Ponieważ jest to pierwszy post, napisze co nieco o sobie, mam więcej niż 20 lat ale mniej niż 30. Studiuje socjologie praca socjalna (z ważniejszych przedmiotów składa się na to filozofia psychologia i socjologia). Poza tym ukończyłem liceum katolickie z studium językowo stylistycznym. W zasadzie mogę powiedzieć, że jestem bardzo mocno wierzący (katol, ciemnogród jak zwal tak zwał), choć moją wiarę nieco inaczej wyrażam, motywuje i przeżywam, myślę, że chyba najlepiej to wyrażę stwierdzając, iż według mnie Jezus był (i jest) zajebistym gościem, nie tylko dlatego, że próżno szukać gościa, który by zdecydował umrzeć za wszystkich bez znaczenia czy złodziej, dziwka, czy wierzący. Według mnie jego gest jest nie zwykle szlachetny i godny uznania oraz szacunku. Chciałbym jeszcze dodać, że mimo takiego wieku nie zawsze byłem wierzący, w zasadzie całe gimnazjum i pewnie sporą cześć podstawówki byłem na nie - powód prosty katechetki zawsze przedstawiały Jezusa, Boga jako jakieś bóstwo, które trzeba rozpieszczać, a ponad ono zasłania im cały świat. A wyznawanie Boga ma polegać na klepaniu zdrowasiek, bezkrytycznym uwielbieniu "Jezuska", obchodzeniu świat jak, każdy (jasełka, święconki, wigilia etc.) bez pytania dlaczego, tylko tak bo tak jest dobrze i "Pan Jezus tak chce". Ja to nazywam nawiedzeniem, jednak bez wartościowania - mnie takie coś nie pasuje i się nie podoba.
Dobrą drogę odnalazłem w KLO, dzięki ks prefekt i zarówno dr. a może niebawem jeszcze z hab. - sprawa była jego jedyny ksiądz, potrafił wskazać błędy kościoła, głośno o nich mówić, przedstawiać punkt widzenia kościoła i go uargumentować rzeczowo i przedstawić Boga, Jezusa etc. jako partnera, przyjaciela, zioma, kumpla, do którego nie klepie się bezmyślnych paciorków tylko rozmawia, tak samo jak jak z starym dobrym kumplem.
Ale temat ma być o wulgaryzmach, które rzekomo są ZAWSZE grzechem, z czym się nie zgadzam, ponad to ani mój doktor polonista, profesor od logiki i ksiądz się nie zgadza.
Przyczyna jest prosta, kultur jest kilka milionów, nie ma czegoś takiego jak brak kultury, język daje takie narzędzia - fleksale - które umożliwiają wyrażanie się. Zarówno język jak i kultura nie jest stała i nie występuje jeden słuszny język i jedna słuszna kultura w myśl zasad relatywizmu kulturowego. Grzechem jest tylko, nieracjonalne nie potrzebne używanie wulgaryzmów, które nic nie zmienia w przekazie, oraz używanie wulgaryzmów by kogoś obrazić (świadomie).
Może przykłady z życia:
"
Koleżanka do koleżanki na plazy:
- choć pójdziemy pobujać się na kutasie
- no nie wiem czy powinnam
"
No i co wiemy z tego zdania, ano tyle, że jedna koleżanka proponuje drugiej, zabawę polegająca na jeździe na pontonie w kształcie ogórka. Jednak według niektórych osoba na tym forum, osoba popełniła grzech - bo kutas to tez przecież też wul. o narządzie męskim. No tak ale co z tego? W kulturze tych koleżanek znaczenie tego słowa jest jedno kutas = ponton. A według jednego z księdza na tym forum, dziewczyna powinna pędzić do kościoła wyspowiadać się! Co za bzdura! Równie dobrze moglibyśmy się spowiadać z słowa szczotka, bo według kogoś przechodzącego obok to słowo oznacza kurwa (po czesku) no i co ktoś spowiada się z słowa szczotka? Nie, bo w naszej kulturze narodowej to słowo oznacza zupełnie coś innego, niż w innej kulturze narodowej.
Poza tym nie tylko posługujemy się tylko językiem (kultura narodowa) używamy też slangów (subkultury), gwary (kultura lokalna) etc. która dla osób spoza naszego otoczenia jest nie zrozumiała.
Warto wspomnieć, że jak w każdym języku każdy wyraz, uważany za wulgarny po jakimś czasie, staje się słownictwem potocznym, a po kolejnych kilku latach może stać się nawet wyrazem urzędowo akceptowanym jak i vice versa - jak jest z słowem kutas, bo raczej dawniej tak się tak mówiło na ponton, jednak kiedyś określenie laska o ładnej dziewczynie to było wulgarnie, obecnie jest to wyraz powszechnie akceptowalny (lecz potoczny), co doskonale dowodzi, że język się rozwija i stale dostarcza nam nowe słowa by moc się wyrazić.
Inny przykład:
Jakiś chłopak do innego kolegi:
- Kur* nie zdałem!
I co się z tego, dowiadujemy? że chłopak czegoś nie zdał i jest z tego powodu oburzony, zdenerwowany, może rozczarowany z całą pewnością nie jest to to samo co:
- nie zdałem
z samego nie zdałem - wynika tylko, że nie zdał, nic nie wiemy o tym jakich emocji dostarczyło mu to wydarzenie.
Ktoś może powiedzieć ale po co wyrażać takie złe emocje? ano po to by zachować zdrowie psychiczne. Jak wiadomo, naszym życiem sterują emocje, nie zdamy egzaminu czujemy gniew na siebie i się uczymy i go zdajemy, czujemy miłość bo dostaliśmy np. buziaka,
to odwdzięczmy się jakimś gestem. Nie możemy tłumić emocji, bo możemy zapaść na chorebę ( i zapomniałem jej nazwy.. ale też, może wystąpić Alzheimer) która polega na nie odczuwaniu, żadnych emocji - czyli dostaliśmy po mordzie boli ( i co z tego) jestem brudny (i co z tego) nie mam co zjeść (i co z tego?).
Dzięki emocjom, a zwłaszcza tym negatywnym jak gniew jesteśmy ambitni, jakieś niepowodzenia powoduje gniew na nas samych, chcemy to naprawić i gniew powoduje, że mobilizujemy się by sprostać temu. ktoś jeszcze inny może powiedzieć, że dla zdrowia psychicznego wystarczy, że się inaczej wyładuje to ja mu powiem, że po prostu pierdoli, bo walenie w co to by nie było, worek, piłka etc. tylko powoduje rozrost agresji, pozatym nie wiem jak ktoś ma wyrazić waląc worek gniew, oburzenie, zdenerwowanie z powodu nie zdanego egzaminu?! Ktoś jeszcze inny może powiedzieć, przecie to oczywiste, że jak nie zdał to jest oburzony! i znowu się nie zgodzę, bo nie ma tak, że jest oburzenie albo nie ma go, oburzenie jest małe, duże i wielkie i dzięki temu kur* wiemy o co chodzi. Jak chłopak by się umiał posługiwać językiem, to jakby nie zdał egzaminu to powiedziałby nie zdałem, ale jak nie zdałby egzaminu, ale by się dużo uczył i jego zdaniem wszystko napisał dobrze, oprócz tego walczył o stypendium naukowe i nie zdał wiec je stracił, to dodaje kur*! i to jest upust dla jego emocji w tym bólu jaki przeżywa!
Tak wiec, jest różnica miedzy wulgaryzmami i w niektórych przypadkach są usprawiedliwione. Wydaje mi się, że kościołowi nic do języka i decydowaniu co jest grzechem a co nie, no bo niby kto i jakim prawem ma decydować, że coś jest wulgaryzmem? Język tworzą ludzie, nie jeden czy drugi profesor, język tworzą ludzie, którzy go używają.
Doskonale to dowodzi jak bardzo czasy się zmieniają, a kościół nie zawsze nadarza. Czasy się zmienią, język, kultura, ludzie, potrzeby - kościół też powinien, bo to by stojąc w miejscu nie blokować ewolucji.
|