Ja zaczynam od bardzo niedawna mieć mieszane poglądy na ten problem.
Nasz pasterz nauczył mnie być oddanym wspólnocie, tzn. nauczył po prostu służby. I zrozumiałam to bardzo dosłownie. Swoim podopiecznym, tym, których Bóg stawiał na mojej drodze, poświęcałam wszystko, uniżając się w służbie. Byli zawsze przede mną w potrzebach, czasie.
Niby tak powinno byc. Ale ja zatraciłam instynkt samozachowawczy. Zaczęłam działać na swoją szkodę. I to w dość dużym zakresie. Spalałam się, a ludzie nauczyli się to wykorzystywać. To było bardzo bolesne doświadczenie, kiedy to do mnie dotarło. I teraz muszę się tej hierarchii uczyć na nowo.
Słuzba zaczęła mnie niszczyć.
Każda skrajność jest złą.
Można powiedzieć, że moje życie zaczęło umierać dla tych ludzi, ale efekt nie był "trwały i obfity", jak mówi Pismo o dobrym owocu. No i teraz muszę znowu nauczyć się służyć, nie krzywdząc siebie
Ale z przewodnictwem Ducha Świętego pewnie będzie dobrze
Bo zrezygnowć ze służby z pewnością nie mam najmniejszego zamiaru :!: :!: :!: