz są głoszone w wielu parafiach. Możesz spróbować.
Oczywiście innym być może co innego pomogło, ale ja mogę oferować ci tylko to czego sam doświadczyłem. Odwagi, jeśli szukasz, On ci pomoże.

"Czuję, że muszę wrócić do Ciebie - oto pukam - otwórz mi drzwi swoje, poucz mnie, jak dojść do Ciebie można" (Soliloquia - Św. Augustyn)
10-01-2010 10:26
Znajdź wszystkie posty użytkownika
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #5
 
Ja też byłam w sytuacji, w której chodziłam do kościoła tylko z przyzwyczajenia, czasem z przymusu rodziny (byłam mniej więcej w wieku Bremesa). Do sakramentów praktycznie nie przystępowałam, ale też - kiedy już w końcu nad tym zaczęłam myśleć - zauważyłam, że wcale nie jestem szczęśliwa - jak mi się na pozór wydawało, że nie mam w życiu ani celu, ani głębszego sensu... Po prostu żyłam z dnia na dzień, realizując jakieś tam plany czy dążenia, zwykle dość egoistyczne.
Zmiana zaczęła się od konkretnej decyzji Uśmiech
O odpowiednie przygotowanie do niej zatroszczył się sam Jezus: dał Bożych ludzi, Bożego katechetę, dał rosnące w sercu zdumienie i podziw dla życia "innego" - pełnego radości, pokoju, jakiejś dziwnej wtedy dla mnie siły... Dla życia chrześcijan.
Zadawałam sobie pytania: czy ja jeszcze w ogóle wierzę w istnienie Boga? Tak, w głębi serca wierzyłam. Kolejne: To w takim razie... dlaczego żyję tak, jak żyję?
A żyłam tak, jakbym Jego istnieniem nie przejmowała się wcale. Żyłam źle, egoistycznie, w grzechu.
Nagle - dosłownie, bo... po prostu idąc ulicą Uśmiech - zrozumiałam, że to Jezus jest Dobrem, że jeśli chcę być lepsza, żyć lepiej - muszę zbliżyć się do Niego i od Niego czerpać. Pozwoliłam Duchowi Świętemu we mnie modlić się: "Panie, pozwól mi być chociaż o krok bliżej Ciebie". Celowo piszę: "pozwoliłam Duchowi Świętemu" bo nie sądzę, żebym ja - prawie 15-letnia wówczas, kompletnie zimna "katoliczka", była w stanie sama od siebie wypowiedzieć taką modlitwę. Moje serce jednak do tych słów przylgnęło, naprawdę chciałam, żeby Jezus mnie zmienił. I to była pierwsza decyzja.

Możesz wierzyć, albo nie - od tego momentu, dosłownie od tej chwili, poznałam czym jest radość życia. To był pierwszy owoc - wielka radość. Pan pozwolił mi "poczuć", że On jest i że jest blisko mnie. Jak najszybciej popędziłam do spowiedzi, pierwszej szczerej od nie pamiętam kiedy. Wychodząc z konfesjonału czułam się lżejsza o tysiąc kilogramów. Czułam się dobrze, jak nigdy wcześniej, wszystko nabrało sensu.

Pan jest Bogiem bliskim, kochającym, dobrym. On chce być z człowiekiem, On się o człowieka troszczy i zabiega Uśmiech
On jest sensem i celem życia człowieka, to z przebywania z Nim wynika radość, pokój i wszelkie dobro Uśmiech

Od tego czasu, który opisałam, niedługo minie 5 lat. Wciąż się nawracam, to robota do końca życia... Uśmiech Ale wciąż doświadczam, że mój Pan jest blisko mnie, że On mnie odkupił na Krzyżu i jeśli nawet ja nawalam, upadam - Jego pomoc nigdy nie nawali. On zawsze jest przy mnie, podnosi mnie i przygarnia. Z doświadczenia 5 lat mogę powiedzieć, że nigdy, przenigdy się na Jezusie nie zawiodłam - i wiem, że nigdy się nie zawiodę Uśmiech I mogę powiedzieć, że naprawdę warto. Jezus, relacja z Nim jest największym skarbem, najcudowniejszą sprawą, jaka mnie w życiu spotkała.

No, tyle. Chciałam się troszkę podzielić, zainspirowana wypowiedzią Santa Uśmiech Powodzenia Ezio!

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
10-01-2010 12:23
Znajdź wszystkie posty użytkownika
gossia Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 984
Dołączył: Jun 2009
Reputacja: 0
Post: #6
 
nie wiem od czego zacząć tyle myśli kłębi mi się w głowie na pewno o czymś zapomnę :mrgreen:

- chodzenie do kościoła jest bardzo ważne, kiedyś przestałam chodzić i było gorzej... (jeśli chcesz mogę napisać ci o tym na P.W.)
- myślę że problem polega na tym że opierasz się właśnie na uczuciach na tym że brakuje ci tej więzi natomiast kiedy człowiek myśli o tym/ ma świadomość tego że On tam jest sprawa wygląda zupełnie inaczej... Wiesz uczucia znikają i się pojawiają a On jest :aniol:
- myślę że na pewno warto porozmawiać z księdzem, nie koniecznie z twojej parafii, nie koniecznie tego którego znasz... ale koniecznie tego który cię wysłucha Uśmiech

na razie to tyle resztę dopiszę później je jeśli będzie taka potrzeba...
Aha zgadzam się z santem i omyk (nie wiem jak to odmienić)

Bremes,

Cytat:Ja z szacunku do niego, nie odpowiadałem. Gdyby znał mój pogląd na Kościół to by się chyba załamał.

ja bym z szacunku odpowiedziała.

http://www.pro-life.pl/index.php?a=index

Bóg działa cuda Serce
10-01-2010 12:28
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Wojtek37 Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 1,321
Dołączył: May 2005
Reputacja: 0
Post: #7
 
I ja przed laty miałem podobne rozterki, ale z mojego doświadczenia wynika, jedna prawda, powinieneś wejść na poważnie w grupę młodych chrześcijan szukających Boga, a w KRzK jest bardzo dużo takich wspólnot. Neokatechumenat, Ruch Światło-Życie, Fokolari, Charyzmatycy, Odnowa w Duchu Świętym ..itd.

Tam znajdziesz zrozumienie i Bóg da wzrost ..... :aniol:

"Bardzo mało modli się ten, co przywykł modlić się tylko wtedy, gdy klęczy".
Św. Jan Kasjan
10-01-2010 14:07
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Drizzt Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,576
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #8
 
A ja bym, przyjacielu, spojrzał na sprawę z bardziej psychologicznego punktu widzenia, i zastanowił się nad kilkoma zagadnieniami (w celu rozwikłania problemu):

1. Dlaczego WCZEŚNIEJ chodziłem do kościoła? Wniknij głęboko w siebie i zapytaj siebie samego, co sprawiało, że chciałeś chodzić. Dodam, że nie warto poprzestawać na pierwszej narzucającej się myśli - bo to najczęściej tzw. wyuczona reakcja świadomości - reakcja nie emocji i "głosu wewnętrznego", a czystej logiki, która odpowiada na pytanie "dlaczego ptak powinno być".

2. Co dawał Ci kontakt z Bogiem (o ile taki miałeś)? Tu również chodzi o głęboką wewnętrzną dyskusję. I nie jest to próba wpadania w egoizm (że ma Ci coś dawać) - taka już nasza psychika, że nigdy nie robimy NIC, jeśli to coś nie daje nam czegoś w zamian (emocjonalnie, duchowo, fizycznie - nieistotne).

3. Czy teraz, obecnie, uważasz, ze możesz to, co określiłeś w punkcie 2 znaleźć w Kościele? Jeśli tak/nie - to dlaczego? Znowu - głęboka samoanaliza.

4. Co odczuwasz na myśl o kościele, zarówno jako budynku, wspólnocie i klerze? Jakie budzą one w Tobie emocje. DLACZEGO takie?


Myślę, że dopiero po odpowiedzi na te pytania jest sens zadawać sobie pytania bardziej egzystencjonalnej i duchowej natury. Nie poznasz przyczyn, jeśli nie poznasz w szczególności i przede wszystkim samego SIEBIE, od strony nie metafizycznej, a czysto psychicznej.
12-01-2010 16:19
Znajdź wszystkie posty użytkownika
gossia Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 984
Dołączył: Jun 2009
Reputacja: 0
Post: #9
 
Drizzt, czyli zastanów się nad wiarą z punktu widzenia czysto psychologicznego? #-o

http://www.pro-life.pl/index.php?a=index

Bóg działa cuda Serce
12-01-2010 19:12
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Drizzt Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,576
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #10
 
gossia napisał(a):Drizzt, czyli zastanów się nad wiarą z punktu widzenia czysto psychologicznego? #-o

Nie nad wiara jako taką, ale nad własnym podejściem do wiary, własnymi motywacjami, które ku wierze popychają, własnymi emocjami z nią związanymi.

Bo, z całym szacunkiem dla wierzących, uważam, że odwrócenie się od wiary, "wypalenie" następuje nie z przyczyn metafizycznych, a czysto psychologicznych. Stąd właśnie najpierw należałoby właśnie tam, w psychologii, poszukać odpowiedzi, zamiast wałęsać się po grząskich, niedookreślonych ścieżkach poszukiwań powodów odejścia od wiary w...wierze. Owszem, POTEM - tak. Potem, czyli wtedy, gdy człowiek zrozumie swoje psychologiczne połączenie z wiarą, motywy, które nim kierują w jej wyznawaniu. Bez tego można się błąkać w nieskończoność w niedookresloności.
13-01-2010 16:57
Znajdź wszystkie posty użytkownika
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #11
 
Ja się klasycznie już z Drizztem nie zgodzę Uśmiech
Czemu? Bo na tak postawione pytania można odpowiedzieć sobie, że nie ma się żadnej relacji z Bogiem mimo trwania w Kościele, a jednak nie odejść, uważając Kościół za bezsensowny, tylko pozostać, uważając za taką jedynie swoją wcześniejszą postawę, swój brak zainteresowania Bogiem - i rozpocząć budowanie tej relacji od podstaw, otwierając się na Ducha Świętego i przyjmując Jezusa jako Pana i Zbawiciela Uśmiech
Często to Bóg dopuszcza takie różne wątpliwości, żeby "szturchnąć" nieco swojego dzieciaka, który w Kościele się "zasiedział", a czasem mu się nawet przysypiało... Żeby pobudzić do myślenia, do poszukiwania Jego, żywej relacji z Nim Uśmiech Ja sama to przeżyłam, w momencie nawrócenia na Twoje pytania odpowiedziałabym prawdopodobnie tak:
1) bo mi kazano, bo tak mnie wychowano
2) nie miałam, albo nie wiedziałam, czy mam
3) nie wiem, być może
4) stęchlizna, starość, tajemniczość, "dziwność"
A mimo tego dzisiaj jestem przeszczęśliwa w Kościele, bo poznałam i zakochałam się w żywym Jezusie Uśmiech
Dzięki tej Jego łasce, że nie odeszłam zniechęcona, a jedynie pozwoliłam Mu zmienić moją własną postawę i odkryć prawdziwy Kościół - a nie "Kościół" z moich fałszywych wtedy o nim wyobrażeń.

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
13-01-2010 22:01
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Scott Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 2,259
Dołączył: Oct 2006
Reputacja: 0
Post: #12
 
ezio, wiesz czasami faktycznie nie wiadomo co zrobić... Wtedy wolaj do Jezusa, jak owca ktora sie zgubila dzwon dzwoneczkiem. :wink: Modlitwa, rekolekcje, spowiednik, pomoc...Dzwon ile mozesz. Uśmiech

Drizzt napisał(a):A ja bym, przyjacielu, spojrzał na sprawę z bardziej psychologicznego punktu widzenia, i zastanowił się nad kilkoma zagadnieniami (w celu rozwikłania problemu):
Człowiek jako byt wartstwowy i: arstwa fizyczna poznawalna dla nauki, psychiczna czesciowo poznawalna, i miejsca na sacrum - dla nauki nie poznawalne. Nauka która przekracza te granice staje sie pseudonauką,nie mozna robic tak jak proponujesz bo to przeciez...nienaukowe. :|

http://www.mamre.pl

"Jeżeli ze wszystkich burz i klęsk ocalicie Trójce Świętą i wasz Kościół- macie wszystko." kard. Wyszyński
28-04-2010 20:19
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Drizzt Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1,576
Dołączył: Aug 2009
Reputacja: 0
Post: #13
 
Scott - cóż, uważam, że w wyznawaniu religii, przyczynach i motywacjach do tegoż, nie ma nic nienaukowego (w sensie - odpowiada za to nasza psychologia). Stąd moim zdaniem sensowne jest szukanie najpierw przyczyn w tym właśnie miejscu. Bo inaczej można się gdzieś "rozmyć" w gąszczu formułek, teorii, zupełnie nie rozwiązując problemu.

Umieram gdy widzę jak błądzimy we mgle.
Umieram, gdy czuję, że trwamy we śnie.
Umieram, bo wiem, że ty nie rozumiesz że ja...
Umieram, gdy widzę jak ty..."
29-04-2010 06:36
Znajdź wszystkie posty użytkownika
bashca Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 835
Dołączył: Apr 2009
Reputacja: 0
Post: #14
 
omyk napisał(a):Ja też byłam w sytuacji, w której chodziłam do kościoła tylko z przyzwyczajenia, czasem z przymusu rodziny (byłam mniej więcej w wieku Bremesa). Do sakramentów praktycznie nie przystępowałam, ale też - kiedy już w końcu nad tym zaczęłam myśleć - zauważyłam, że wcale nie jestem szczęśliwa - jak mi się na pozór wydawało, że nie mam w życiu ani celu, ani głębszego sensu... Po prostu żyłam z dnia na dzień, realizując jakieś tam plany czy dążenia, zwykle dość egoistyczne.
Zmiana zaczęła się od konkretnej decyzji
O odpowiednie przygotowanie do niej zatroszczył się sam Jezus: dał Bożych ludzi, Bożego katechetę, dał rosnące w sercu zdumienie i podziw dla życia "innego" - pełnego radości, pokoju, jakiejś dziwnej wtedy dla mnie siły... Dla życia chrześcijan.
Zadawałam sobie pytania: czy ja jeszcze w ogóle wierzę w istnienie Boga? Tak, w głębi serca wierzyłam. Kolejne: To w takim razie... dlaczego żyję tak, jak żyję?
A żyłam tak, jakbym Jego istnieniem nie przejmowała się wcale. Żyłam źle, egoistycznie, w grzechu.
Nagle - dosłownie, bo... po prostu idąc ulicą - zrozumiałam, że to Jezus jest Dobrem, że jeśli chcę być lepsza, żyć lepiej - muszę zbliżyć się do Niego i od Niego czerpać. Pozwoliłam Duchowi Świętemu we mnie modlić się: "Panie, pozwól mi być chociaż o krok bliżej Ciebie". Celowo piszę: "pozwoliłam Duchowi Świętemu" bo nie sądzę, żebym ja - prawie 15-letnia wówczas, kompletnie zimna "katoliczka", była w stanie sama od siebie wypowiedzieć taką modlitwę. Moje serce jednak do tych słów przylgnęło, naprawdę chciałam, żeby Jezus mnie zmienił. I to była pierwsza decyzja.

Możesz wierzyć, albo nie - od tego momentu, dosłownie od tej chwili, poznałam czym jest radość życia. To był pierwszy owoc - wielka radość. Pan pozwolił mi "poczuć", że On jest i że jest blisko mnie. Jak najszybciej popędziłam do spowiedzi, pierwszej szczerej od nie pamiętam kiedy. Wychodząc z konfesjonału czułam się lżejsza o tysiąc kilogramów. Czułam się dobrze, jak nigdy wcześniej, wszystko nabrało sensu.

Pan jest Bogiem bliskim, kochającym, dobrym. On chce być z człowiekiem, On się o człowieka troszczy i zabiega
On jest sensem i celem życia człowieka, to z przebywania z Nim wynika radość, pokój i wszelkie dobro

Od tego czasu, który opisałam, niedługo minie 5 lat. Wciąż się nawracam, to robota do końca życia... Ale wciąż doświadczam, że mój Pan jest blisko mnie, że On mnie odkupił na Krzyżu i jeśli nawet ja nawalam, upadam - Jego pomoc nigdy nie nawali. On zawsze jest przy mnie, podnosi mnie i przygarnia. Z doświadczenia 5 lat mogę powiedzieć, że nigdy, przenigdy się na Jezusie nie zawiodłam - i wiem, że nigdy się nie zawiodę I mogę powiedzieć, że naprawdę warto. Jezus, relacja z Nim jest największym skarbem, najcudowniejszą sprawą, jaka mnie w życiu spotkała.

=D> Dzięki Gosia Ty to byś mogła książkę napisać, lubie czytać Twoje posty bo często znajduje w nich coś co leży do dawna w sercu OUśmiech

Jezus siłą mą Jezus piesnią mego życia, Królem Wiecznym On , niepojęty w mocy Swej!! W Nim znalazłem to czego szukałem do dzisiaj. Sam mi podał dłoń bym zwyciężał każdy dzień :jupi:

sorki za offtop`a :mrgreen:

"Dla niektórych ludzi twoje życie może być jedyną Biblią jaką przeczytają" Uśmiech
/W.J Toms/
29-04-2010 16:02
Znajdź wszystkie posty użytkownika
omyk Offline
Administrator
*******

Liczba postów: 4,666
Dołączył: Nov 2006
Reputacja: 2
Post: #15
 
O tak, ta piosenka też mi towarzyszyła, bardzo się w niej odnajdywałam Uśmiech
Minęło już ponad 5 lat, a Jezus nigdy mnie nie zawiódł. To ja Go ciągle zawodzę - dlatego idę się nawracać, hyhy Oczko

[Obrazek: banner7.jpg]
Dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany! (2 Kor 9,15)
29-04-2010 16:09
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Wątek zamknięty 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości

Wróć do góryWróć do forów