Ha, to na prawde dziwne i tajemnicze wszystko. Znam historię powołania wielu znajomych, kolegów i innych ludzi, znam drogi dochodzenia do wiary różnych osób - i co widzę? Ano większe albo mniejsze grzmoty. Dziwne, zatem jest to wszystko dla mnie i tajemnicze, poniewaz u mnie tak nie było. Spokój, cisza. Mój kochany Dziadziuś (Panie daj mu Zbawienie!) najwięcej czasu poświęcił mi, by opowiadac o Adamie i Ewie, o Wieży Babel, o Egipcie i niedoli Izraelitów, wreszcie o Jezusie i całym NT. To były lata 80`te więc nie każdy mógł mieć PŚ w domku. Potem niedzielna Msza święta, katecheza przy plebanii, rekolekcje parafialne, misje, przygotowanie do I Komuni Świętej, posługa ministranta (całe 9 miesięcy ! sic!) - krótko mówiąc - bez ognia i piorunów, życie "motu proprio" że tak powiem. Był jakiś czas negacji Pana Boga - ale do Kościoła cały czas uczęśżczałem, korzystając z sakramentów
. Potem liceum (miłostki, wagary, palenie fajek z koleżankami w damskiej toalecie). Cały ten czas to ciągle owe "motu proprialne" życie. Bez rewelacji. Kościół, czy w ogóle religia po prostu przyjmowałem jako coś co jest. Tak jak szkoła, jak dom, czy biblioteka. To, co gdzieś w głebi siedziało, to chyba fascynacja kapłanami, których spotykałem w życiu. Proboszczowie, rekolekcjoniści, misjonarze, katecheci. Miałem to szczęćie, że duchowni, których spotykałem, to byli tzw Księża z ikrą. Gitara, trąbka, świetne przykłady egzystencjalne i w ogóle. Ale podkreślam - ciągle to żadna burza. Myśli o seminarium pojawiały się gdzieś w 3 klasie ogólniaka. Wzmacniane przez znajomych kapłanów, coraz częściej biegały po głowie. W tak zwanym międzyczasie dość świadomie zacząłem zauważać moc modlitwy różańcowej, kto wie czy Matka Pana naszego Jezusa nie uratowała mojego życia (zarówno tego w powijakach - często chorowałem; to pokutuje po dziś dzień: płucka, oskrzelka, anginki itp - jak i również tego ogólniackiego życia. Takie dziwne i smutne rzeczy z bardzo tragicznym finałem). Tenże finisz szczenięcych lat + wzmocnienia o których pisałem wcześniej zadecydowały o seminarium. Z Samary "odchodziłem" ze trzy razy, sprzeczki z przełożonymi, koszmar filozofii, miód teologii i spotkań z ciekawymi ludźmi - to było jak drożdże. Czas studiów podsumuje krótko: sielanka i idealizm. Rok 2003 bp nałożył łapki, posmarował Świętym Olejem i fajnie. Potem parafia i... życie. System tzreba było szybko przekonfigurować (por. praca na WinXP Home z WinXP Server Edition - to chyba najlepszy obraz jaki m do głowy przychodzi).
Na tym kończę to małe "exhibitio vitae".