jswiec napisał(a):Teofil napisał(a):zbawieni będą mieli udział w chwale Bożej i Jego królewskiej władzy. Maria Panna, jako ta, którą błogosławioną zwać będą wszystkie pokolenia, Matka Boga, przedstawia stan jaki osiągnie każdy zbawiony
Tu jest pełna zgoda. Z tym że protestanci nieluteranie też by zapewne gwałtownie zwalczli taki pogląd. Miasto/motek wypisywał kiedyś całe strony starając się obalić pogląd, że zbawionemu przysługują aż takie atrybuty chwały, zarezerwowane wyłącznie dla Boga.
po pierwsze: Myślę, że Teofil mówiąc o "udziale w chwale" miał na myśli to, co opisuje Apokalipsa, czyli stawanie z odkrytym obliczem wobec Bożego Majestatu i oddawanie hołdu Bogu. Nie miał on raczej na myśli tych atrybutów, które katolicy przypisują Maryi w swoich litanijach, i bardzo wątpię, żeby się zgodził na takie tytuły, jak "pośredniczka łask", "pocieszycielka" itd. Dlatego nie próbuj Teofilowi wciskać w gardło słów, których na pewno nie miał na myśli, bo to nie fair. I nie próbuj nas tutaj sztucznie antagonizować, bo sądzę, że pod tym względem jestem z Teofilem całkowicie zgodny.
po drugie: Nasz udział w chwale polega na tym, że Bóg pozwala nam bez obawy przystąpić do swego majestatu, i tego
nigdy nie negowałem, więc nie próbuj tego fałszywie sugerować. Natomiast zawsze sprzeciwiałem się pomysłowi praktykowanemu w KK, żebyśmy
sobie nawzajem oddawać cześć.
powtórzę: nie zamienię protestanckiego towarzystwa adoracji Boga, na katolickie towarzystwo wzajemnej adoracji.
miasto napisał(a):PRZEDE WSZYSTKIM Bóg powołuje człowieka do SIEBIE (czyli do Boga)
A wymaga to nie przekroczenia siebie, tylko zaparcie się siebie. Tak przynajmniej powiedział Jezus.
jswiec napisał(a):Przekroczenie siebie zawsze wymaga na początku zaparcia się siebie.
Wymaga nieustannego zapierania się siebie, gdyż nasze natrętne ego, pożądliwości ciała, oczu i pycha życia nieustannie wracają (jak
umyta świnia do błota) i dopominają się swego.
To nie jest jednorazowy akt: "zaparłem się siebie trzydzieści lat temu i od tej pory już jestem zaparty"
jswiec napisał(a):A co do przekraczania siebie:
1Kor 15,50 Zapewniam was, bracia, że ciało i krew nie mogą posiąść królestwa Bożego, i że to, co zniszczalne, nie może mieć dziedzictwa w tym, co niezniszczalne.
Aby posiąśc nasze dziedzictwo musimy stać się kimś innym, niż obecnie jesteśmy.
I to nie stanie "samo" i "automatycznie", ale musimy się o to usilnie starać.
moim zdaniem w celach czysto erystycznych czynisz jakieś sztuczne i niejasne rozróżnienie między "zapraciem się siebie" a "przekroczeniem siebie".
Oczywiście, że musimy się o to starać. Ale to jest właśnie zapieranie się siebie - wyrzekanie się własnych dróg, a zamiast tego kroczenie Bożą drogą. W Flp 3:7-9 Paweł pisze o tym:
Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim - nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze(BT)
To co Paweł nazywa "śmieciami" (dosłownie tłumacząc - sorry - "gównem"), to nie są bynajmniej jakieś zaszczyty, bogactwo, uroda czy coś w tym rodzaju.
to są bardzo pozytywne rzeczy:
- obrzezany w ósmym dniu,
- z rodu Izraela,
- z pokolenia Beniamina,
- Hebrajczyk z Hebrajczyków,
- w stosunku do Prawa - faryzeusz,
- co do gorliwości - prześladowca Kościoła,
- co do sprawiedliwości legalnej - bez zarzutu
(Flp 3:5-6)
i to wszystko staje się dla Pawła dosłownie g...o warte
miasto napisał(a):Biblia wyraźnie mówi o uświęceniu, jako napełnianiu się Duchem. Nie wiem czemu nie podoba Ci sie roztopienie się w Bogu (moim zdaniem przeczysz sam sobie), ale pewne jest, że Biblia mówi o przenikaniu nas przez Boga czemu towrzyszy wypieranie własnego ja z centrum uwagi. Nasze myśli staja się myślami Boga itd.
jswiec napisał(a):Przenikanie przez Boga nie oznacza "roztopienia się" w formie utraty własnej osobowości.
czego bynajmniej nie sugerowałem
roztopienie się w Bogu to wejście w pełną relację z Nim
Nie lubię Twojej metody dyskutowania polegającej na łapaniu adwersarza za słówka i definiowaniu ich w jakiś absurdalny sposób, którego adwersarz z pewnością nie mógł mieć na myśli. W ten sposób kompletnie przeinaczasz oczywiste intencje adwersarza, po to by zdyskredytować jego poglądy.
fe
jswiec napisał(a):Jesteś mistrzem w motaniu [nomen-omen].
Bóg też mówi "zajmij się sobą", ale rozumie przez to powrót do sibie.
i kto tu mota?
Przeciez ja od początku naszego sporu z całą mocą podkreślam, że dla mnie istotą (twardym rdzeniem) zbawienia jest przywrócenie relacji z Bogiem, czyli powrót do Boga.
Ty się temu stale sprzeciwiałeś, a teraz to przyznajesz?
jswiec napisał(a):Syn marnotrawny też jak najbardziej "zajął się sobą" gdy powrócił - na początku motywem jego powrotu nie była miłość do Ojca, ale - paradoksalnie - uzmysłowienie sobie, że jego interes polega na tkwieniu przy ojcu, a nie w ucieczcie od niego.
no właśnie
czyli istota zbawienia jest:
1. Wyjście ze swego marnego położenia poprzez...
2. ...przywrócenie więzi z Bogiem
Natomiast atrybuty symbolizowane przez pierścień, płaszcz i sandały, to rzeczy, o których syn nawet nie myślał, bo chciał być jednym ze sług - byle w domu ojca. Te atrybuty są rzeczą wtórną i są udzielane przez Boga wedle jego woli:
Upokórzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili. (1 Ptr 5:6)
jswiec napisał(a):"Sama łaska" bez naszego aktywnego przyzwolenia nic w nas nie dokona.
przyzwolenie jest z definicji bierne
jswiec napisał(a):A co do zasług, to są po prostu "Boże dzieła w nas i poprzez nas" [św. Augustyn]
czyli mówiąc krótko:
nie są zasługami, więc ich tak nie nazywaj, żeby nie motać
miasto napisał(a):Taka jest kolejność: najpierw nasze uniżenie przed Bogiem (to należy do nas), a potem nasze wywyższenie (to należy do Boga)
jswiec napisał(a):Pokora to po prostu realizm. Uznanie, że nie jesteśmy stwórcami samych siebie. Ale nie chodzi tu o "upokorzenie".
Nie twierdze, że Bogu "chodzi o upokorzenie", ale chcąc nie chcąc ze względu na naszą pychę i pożądliwości w sposób nieunikniony zazwyczaj z tego "wychodzi upokorzenie" i nic na to nie poradzimy. Dla kogoś, kto myśli, ze bierze kąpiel w mleku oślicy uświadomienie sobie
realnego faktu, że tkwi po szyje w gnojówce - będzie upokarzające. Z tym nic się nie da zrobić. Tak samo, jak dla Pawła było upokarzające, gdy spadł z konia w proch i zdał sobie sprawę, że wszystko czym się dotąd chełpił to gó...o.
miasto napisał(a):czemu Twoim zdaniem budowanie naturalnej więzi miłości między Bogiem a człowiekiem jest dla Ciebie "wściubianiem nosa w nie swoje sprawy" i wątpię, żeby to sie dało zrozumieć.
jswiec napisał(a):Uwaga bez sensu. Tworzenie relacji z Bogiem to nie to samo, co zajmowanie się chwałą Bożą "samą w sobie".
Poznawanie Boga (a więc również Jego chwały) jest naturalną częścią osobistej relacji z Nim. Prawdziwa miłość polega również na tym, że pragniesz jak najlepiej poznać obiekt miłości. Poznając coraz lepiej, jaki jest Bóg, doznajesz coraz większego zachwytu dla Niego. Dlatego dobrze jest zajmować się chwałą Bożą.
miasto napisał(a):Oddawanie czci Bogu zmienia człowieka właśnie przez to, że coraz bardziej się upodabniamy do Boga. To wymaga wyrzeczeń, a nie dogadzania sobie.
I dlatego oddawanie czci Bogu jest rzeczą najważniejszą i najsłuszniejszą.
jswiec napisał(a):"Chwałą Boga jest człowiek żyjący" mawiał już w 2gim wieku św. Ireneusz.
zależy jak żyjący...
człowiek złorzeczący Bogu
w pewnym sensie "przynosi hańbę" Bogu, a juzna pewno dziką satysfakcje szatanowi:
Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył. (Hioba 1:11)
jswiec napisał(a):Oddajemy cześć Bogu nie przez to, że się wywyższmy Boga kosztem siebie, ale przez to, że pozwalamy Bogu w nas działać i stwarzać nas.
Nie wiem , co rozumiesz, pisząc słowa: „kosztem siebie”. Wiadomo wszak, że Bóg chce nam dać „życie w obfitości” i doskonale to wiemy. Ale wiemy także, że służenie Bogu nie polega na tym, żeby „
chcieć znaleźć życie” – bo ten, kto tego
chce – straci życie (Mt 10:39)
Gdyby Biblia nie zawierała obietnic życia w obfitości i upodabniania się do Boga, to dla mnie Ewangelia nadal pozostaje atrakcyjna, bo przywraca więź z Bogiem.
jswiec napisał(a):Oddajemy Mu cześć, gdy przywiązujemy do Niego swoje serca i dajemy się pociągnąć Jego Miłości [początek Pieśni nad pieśniami jest wielce wymowny!], gdy całe swoje życie odnosimy do Niego.
Owszem, na początku wyznajemy Mu, zgodnie z prawdą, swoją nędzę i grzeszność, lecz nie w tym jest cel chrześcijańskiego kultu.
Celem jest przywiązanie się do Boga – więź z Bogiem. Od początku konsekwentnie to podkreślam, podczas gdy Ty raz temu zaprzeczasz, a innym razem powtarzasz to po mnie - niby mówiąc od siebie.
A swoją nędzę i grzeszność wyznajemy cały czas i cały czas wyznajemy naszą całkowitą zależność od łaski. Tylko wtedy możemy przystąpić do Boga, gdyż „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym daje łaskę”. Nieuznawanie swego grzechu jest pychą.
Gdyby tak nie było, to sakrament pokuty byłby jednorazowym aktem, jak chrzest lub bierzmowanie. To jest stała postawa chrześcijańska i nie stoi ona w sprzeczności z nadzieją udziału w chwale, ani tym bardziej z uświęceniem, którego istotą jest właśnie odwracanie się od grzechu. Nie można odwracać się od grzechu, jeśli się go nie uznaje.
miasto napisał(a):Relatywizowanie (a przy tym trywializowanie) tego, że to jest dylemat jajka i kury: "...nno przecież nie wiadomo co było pierwsze, samo zastanawianie sie nad tym to nieporozumienie" - jest myśleniem a-chrześcijańkim. Bóg pierwszy wychodzi do nas z miłością, a my dopiero na nię odpowiadamy.
jswiec napisał(a):Motasz gigantycznie.
a może to Ty motasz, skoro tak trudno zrozumieć, o co Ci właściwie chodzi?
jswiec napisał(a):Pisałem, że nie ma sensu mówić, że wchodzimy w relację z Bogiem dzięki uświęceniu, czy też uświęcamy się dzięki tkwieniu w relacji z Bogiem. Tu chodzi o proces życia chrześcijańskiego już po nawróceniu.
A ty mi wyjeżdżasz z czymś elementarnym, w sytuacji sprzed nawrócenia. Oczywistwe jest, że źródłem wszystkiego jest Boża Miłość.
Nie ja wyjeżdżam, bo przecież to Ty stale najeżdżasz na moje rozumowanie, jako wadliwą strategię
ewangelizacyjną, więc...
Ale właśnie dlatego, że źródłem wszystkiego jest Boża Miłość, nawrócenie nie zaczyna się od wizji mojego uświęcenia i udziału w chwale, tylko od ujrzenia ręki kochającego Boga, którą...
1. ...Bóg wyciąga do grzesznika na dnie upadku (to miłosierdzie Boże)
2. ...Bóg powstrzymuje grzesznika przed zatraceniem (to cierpliwość Boża ukazana np. w kazaniu „Grzesznicy w ręku rozgniewanego Boga”)
To jest początek. Na roztaczanie wizji uświęcenia i przebóstwienia kolej przychodzi potem. Spoconego ciała nie można zlać woda kolońską i ubrać w świeże ubranie, tylko
najpierw trzeba je obmyć z brudu.
Z resztą także papież pisze, że nie tylko nawrócenie jest odpowiedzią na Bożą miłość, ale także nasza miłość, jest „odpowiadaniem na dar Bożej miłości” – nie jest to więc jakiś jednorazowy akt – jakieś jedno „AMEN-YES”. To jest formuła życia – całego życia.
jswiec napisał(a):Jednak Boża Miłość do mnie nie zależy od tego, czy ja jestem w relacji miłości z Bogiem, czy też nie jestem.
No właśnie.
Dlatego moim zdaniem nie można mówić o klasycznym sprzężeniu zwrotnym, bo moje uświęcenie w żaden sposób nie wzmaga miłości Bożej. To nie jest pojazd z dwoma silnikami, bo nasze uświęcenie nie jest silnikiem, tylko co najwyżej kołem zamachowym, któremu pędu nadaje jedyny silnik, jakim jest Boża miłość.
miasto napisał(a):czemu uważsasz, że bojaźń Boża dotyczy tylko tych, którzy "Go nie kochają, i nie chcą być Jego synami"?
jswiec napisał(a):Nigdy tego nie twierdziłem. Coś ci się pomyliło.
Może faktycznie chodziło Ci o coś innego, czego mogłem nie uchwycić, gdyż Ty w odróżnieniu ode mnie z góry zakładasz błędnie, że jak kacerz mówi o bojaźni Bożej, to na pewno nie może mieć na myśli tego, co Ty rozumiesz pod tym pojęciem.
jswiec napisał(a):Sporo protestantów zakłada jednak, że nie jest możliwe nawrócenie przez to, że Bóg pociągnął człowieka ku sobie, a jedynie z lęku przed piekłem. Melanchton pisał wręcz, że nienawrócony nie jest zdolny do kochania Boga, wobec tego najpierw trzeba delikwenta postraszyć, a następnie wzbudzić nim wiarę w moc Zbawczej Ofiary.
myślę, że to nie jest ścisłe, więc poproszę Cię o podanie źródła, które to potwierdzi – w przeciwnym razie uznam to za humbug - chodzi mi o słowa, że „trzeba postraszyć”. Nie trzeba straszyć, ale też nie należy okrawać Ewangelii w obawie, że ktoś się przestraszy.
jswiec napisał(a):Owszem, upadły człowiek nie może kochać Boga zawsze i ciągle, ale może odczuwać pozytywne przyciąganie ku Bogu. Niekoniecznie trzeba straszyć piekłem, aby nawracać. Choć w pewnych przypadkach rzeczywiście może nie być innego wyjścia.
Straszenie nie jest niczyim celem.
To co trzeba, to po prostu powiedzieć CAŁĄ PRAWDĘ – nawet tą „humanistycznie niepoprawną” prawdę. Nie wolno zataić, że nasz grzech postawił nas w opłakanej sytuacji. A czy delikwenta to przestraszy, czy wywoła jakieś inne emocje? To już indywidualna sprawa. Ale nie ma sensu niczego zatajać, żeby przypadkiem nie wystraszyć.
A „pozytywne przyciąganie ku Bogu” niewiele jest warte bez uświadomienia sobie naszej nędzy przed Bogiem. Bez tego takie „pozytywne przyciąganie” doprowadzi co najwyżej do buddyzmu, new age’u, lub czegoś w tym rodzaju – ale nie do Chrystusa.
Ostatnio znajomy opowiadał, że widział na murze napis: „Jezus jest odpowiedzią!”, ale pod spodem ktoś dopisał: „a jakie było pytanie?” Jeśli sobie jasno nie zadamy tego pytania, to żadne „pozytywne przyciąganie” nie doprowadzi nas do odpowiedzi, którą jest Jezus. Jeśli zadamy Twoje pytanie: „Co jest przeznaczeniem człowieka?” – to buddyzm udzieli jakościowo podobnej odpowiedzi jak chrześcijaństwo, ale odpowiedź ta nie dotknie istoty problemu.
Natomiast pytanie Jana Chrzciciela: „jak ujść przed nadchodzącym gniewem?” – dotyka istoty problemu.
Choremu nie wystarczy opowiedzieć ładnie, jak to wspaniale jest być zdrowym. Choremu trzeba wytłumaczyć, na czym polega jego choroba i co jest lekiem na nią.