heysel napisał(a):A rób co chcesz
zawsze tak robię :krzywy:
heysel napisał(a):to było tylko moje spostrzeżenie skierowane stricte do Ciebie, na które jak widzę nie umiesz normalnie odpowiedzieć
umiem czy nie umiem, grunt, że mnie zniechęciła forma wyrażania Twojego "spostrzeżenia"
heysel napisał(a):Ale to dalej nie jest uzasadnienie dla twierdzenia, że zaprzeczanie istnienia Boga jest argumentem za jego istnieniem
bynajmniej mieć takim nie było
Ks.Marek napisał(a):Negacja odnosi się do jakiegoś podmiotu/przedmiotu. Jeśli negujesz krasnale, Boga, miłość, akharahitura, lintodatura i inne rzeczy, istiejące choćby w sferze pojęc, to jednak one istnieją. Mogą tworzyć zbiór bez desygnatów, ale jednak zbiór ten (jego zakres) istnieje.
Dochodzimy zatem do pojęcia istnienia, abstracji co prawda, ale nie to jest ważne, lecz istnienie, esse, ehjeh aszer ehjeh.
nie wiem po co Ksiądz się bawi w takie wyjaśnienia...
1. po prostu jakby nie było problemu, to ateiści by nie robili hałasu; a że robią hałas - znaczy, że jakiś problem jest
2. a problem jest, bo nie umieją dowieść, że Bóg nie istnieje i dlatego robią hałas
3. kogoś może to przekonywać [m.in. Pascala, czy Księdza] innych nie - jak każdy argument
ddv napisał(a):wolność to panowanie nad sobą, nad własnymi przywarami, własną słabością - nad grzechem
to o czym piszesz, to samodyscyplina i opanowanie
jest to to, co dawniej nazywano cnotą - wynik pracy nad sobą
ale to nie jest wolność, choć pomaga pełniej ją przeżywać
ddv napisał(a):błąd, mój drogi
zamierzony, jako prowokacja, mój kochany :* :hm:
ddv napisał(a):mając wiarę wcale nie odrzucam "wszystkiego poza nią" - tylko odsuwam się od świadomego wyrządzania zła
to nie odróżnia Cię jakoś szczególnie od niewierzących, bo - wierz mi - każdy człowiek ze swej natury unika zazwyczaj krzywdzenia innych
ddv napisał(a):Jeżeli przemyśle i wyrażę swój "akces przynależności" to wówczas nie mogę udawać że coś "wyznaję" a robić coś zupełnie innego - tak jak np. nie można twierdzić że jest się "ekologiem" i jednocześnie chodzić na skróty przez parkany i kwietniki w mieście czy parku lub straszyć zwierzynę i zaśmiecać lasu ...
Podobnie z wiarą - należałoby przemyśleć swój wybór - i zastosować się rzetelnie do zadeklarowanych zasad.
widzisz... mam bardziej pragmatyczne podejscie do życia, a Ty chyba zbyt idealistyczne - przynajmniej jak dla mnie
otóż uważam, że można być ekologiem i zaśmiecać lasy...
można być katolikiem i jeść mięso w piątek, a w niedzielę wykonywać prace niekonieczne
można...
jak mówi Paweł: "wszystko mogę, tylko nie wszystko przynosi mi korzyść"
mogę grzeszyć, tylko co mi z tego przyjdzie?
mogę zdradzić żonę, ale co będę z tego miał?
chwilę przyjemności, a później godziny stresu czy się nie wyda, a jak się wyda, to świadomość, że ją skrzywdziłem, może obawę, że zachce się jej odegrać w ten sam sposób, poczucie zabicia miłości i wreszcie poczucie, że totalnie zraziłem tym do Siebie mego Stwórcę, od którego nigdy nie doświadczyłem nic złego...
mogę grzeszyć - spoko
ale co mi po tym?
chwila przyjemności i lata stresu, nieprzyjemnych wspomnień, świadomość krzywdy, ryzyko utraty zbawienia...
tak jak mówiłem: jestem raczej pragmatykiem i w moich obliczeniach zysków i strat wychodzi mi, że bardziej mi się opłaca żyć pobożnie i z umiarem
ddv napisał(a):Jeżeli komuś nie pasuje np. katolicyzm - może (wg, mnie) przejść
może przejść, ale moze też zostać
moim zdaniem jeśli ktoś deklaruje się jako katolik, a działa wbrew zasadom katolickim ośmiesza samego siebie (nie mówiąc już np. o skrajnych przypadkach, gdy ktoś zrobi coś za co jest automatycznie ekskomunikowany, nawet nie będąc tego świadomym, ale nadal dzielnie nazywa siebie katolikiem); uważam, że tacy katolicy są przede wszystkim dobrym wyzwaniem dla gorliwszych w swym katolicyzmie - tu właśnie jest swoisty poligon doświadczalny na różne metody ewangelizacyjne: napominanie, nawoływanie, ruganie, pomstowanie i takie tam adekwatne do sytuacji środki; ostatecznie jak nie zmądrzeje i nie porzuci swej letniości, to i tak osądzi go Bóg; a ja po akcji ewangelizowania czuję satysfakcję z wypełnienia obowiązku
w każdym momencie jestem na pozycji wygranej i to kolejny argument w mym pragmatycznym podejściu
pozostaje kwestia destruktywnego działania letnich katolików na cały katolicyzm... cóż, letniości zawsze można przeciwstawić swój żar wiary; w takim ujęciu wykorzystujemy cudzą obojętność jako bodziec dla naszego zapału i znów jesteśmy na pozycji wygranej
ale wracając już do sedna - rozdźwięk między deklaracją, a stylem życia jest zawsze rażący i - nie ukrywajmy - zniechęca zarówno wierzących, jak i niewierzących; można powiedzieć, że osoba nie ponosząca konsekwencji swej religii, ostatecznie przyjmuje postawę destrukcyjna wobec samej siebie: zawsze będzie rozdarta między dwoma światami, w których nie da się żyć jednocześnie
hmm... ale prawdę powiedziawszy nie tak sobie wyobrażałem to, co ukryłeś pod pojęciem "całokształtu wiary"